Forum www.portalfantasyrpg.fora.pl Strona Główna www.portalfantasyrpg.fora.pl
Forum gier RPG Portalu Fantasy
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy     GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

W drodze: Voghn i Yenne

 
To forum jest zablokowane, nie możesz pisać dodawać ani zmieniać na nim czegokolwiek   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum www.portalfantasyrpg.fora.pl Strona Główna -> Opowiadania o naszych bohaterach
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
AnKapone
Bohater Legenda
Bohater Legenda



Dołączył: 05 Mar 2011
Posty: 5806
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 29 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Neverwinter
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 19:44, 07 Wrz 2011    Temat postu: W drodze: Voghn i Yenne

OPOWIADANIE 1

Pierwsze z cyklu kilku opowiadań o dodatkowych perypetiach Yenne i Voghna.


Tej nocy Yenne nie mogła spać. Cała drużyna zmęczona podróżą usnęła w prowizorycznym obozie, jedynie Darlen jako wampir nie potrzebował snu i trzymał wartę. Kręciła się na posłaniu. Była nawet zdziwiona faktem, że takim szamotaniem nie zbudziła Voghna. Grupa już od jakiegoś czasu wiedziała, że są razem, dlatego fakt, iż śpią na jednym posłaniu nie zdziwił nikogo. Teraz leżała na jego piersi, wsłuchana w rytm pracy jego serca i miarowy, spokojny oddech. Myślała, że to ukołysze ją do snu, ale z każdą minutą była coraz bardziej rozbudzona. Budził się nowy dzień.
Świat przysłaniała szara zasłona świtu. To był ten moment, kiedy człowiek zawieszony jest między nocą a nowym dniem, kiedy wszystko pozbawione jest koloru. Wysunęła się z ramion półsmoka, wcześniej złożywszy na jego ramieniu delikatny pocałunek. Nawet on nie wiedział, jak dobrze ona zna to miejsce. Nikomu o tym nie wspominała i nie miała zamiaru wspominać. Liczyła, że wróci zanim wszyscy się pobudzą. Wstała z posłania i po cichu zarzuciła na siebie swój płaszcz. Szelest materiału zwrócił uwagę wampira, ale Yenne uspokajającym gestem pokazała, że wszystko jest w najlepszym porządku i że idzie się tylko przejść. Darlen skinął głową.
Elfka szła dobrze znanymi jej trasami. Ile raz przemierzała te tereny z Nasherem u boku? Ile razy odbywała trening w tym lesie? Gdzieś tu mieli nawet jedną ze swoich kryjówek. Domena skrytobójców – bazy wypadowe w strategicznych miejscach. Nie musiała szukać znaków, by trafić tam gdzie chciała. Aż za dobrze pamiętała. Nie zwracała uwagi na mokre od rosy gałęzie, które czepiały się jej ubrania, bądź uderzały ją po twarzy. Nie patrzyła pod nogi, o które zawadzały kępy jeżyn i leśnego runa. Chciała dotrzeć na miejsce.
Po kilkunastu minutach szybkiego marszu dotarła na polanę. Świat zaczynał powoli nabierać barw, jednak pogrążona w cieniu polana wyglądała dość mrocznie. Przy jednej z jej krańców dostrzegła usypany z kamieni niewielki kurhan. Jego kurhan. Zwolniła kroku i z wahaniem – jakże niepodobnym jej naturze – podeszła do grobu. Nie wiedziała, jak ma się zachować. Nie wiedziała, co ma robić. Modlić się? Nigdy tego nie robiła…
Uklęknęła obok kurhanu i jedną dłoń położyła na kamieniach. Ręka zadrżała, gdy dotknęła zimnego głazu. Jakiś chybotliwy kamyk wysunął się spomiędzy tych większych. W momencie, gdy pierwsze ptaki zaczęły poranny trel, Yenne wyszeptała cicho:
- Witaj ojcze…
Nikt nie odpowiedział. Siedziała tak chwilę w milczeniu. Potem zaczęła opowiadać. Mówiła cicho, tak cicho, by tylko on mógł to słyszeć. Wiedziała, że coś takiego nie ma sensu. Nie żyje, nie usłyszy. Ale czułą taką potrzebę. Chciała usłyszeć jego głos, nawet ten karcący. Opowiedziała o wydarzeniach w Lenele, opowiedziała mu o Voghnie, o tym jak rozprawiła się z Dorianem. Była ciekawa, jak by zareagował na to wszystko. Czy były z niej dumny? Dumny z tego, że potrafiła stawić czoła potworom przeszłości i pokochać, pokochać szczerze mężczyznę i być z nim?
- Dlaczego cię tu nie ma… - wyszeptała na koniec.
Pojedyncze promienie słońca prześwitywały przez zieloną zasłonę drzew. Yenne w milczeniu siedziała nad grobem mistrza, straciwszy zupełnie poczucie czasu. Wiedziała, że grupa zacznie się niepokoić z powodu jej nieobecności, ale było jej to obojętne. Powinni przyzwyczaić się do jej częstych zniknięć. Od czasu, gdy pochowała mistrza, nie była tu ani razu. Zapiekły ją napływające do oczu łzy. To tu zaprzysięgła sobie, że nigdy nie będzie płakać, ale już dawno złamała tę obietnicę, po co więc walczyć z nimi? Samotna łza spłynęła po policzku, ale szybko otarła ją wierzchem dłoni. Nie chciała, by mistrz widział, jak bardzo za nim tęskni.
To głupie… - skarciła się w myślach, ale za bardzo chciała wierzyć w jego obecność.
Jakiś czas potem, od strony lasu usłyszała trzask łamanej gałązki. Gdy spojrzała się w tamta stronę spostrzegła stojącego półsmoka. Przyjrzawszy się jej wyczuł, że sytuacja w jakiej się zjawił była jakby...nieodpowiednia. Czując się tym jakby lekko zakłopotany spuścił wzrok i w nerwowym geście podrapał się po głowie.
-...wybacz, że cię naszedłem...ale wybudziłem się i nie mogąc zasnąć postanowiłem się przejść...nie sądziłem, że cię tu zastane…
Spuściła głowę tak, że jej włosy zasłoniły jej twarz. Nie mógł więc dostrzec smutku, jaki wyrażały jej oczy. Chociaż nie udało się jej tak naprawdę tego ukryć. W jej całej postawie widoczny był smutek – nie rozpacz, ale głęboki smutek, tęsknota za ojcem, który opuścił ją, wtedy gdy nadal go potrzebowała.
- Nic się nie stało… - powiedziała cicho. – Podejdź tu, to kogoś ci przedstawię…
Czy to była już oznaka szaleństwa? Rozmawianie ze zmarłymi?
Już jestem wystarczająco szalona… -pomyślała.
Pewnym krokiem podszedł do niej, a gdy był już blisko chwycił jej dłoń zamykając ją w swojej po to, by symbolicznie zasygnalizować jej swoją bliskość.
- Poznajcie się. Mistrzu to właśnie Voghn, Voghn – to mój mistrz Nasher… - powiedziała cicho.
Przez krótką chwilę zaskoczony był tym co mu oznajmiła – nie przypuszczał, że to przed czym stoi to kurhan... jego kurhan.
-Miło mi ciebie poznać Nasherze...-powiedział jednak lekko kłaniając się, zaraz potem zachował się tak jak go nauczono...tak jak czuł, jak powinien się był zachować. Przykucnął i zwyczajem smoków chcąc oddać cześć zmarłemu przesuwając złączoną dłoń do czoła położył ją na jego grobie. Po chwili, jakby już zupełnie od siebie wyszeptał coś pochylając się nad mogiłą...Nie mogła go dosłyszeć, a jeśli nawet nie potrafiłaby go zrozumieć gdyż słowa jakie padły wypowiedziane zostały w smoczej mowie.
Dopiero teraz zerwał się gwałtowniejszy podmuch wiatru. Czy był to znak? Czy taki znak jest w ogóle możliwy? Niemniej wiatr targnął czarnymi kosmykami jej włosów, odsłaniając tym samym jej twarz. Miała zamknięte oczy, gdy poczuła na skórze jego powiew.
- On też nie miał łatwego życia. – powiedziała po chwili. – Jego ojciec sprzedał go Bractwu za kilka sztuk złota, bo akurat brakowało mu na alkohol. Uważał, że życie u skrytobójców było dla niego wybawieniem. Nikt go nie bił, nikt nie zamykał w komórce… Dostał własny pokój, kieszonkowe. Miał własne ubranie, które nie wyglądało jak połatany obrus. Miał talent, umiał się skradać, łatwo uczył się magii i zielarstwa. Zwrócił uwagę ówczesnego herszta Bractwa – Ailina. Był ostatnim, któremu zależało na prestiżu bractwa, a nie na strachu, jakie mogłoby wywoływać.
Na chwilę zamilkła chwytając w płuca kolejną falę wiatru, która zalała polanę. Wstała z ziemi nadal spoglądając na kurhan smutnym wzrokiem. Założyła ręce na brzuchu i spokojnie wpatrywała się w szare kamienie.
-Domyślam się zatem, że gdy opuścił bractwo ci nie dali mu o sobie zapomnieć...- powiedział powstając ze swego miejsca. Jego wypowiedź nie była pytaniem, lecz stwierdzeniem...dobrze wiedział, że koniec końców jego samego czeka właśnie przyszłość. Widać było pewien smutek w jego oczach: przede wszystkim ze względu na Nashera jak i z zadumy nad własnym losem.
-Jak zginął?- zapytał.
Przez chwilę milczała. Zastanawiała się, czy powiedzieć mu wszystko. Czy mówienie o tym miało sens…
- Tu, na tej polanie. Wbili mu w serce czarny sztylet, uprzednio patrząc jak się dusi, gdy poderżnęli mu gardło… - w jej głosie można było wyczuć nutkę drżenia, którą starała się zamaskować.
- Nie odszedł… jeszcze nie wtedy. – dodała odruchowo, po czym zamilkła. Nie chciała zanudzać Voghna tą historią.
Ponownie chwycił jej dłoń, następnie przybliżywszy swoją twarz do jej wyszeptał:
-Mów proszę, chcę słuchać...
Dopiero teraz na niego spojrzała. Trzymając jego rękę, kontynuowała więc:
- Ailin traktował Nashera jak syna. Szkolił go najlepiej jak umiał. Swoje pierwsze zadanie otrzymał, gdy miał szesnaście lat. Miał zabić jakiegoś niewygodnego kupca, czy kogoś. Nie pamiętam dokładnie. Wtedy nie miał skrupułów. Zabijanie mu się podobało. Nie ważne, czy była to kochanka męża, czy przyjaciel jakiegoś bogacza. Uwielbiał sztukę skrytobójczą. Gdy miał dwadzieścia pięć lat Ailin polecił mu zabicie jednego z towarzyszy, niejakiego Lorcana. Ailin wiedział, że ten miał skłonności przywódcze i był pozbawiony wszelkiej moralności. Nasher odmówił. Po jakimś czasie Ailin zginął i Lorcan przejął schedę po nim.
Zastanowiła się nad czymś. Pociągnęła go delikatnie, by poszedł za nią. Miała zamiar mu pokazać kryjówkę, w której Nasher po raz drugi uratował jej życie. Idąc przez gąszcz kontynuowała swoją opowieść.
- Rządy Lorcana okazały się okrutne. Zażądał od podwładnych spisu wszystkich kryjówek, posiadanej broni. Chciał wiedzieć wszystko o wszystkich… Początkowo mistrz był mu oddany, ale gdy jego zachcianki do zabijana przeniosły się na dzieci… na niewinnych… odszedł. Przez dwa lata był najemnikiem, ale świadomym zemsty Bractwa. Był zbyt dobry, by Lorcan puścił go wolno. Później wstąpił do armii Badb. Liczył, że walcząc przeciwko Xa’nu w jakiś sposób odkupi swoją winę wobec sierot, które kazał wymordować mu Lorcan. Ale w Badb czynił to samo. Znów odszedł. Ledwo odszedł z armii, znalazł mnie.
Dotarli na miejsce. Wejście do jaskini było zasłonięte przez dość wysokie krzewy. Znacznie urosły od momentu, gdy w pośpiechu opuściła to miejsce. Puściła dłoń Voghna i przedarła się przez gąszcz zieleni.
Cały czas podążał za nią, jednocześnie z uwagą słuchając jej historii.
-Jak właściwie się spotkaliście?- zapytał nawiązując do jej ostatnich zdań.
Byli akurat u „progu” jaskini, gdy zadał to pytanie. Co miała mu odpowiedzieć?
- Gdy Dorian zabił Tarmasa, a ja na jego oczach… - zawiesiła głos kładąc dłoń na zimnej skale. – A ja na jego oczach poroniłam… kazał wrzucić mnie do kanionu. To ostatnie co pamiętam wtedy. Później obudziłam się w kryjówce Nashera, jednej z tych, o których nie powiedział Lorcanowi. – znów się zawahała. – Kilka tygodni żyłam, a raczej wegetowałam, jak w transie… dopiero potem przekonał mnie, żebym zdecydowała się na walkę. Od tamtego czasu mnie szkolił.
-Tak pamiętam, wspominałaś już że gdy przyjął cię zaczął cię szkolić na skrytobójcę...- przez chwilę zastanowił się nad tym co powinien był powiedzieć, zapytać.
-A to zdarzenie z Xa’nu...kiedy wspominałaś, że prawie wtedy zginęłaś...Też był wtedy przy tobie, prawda?
Uśmiechnęła się delikatnie, na to wspomnienie, ale w tej historii nie było nic zabawnego. Rozwiązała rzemyk koszuli i zsunęła materiał z prawego ramienia. Widniała tam blizna, którą kiedyś, w drodze do Ys, gdy byli w rzece, pocałował.
- Ta jedna rana prawie mnie zabiła. Jakiś Xa’ńczyk używał broni z zatrutym ostrzem. A Nasherowi udało się dojechać ze mną tylko tutaj. To tu mnie wtedy leczył i kilkanaście dni później sam zginął nieopodal.
Przez kolejną chwilę milczał, niezmiernie trudno mu było zadać pytanie, które teraz nasuwało się mu na myśl. W końcu się zdecydował:
- Byłaś przy tym?...Wtedy tam?...Jak umierał?
Chciała ukryć swoją reakcję na to pytanie. Tak bardzo nie chciała, by je zadał. Czuła wstyd na tamto wspomnienie. Znów spuściła głowę, nie chcąc, by widział jej twarz. Nic nie mówiąc przestąpiła „próg” jaskini. Gdy znalazła się kilka kroków od niego, nadal stojąc do niego plecami, wyszeptała:
- Nie. Czekałam tu. Miał tylko zapolować, bo zbieraliśmy się do drogi. Gdy dotarłam na polanę, już nie żył…
Podszedł do niej bliżej i położywszy rękę na jej ramieniu zapytał.
-Był tam jeszcze któryś z nich?...- wiedział, że temat o jaki pyta jest w tej całej historii dla niej najtrudniejszy. Jeśli jednak chciał jej pomóc pomścić jej mistrza chciał wiedzieć...chciał wiedzieć chociażby dla tego, że była dla niego najważniejszą osobą na świecie...
Schowała jedną dłoń pod płaszczem, by po chwili pokazać mu ją i spoczywający w niej czarny sztylet z wygrawerowanymi literami BCS.
- Nikogo… tylko to…
Wziął do ręki pokazaną mu broń, przez chwilę przyjął się jej.
- Do Lenele trafiłam z woli Bractwa, Voghn. Miałam tam znaleźć informatora, miałam zabić jednego człowieka, ale nie zrobiłam tego… - powiedziała ujmując jego twarz w dłonie. – Oni wiedzą, że ja ich szukam – uśmiechnęła się łagodnie.
-A ja ci pomogę…- przez chwilę zamyślił się.
Przez chwilę zawahał się czy powinien był skorzystać z tego sposobu, który zamierzał właśnie wykorzystać. Zaklęcie, o którym myślał wykorzystywał kilkakrotnie jednak starał się unikać korzystania go w odniesieniu do pewnych przedmiotów takich jak stare przedmioty czy broń właśnie. Było to niebezpieczne, w ogóle a jeśli posiadało się niewystarczającą siłę , czy też doświadczenie… Doskonale o tym wiedział, raz przecież popełnił ten błąd. Mimo to postanowił zaryzykować. Wziąwszy do ręki sztylet skoncentrował na nim swoją wolę i wypowiedział w myślach zaklęcie.
Jego myślom ukazały się urywane obrazy, strzępki informacji które w niezwykłym tempie zaczęły przemykać w jego głowie. Widział ludzi, którzy mieli styczność z narzędziem: widział tego kto go wykonał, tych którzy się nim posługiwali – bez wątpienia należących do Bractwa. Choć wiele szczegółów pozostawało dla niego niewyraźne, niejasne widział w swojej wizji śmierć jej mistrza, elementy obrazów związanych z tą sprawą…
W jego umyśle pojawiła się przelotnie twarz mężczyzny w średnim wieku. Przez chwilę miał wrażenie, ze ów mężczyzna mówi prosto do niego: „Victor, wytrop i zabij.” Jego głos był miękki, wręcz przyjemny. „Oczywiście, mistrzu Lorcanie” padła odpowiedź ze strony Victora. Późniejszy obraz był czymś dalszym. Teraz czuł jakby siedział na drzewie i obserwował jak czarnowłosy mężczyzna z troską zdejmuje z siodła jakąś bezwładną dziewczynę Mruga i wnosi ją do jaskini. Następnie kilka obrazów z dalszej obserwacji Nashera, jak zajmuje się dziewczyną i jak udaje się na polowanie. Potem pościg, krótka walka na polanie, aż w końcu wyraz twarzy konającego mistrza. To było wszystko.
Gdy obraz się urwał przez chwilę przebywał w stanie „zawieszenia” – czuł jak negatywne emocje związane z przedmiotem zbyt bardzo zaczynają przenikać do jego umysłu… Poczuł się jak wtedy gdy wypowiedział to zaklęcie wtedy, gdy…
Przejmując na powrót kontrolę nad własnym umysłem odrzucił sztylet obok, po czym opierając się plecami o ścianę zsunął się na dół, aż w końcu usiadł na ziemi. Zakrywając dłońmi twarz starał się uporządkować obejrzane obrazy w logiczną całość , pozwolić otrząsnąć się swojemu umysłowi i powrócić do rzeczywistości, sprawić by wszystko co negatywne odeszło….
Początkowo obserwowała go z zainteresowaniem. Widząc, że jest skupiony, wolała nie przeszkadzać – cokolwiek robił. W pewnym momencie przez jego twarz przeszedł grymas – czego? Nie wiedziała. Sztylet upadł w trawę, a Voghn osunął się obok drzewa. Na jej twarzy widać było strach. Szybko podeszła do niego i opierając mu dłonie na ramionach odezwała się spokojnym głosem, choć na samym końcu zadrżał:
- Voghn, kochanie, co się stało? Wszystko w porządku?
Odsunął dłonie od twarzy i spojrzał na nią, lekko się uśmiechnął choć przez pewien czas w jego oczach widać było trudny do opisania wyraz… najbliżej było mu chyba do uczucia zmęczenia, które po kilku chwilach zniknęło. Ochłonąwszy nieco opowiedział jej to co zobaczył wśród swoich wizji.
Zamiast podziękować za trud jaki włożył w dopiero co wykonane zaklęcie, rozpoczęła wypowiedź słowami:
- Ostrzegaj zanim użyjesz takiego zaklęcia… - jej głos w tym momencie był podenerwowany. Po chwili jednak dodała: - Dziękuję. Bardzo ci dziękuję – po czym pocałowała go gorąco.
Uśmiechnął się i spoglądając jej w oczy wyjaśnił: - Spokojnie to zaklęcie jest raczej niegroźne… no dobrze, czasami bywa niestabilne jeśli używamy go na przedmiotach , które posiadają w sobie zbyt wiele silnych emocji jak właśnie broń, lub antyki. Dobrze jest w ich przypadku dysponować odpowiednią mocą, ale poradziłem sobie wiec nie musisz się o nic martwić… Mam nadzieję, że przyda się to co ci powiedziałem.
Znów go pocałowała.
- Bardzo mi się przyda. – powiedziała ciepło. – Dziękuję ci bardzo.
Na chwilę zamilkła, ale po chwili dodała, jakby do siebie:
- Obaj są już martwi.
Gdyby teraz spojrzał w jej oczy, mógłby dostrzec błysk, który pojawia się w jej oczach, gdy zabijała.
-Pomogę ci...Już raz dałem ci słowo, którego chcę dotrzymać...dla ciebie...Pomogę ci go pomścić...- powiedział półszeptem po czym subtelnie ją objął.
Odwróciła się do niego przodem i położyła dłoń na jego policzku. Delikatnie powiodła po nim, jakby dotykała jakiegoś kruchego, szklanego naczynia. Tak bardzo była mu wdzięczna, tak bardzo dziękowała Losowi, że skrzyżował ich ścieżki.
- Wiem i dziękuję ci za to… - powiedziała cicho - za wszystko… - dodała jeszcze ciszej.
Objął ja jeszcze bardziej, tym samym jeszcze bliżej przysuwając ją bliżej swego ciała.
-On byłby dumny...i na pewno w jakiś sposób jest z ciebie dumny bo wychował wspaniałą, silną osobę...- wyszeptał jej do ucha. – Tak jak wspomniałaś, może nie był święty za życia ale przez wzgląd na to jakim człowiekiem naprawdę był, co zrobił dla ciebie nie zasłużył na to co go spotkało... ale zostanie pomszczony, zobaczysz Yenne zostanie...
Chwilę stała bez ruchu. Patrzyła Voghnowi przez ramię, jakby rozważała wszystkie jego słowa. „Nie ze wszystkiego jest dumny…” pomyślała, ale powstrzymała się przed powiedzeniem tego zdania. Nie było sensu, by o tym wiedział. Nikt nigdy się o tym nie dowie…
Dopiero teraz objęła go ramionami, wtulając twarz w jego koszulę. Wzięła głęboki oddech zaciągając się jego zapachem.
- Wiem, że zostanie pomszczony. Nie spocznę, póki tak się nie stanie… - odpowiedziała pewniejszym głosem.
Chwilę trwali w ciszy, która stopniowo przynosiła spokój, ukojenie. W pewnym momencie, odruchowo przeniósł swój wzrok na jedną z jej dłoni, którą wspierała się o jego ramię. Wtedy po raz pierwszy jego uwagę zwróciła znajdująca się na nadgarstku blizna. Chwycił ja za rękę i przyjrzał się temu znamieniu. Było pewne, że było ono stare...podobnie jak nie pozostawiało wątpliwości w jaki sposób znalazło się na jej ciele. Spojrzał w jej oczy, w jego własnym wzroku kryło się znaczące pytanie.
Wyszarpnęła rękę z jego dłoni i schowała ją pod połę płaszcza. To samo zrobiła z drugą dłonią, nim zauważył też drugą bliznę. Nic mu nie powiedziała. Spuściła wzrok i odsunęła się od niego nieznacznie.
Zdecydowanym ruchem chwycił obydwie ręce i wysunął je zza jej pleców. Na obydwu nadgarstkach widniało to samo określone znamię. Przyglądając się im zastanawiał się jak to było możliwe, że przez tyle czasu nie zauważył ich.
-Co to jest?- zapytał pewnym siebie tonem, może niebyt fortunnie budując pytanie. Nie chciał by tak zabrzmiało, ale był pod wpływem dość silnych emocji, w tym zaskoczenia.
Spojrzała na niego z wyrzutem i charakterystyczną dla siebie butą. Zacisnęła dłonie w pięści, ale tym razem nie wyszarpnęła ich.
- To co widzisz… - powiedziała cicho, ale stanowczo.
Cały czas trzymając jej ręce spojrzał w jej oczy.
-Kiedy to sobie zrobiłaś i dlaczego tak to ukrywasz, nawet teraz gdy dobrze o tym wiem?
Nie odwróciła wzroku. Beznamiętnym głosem powiedziała jednak:
- Nie ma bowiem o czym mówić. To nie jest nic, czym można się chwalić. – odpowiedziała pomijając pierwszą część pytania.
-Kiedy to sobie zrobiłaś?- nadal pytał nieustępliwie, jego wzrok był dość stanowczy.
Szarpnęła się, ale trzymał ją zbyt mocno. Część włosów zasłoniła jej twarz.
- Niedługo po tym jak uratował mnie Nasher… Nie chciał zabić mnie Tarmas, to chciałam w końcu to zrobić sama… - coś w jej głosie było niepokojącego.
Przez chwilę przyglądał się jej w milczeniu, jego wzrok nie był już tak surowy jak wcześniej. Zastanawiając się przez chwilę nad sobą sam zdziwił się dlaczego zareagował w tak impulsywny sposób...Przecież zobaczywszy blizny widząc, że są stare wiedział że należą do sfery jej przeszłości... nie zrobiła sobie tego niedawno... ale być może świadomość, że próbowała odebrać sobie życie...
Niespodziewanie puścił jej dłonie i przysunął do siebie.
Nie bardzo wiedziała jak zareagować w tej sytuacji. Była zdenerwowana. Oparła czoło o jego ramię i ni e powiedziała nic. Mimowolnie zadrżała w jego ramionach. Przez jej głowę przetoczyły się wspomnienia tamtego momentu.
- Wtedy wyszedł z kryjówki. Zapolować. Wzięłam jego nóż myśliwski. Wystarczyło, by wrócił dziesięć minut później… - zacisnęła dłonie w pięści i oparła je o jego pierś.
Nie mówił nic. Obejmując ją gładził jej włosy, chcąc sprawić by emocje wywołane małym „spięciem” między nimi, oraz wywołanym poprzez nie wspomnieniem opuściły jej umysł.
Wzięła kilka głębszych oddechów, by się rozluźnić. Zsunęła dłonie po jego piersi i oparła na jego biodrach. Jakby w odruchu wsunęła ręce pod jego koszulę, by poczuć ciepło jego ciała. Ruch, z jakim gładził jej włosy także działał na nią uspokajająco. Zaciągnęła się jego zapachem.
Jedną dłonią obejmował ją w pasie nadal przytrzymując blisko siebie. Drugą rękę także zsunąwszy niżej wsunął pod jej bluzkę i zaczął wodzić po jej plecach. Przysunąwszy swoje usta bliżej jej szyi pocałował ją w nią, w miejscu które odsłaniały włosy.
- Tak bardzo cieszę się, że jesteś ze mną… - szepnęła cicho.
Pocałowała u nasady szyi, tuż obok obojczyka. Potem zrobiła to znowu, nosem powiodła po jego skórze. Przysunęła się jeszcze bliżej niego, by czuć jego ciepło.
-I ja się cieszę, że mam cię obok siebie...-odpowiedział jej całując ją namiętnie i długo w usta. Obiema dłońmi podciągając materiał jej koszuli ku górze, następnie ściągając ją z niej całkowicie ponownie objął ją jednym ramieniem po czym zaczął ustami wodzić po jej obnażonym ciele.
Gdy emocje związane z niedawnym uniesieniem opadły objął ją i pocałował z uczuciem.
Również go objęła i oddała ten pocałunek. Gdyby ktoś jej powiedział ponad rok temu, gdy leżała w tej jaskini odzyskując siły, że kiedyś będzie tu z mężczyzną, na którym jej zależy, wyśmiałaby go i uciszyła raz na zawsze. Oparła czoło o jego ramię. Jej włosy opadły kaskadą na plecy, zakrywając wszystkie pamiątki je przeszłości.
Nadal ją obejmując , przesuwał swobodnym ruchem dłonią wzdłuż jej pleców. Głowę trzymał opartą o jej głowę. Wsłuchiwał się w jej stopniowo uspokajający się oddech.
Trwali tak jeszcze przez dłuższą chwilę napawając się wzajemną bliskością. Dopiero po jakimś czasie uniosła głowę by spojrzeć w jego oczy. Odruchowo położyła dłoń na jego policzku i powiodła po nim w czułym geście. Uśmiechnęła się delikatnie.
Spoglądał w jej oczy, odwzajemniając jej uśmiech. Po chwili lekko otworzył usta jakby chcąc coś powiedzieć. Zawahał się chwilę po czym zrezygnował.
Popatrzyła na niego pytająco. Widziała, że chciał coś powiedzieć, ale nie miała zamiaru pytać. Chciała by sam z nieprzymuszonej woli powiedział, o czym myśli. Nadal trzymała dłoń na jego policzku.
Nadal się uśmiechając do niej pocałował ją tym samym chcąc zbyć jej swego rodzaju dociekliwość.
Gdy skończył ją całować, szepnęła w jego usta, nie mogąc pohamować wrodzonej ciekawości:
- Coś chciałeś mi powiedzieć?
- Nie, nic nie chciałem powiedzieć...zdawało ci sie kochanie...-odpowiedział zawadiackim tonem, po raz pierwszy używając wobec niej tego słowa.
Popatrzyła na niego czujnie, ale znów uśmiechnęła się. Czyżby jego słowa tak na nią podziałały? <?> W odpowiedzi pocałowała go delikatnie.
Odwzajemnił jej pocałunek z nieco większym zaangażowaniem. Następnie odgarnąwszy włosy z jej twarzy powiódł po niej delikatnie.
-Podoba mi sie twój uśmiech, taki jak teraz…
- Próbujesz się wykręcić od odpowiedzi. – powiedziała nie zmieniając wyrazu twarzy. Jej uśmiech pozostał niezmienny, ale mile połechtał jej kobiece ego.
-Nie ja się nie wymiguje, ja tylko chciałem powiedzieć ci coś miłego i to zrobiłem....-nadal się tłumaczył.
- Oczywiście… - powiedziała, a jej uśmiech odrobinę się powiększył.
Tchnięta nagłą myślą wysunęła się z jego objęć i udała się w głąb jaskini. Nie była głęboka, ale zajęło jej chwilę odnalezienie odpowiedniej skrytki. Wsunęła dłoń w szczelinę, by po chwili wyciągnąć z niej średniej wielkości bukłak pełen wody. Odkręciła i powąchała zawartość. Woda miała charakterystyczny zapach – jak to po długim „leżakowaniu”. Yenne uniosła bukłak do ust i napiła się. Źle złapała ustnik i strumyczek wody popłynął po jej brodzie i piersiach.
- Chcesz trochę? – spytała widząc jego zdumienie.
Podchodząc bliżej stanął blisko niej, następnie nachylił się nad jej ciałem i przesunąwszy po jej skórze językiem zebrał z niej stróżki wody, która po niej pociekła. Przesuwał się coraz wyżej, aż w końcu zatrzymał się na jej szyi i pocałował ją namiętnie.
Nie mogąc się powstrzymać, by zrobić mu psikusa, gdy całował jej szyję przechyliła bukłak nad jego głową. Zimna woda oblała jego włosy i stróżkami spłynęła z jego ciała.
Zaśmiał się na jej wygłup po czym postąpiwszy odruchowo krok do tyłu odgarnął do tyłu mokre włosy, następnie posłał w jej stronę spojrzenie w którym krył się dobrze jej znany błysk.
Nie zmieniła pozycji. Nadal wpatrywała się w jego oczy. Na jej twarzy gościł delikatny uśmiech.
Lekko się uśmiechając podszedł do niej starając się ukryć swój prawdziwy zamiar. Dopiero po chwili gdy był naprawdę blisko starał się raptownym i szybkim ruchem wyrwać jej trzymany przedmiot.
Nie zdziwiła się jego zachowaniem. Bez walki pozwoliła, by zabrał jej bukłak, który był jeszcze przynajmniej w połowie pełen.
Zająwszy miejsce niedaleko usiadł pod jedną ze ścian i wypił kilka łyków.
Podeszła do niego. Chwilę nachylała się nad nim, po czym usiadła na nim, oplatając go nogami. Ujęła go pod brodę i zachłannie pocałowała. Gdy skończyła odsunęła swoją twarz od niego i znów popatrzyła w jego oczy.
Objął ją ramieniem przysuwając bliżej siebie. Następnie spoglądając w jej oczy uśmiechnął się do siebie. Wolną ręką wytarł zastygła stróżkę wody pobliżu jej ust.
Ujęła jego twarz w dłonie i bacznie ją obserwowała. Po czym powiedziała:
- Uwielbiam twoje oczy…
-Są, aż tak fascynujące? –zapytał z lekkim przekąsem. –Większość, która w nie spogląda postrzega je za jakieś ...dziwactwo, cudactwo...
Uśmiechnęła się do niego czule i odezwała ciepłym głosem:
- Są piękne… wyjątkowe… - powiedziała to w taki sposób, że mógł być pewien szczerości jej słów.
Uśmiechnął się do niej bardziej i pocałował ja z uczuciem.
Odwzajemniła jego pocałunek, po czym oparła czoło o jego i spytała:
- A co chciałeś mi wcześniej powiedzieć?
Przesunął dłonią po jej twarzy. Chwilę jakby ociągał się z odpowiedzią – nadal opowiadanie mu o swojej przeszłości, przemyśleniach czy uczuciach sprawiało mu problem. W końcu przełamał się i powiedział spoglądając jej w oczy:
-...chciałem powiedzieć to, że dzięki tobie jestem tym kim jestem...ty to sprawiasz i chce ci za to podziękować...- powiedział to półszeptem. Chwilę jeszcze jakby się nad czymś zamyślił.
Nie bardzo wiedziała, jak zareagować na to wyznanie. Ujęła jego twarz w dłonie i pocałowała go w czoło, po czym przytuliła do siebie. Pogładziła czułym gestem jego włosy, chcąc dać mu tym samym ciepło, jakiego mało w życiu zaznał.
- Dla mnie zawsze będziesz wyjątkowy. Jedyny. Cokolwiek zrobiłeś w przeszłości… - podjęła temat trudny z kolei dla niego - …akceptuję to w ciemno z pełną świadomością konsekwencji. Akceptuję ciebie całego. Ufam ci i wierzę w ciebie…
Objął ją jeszcze bardziej, w chwilach takich jak ta jeszcze bardziej zdawał sobie sprawę z tego jak bardzo jest dla niego ważna...jak bardzo ją kocha. Powiedziała mu o sobie tyle, odsłaniając wiele ze swojej przeszłości – był jej coś winien....Znał jej uczucia i ufność jaką w nim pokładała zwierzając się z tylu spraw...Miała prawo znać jego przeszłość, kim kiedyś tak naprawdę był...Z jednej strony nie czuł się jeszcze gotowy by jej o tym opowiedzieć, z drugiej...nie mógł – dla jej własnego dobra nie mógł, zdawał sobie sprawę, że im wie mniej tym lepiej...
-...wspomniałem ci już, że zabijałem ludzi...-zaczął pomału mówić trochę o sobie. –Wiąże się to z moją...hmmm....profesją jaką wykonywałem...Wiesz z tym jest trochę jak w historii o twoim mistrzu jaką mi dziś opowiedziałaś...Zmieniłem swoje życie, stałem się inny, ale i tak wiem że moja własne przeszłość mnie kiedyś odnajdzie...nawet teraz nie mogę się w pełni od niej oderwać...Pogodziłem się z tym... ale nie dam łatwo - będę walczył, nie dam się im... zabić...będę też bronił ciebie jeśli kiedykolwiek będzie ci z mojego powodu grozić niebezpieczeństwo...
- Cokolwiek się wydarzyło i cokolwiek się wydarzy, wiedz, że zawsze stanę po twojej stronie. Jeżeli też zajdzie taka potrzeba, będę walczyć u twojego boku, jeżeli będziesz tego chciał. Wiesz, że umiem sobie radzić. – uśmiechnęła się.
Również odwzajemnił jej uśmiech, spojrzał jej w oczy.
-Wiesz w pewnym stopniu, gdy staliśmy nad grobem twojego mistrza...gdy poznałem jego historię miałem przeczucie, że patrzę na swój własny grób...Od ludzi, od jakich chciał uciec twój mistrz, ja nie ma ucieczki...Nadejdzie czas, że w końcu się o ciebie upomną i ja żyję z tą świadomością...- na chwilę przerwał swoją wypowiedź. Spuścił wzrok i uśmiechnął się smutno:- znalem kilku, którzy chcieli odciąć się od swojej przeszłości...naszej wspólnej przeszłości...Wśród nich był on...sądzę, że mogę go postawić na równi z twoi mistrzem, ale nie był dla mnie tym samym kim był dla ciebie Nasher..To znaczy nie był mistrzem, nie nauczył mnie niczego jeśli chodzi o umiejętności jakie posiadam...Był przyjacielem, kompanem, który pokazał jednak pewną prawdę, na którą miałem zamknięte oczy...Gdyby nie on nie byłbym tym kim jestem dziś...Gdybyś mnie poznała więcej jak dwa lata temu miała byś do czynienia z zupełnie innym człowiekiem...Bezwzględnym, pozbawionym uczuć...który lubił to co robił...kochał zabijać.
Przez chwilę nic nie mówiła, walczyła bowiem z targającymi nią uczuciami. Gdy się odezwała, jej głos lekko drżał, mimo że chciała to jakoś zamaskować:
- Odebrali mi wszystko. Moje ciało. Tarmasa. Nashera. Nie mogę cię stracić… - szepnęła. – Nie mogę cię stracić, bo nie przeżyłabym tej straty. Nie ma we mnie już tyle siły, by stawiać czoła czemuś takiemu…
Zamilkła na chwilę powstrzymując drżenie głosu.
- Ciebie jednak los poprowadził właściwą ścieżką. Bezwzględny? Pozbawiony uczuć? Każdy z nas ma w sobie demona… demona, który objawia się w różny sposób. – nie dopowiedziała jednak w jaki sposób rozumie te słowa.
Przesunął ja do siebie tak bardzo jak było to możliwe. Oparł głowę na jej ramieniu i wyszeptał do ucha, starając się by jego ton brzmiał lżej, bardziej beztrosko.
-Yenne, przecież powiedziałem że nie dam się im tak łatwo zabić...jeśli chcą to zrobić będą się musieli bardziej postarać...Nie spieszy mi się na tamten świat...teraz już nie jest mi wszystko jedno...-powiedział cichszym tonem, jakby bardziej do siebie.
Popatrzyła na niego z czułością, chociaż w jej oczach mógłby wyczytać przelotny cień strachu.
- Będę przy tobie… powiem ci jednak coś jeszcze. Jeżeli dojdzie do walki między tobą a nimi, a ja będę walczyć u twojego boku, nie martw się o moje bezpieczeństwo. – powiedziała to w myśl zasady, którą nie tak dawno wyznawała, ze samotność jest bezpieczna, bo nie musisz się martwić o ludzi, na których ci zależy. – Obiecaj mi, że nie będziesz w żaden sposób działał pochopnie, myśląc że może mi się coś stać. Zadbam o siebie… - zależało jej na tym. Nie chciała bowiem, by w trakcie walki zaprzątał sobie nią myśli.
Podniósł swoją głowę i przybliżając swoją twarz do jej twarzy spojrzał jej oczy: -Yenne, choć jesteś dla mnie najważniejszą osobą na świecie nie mogę ci dać takiej obietnicy...Nie wiemy co się stanie gdy oni....upomną się o mnie...nie mówmy teraz o tym, traktujmy to jako coś odległego – powiódł dłonią po jej twarzy.
- Żadne z nas nie wie, co wydarzy się jutro… - powiedziała, po czym nachyliła się nieco bardziej i pocałowała go namiętnie. – Mój kochany głuptasie… - dodała czule.
-Ale nie ma się też co martwic na zapas- uśmiechnął się bardziej- ...będzie co ma być poradzę sobie... poradzimy... przy tobie czuję że mogę wszystko...
Miał rację. Nie ma co martwić się na zapas…
- Niewątpliwie wiele możesz… - powiedziała lakonicznie ;>
Uśmiechnął się i pocałował ją namiętnie. Gdy skończył wciąż trzymając twarz przy jej, nadal nachylając się nad jej ustami i spoglądając bystrym wzrokiem zapytał;
-No chyba nie powiesz mi teraz, że ci się odmieniło i we mnie wątpisz?
- Nie śmiem w ciebie wątpić, panie Voghn… - powiedziała nachylając się nad jego uchem, po czym powiodła po nim językiem. Znów znalazła się przy jego twarzy. Chciał ją znów pocałować, ale odchyliła się trochę do tyłu, uciekając przed jego gestem. Chciała się troszkę podroczyć.
Widząc, że na powrót wrócił jej dobry humor uśmiechnął się jeszcze bardziej. Parokrotnie nachylił się nad nią chcąc ją pocałować. Gdy za każdym razem znów się odchylała przesunął jedną z rąk wyżej jej pleców i dosunął ją mocniej bliżej siebie, następnie pocałował.
Pocałowała go równie namiętnie. Potem nachyliła się nad jego szyją, po której powiodła zmysłowo językiem.
- Smakujesz mi, smoku. – zamruczała mu do ucha.
Jej słowa najwyraźniej go rozbawiły.
-Z tego co mi wiadomo to smoki smakują innych, czy tez konsumują innych....jak chociażby rozbestwione elfki, nie odwrotnie...
- Lubię sprzeciwiać się stereotypom. – po czym nachyliła się nad jego szyją i lekko go w nią ugryzła.
-Żebyś się przypadkiem w swoich zapędach nie zagalopowała – powiedział przechylając się w jej stronę i w ostateczności kładąc ją na ziemi. Samemu nachylił się nad jej ciałem, podpierając się oboma ramionami, jednocześnie przytrzymując jej ręce i nachylając się nad jej twarzą.
W jej oczach pojawiły się ogniki rozbawienia. Nadal obejmowała go nogami co miała zamiar wykorzystać. Przysunęła go bliżej siebie, tak, że przyległ całym ciałem do niej. Wykorzystała ten moment i pocałowała go namiętnie.
- Przeszkadza ci moje rozbestwienie? – spytała żartobliwie.
Nim odpowiedział nachylił się nad nią bardziej i pocałował ją namiętnie.
-Nie, nawet bardzo mi się podoba...-wyszeptał do jej ucha, zaraz potem pieszcząc je językiem. Potem zsunął się na jej szyję i zaczął zapamiętale pieścić.
- Uwielbiam, kiedy robisz ze mną takie rzeczy… - zamruczała i objęła go jeszcze mocniej nogami.
- Jesteśmy niepoprawni… - powiedziała z uśmiechem do niego. – Ale przynajmniej pozostaniemy w dobrej kondycji… - po czym roześmiała się, a echo panujące w jaskini odpowiedziało jej tym samym.
-Masz zupełną rację...-powiedział wtórując jej, tym samym obejmując bardziej. Po chwili jakby się nad czymś zamyślił po czym zapytał:
-Jak rozległa jest ta jaskinia? Znasz ją dobrze?
Gdy uspokoiła śmiech odpowiedziała.:
- Nie jest głęboka, ma nie więcej jak dwadzieścia metrów w głąb. Jest tam kilka wnęk, w których powinny być pochowane jeszcze rzeczy moje i mistrza. Ale to drobiazgi.
-W sumie przeszedłbym się...-powiedział wstając z miejsca. Choć na dworze wstał już dzień w głąb jaskini nie docierało jego światło. By ułatwić sobie wędrówkę wśród ciemności wypowiedział zaklęcie ognika. Niedługo potem świetlista kula uniosła się nad jego rękę, potem samodzielnie zwisła w powietrzu. Zwróciwszy się bezpośrednio do niej wyciągnął do niej rękę by pomóc jej wstać: -Idziesz ze mną? –zapytał lekko się uśmiechając.
- Z tobą poszłabym nawet na drugi ląd za barierą. – powiedziała z uśmiechem. – Poza tym przyda ci się „przewodnik” byś się nie zgubił.
Lekko zaśmiał się na jej słowa: -Nie martw się, gdy będzie to możliwe to zabiorę cię tam- powiedział nawiązując do pierwszej części wypowiedzi. –Jeśli chodzi o gubienie się sądzę że przy dwudziestu metrach nie zgubiłbym się za daleko, ale dziękuję ze myślisz o mnie- powiedział lekko się z nią drocząc i puszczając oko.
- Trzymam za słowo. – zaśmiała się Yenne chwytając smoka za dłoń.
Pociągnęła go za sobą. Światło padające z ognistej kuli oświetlało szare, kamienne ściany. Tak jak mówiła elfka, co jakiś czas w ścianach dało się dojrzeć ciemne zagłębienia w kamieniu – niewątpliwie skrytki. Nad każdą z nich widniały niewielkie symbole wyryte w ścianie. Dla Yenne symbole te były jasne i oczywiste. Niewielki liść. Kropla. Wyryta litera X. Dopiero pod samą ścianą końcową można było znaleźć dużo większą wnękę.
Voghn posługując się swoją mocą „nakazał” ognikowi zniżyć się i przybliżyć do miejsca gdzie znajdywała się skrytka.
-Co w niej trzymaliście?- zapytał spoglądając na nią?
- Zwłoki. – powiedziała z kamiennym wyrazem twarzy. Nie mogła jednak powstrzymać rozbawienia na widok jego miny. – Żartuję. – Wsunęła rękę za załom skały i pogmerała w niej. Po chwili wyciągnęła stamtąd wór wysokości metra wypełniony… sianem i słomą. Wór był natłuszczony po zewnętrznej stronie, dlatego jego zawartość pozostała sucha.
-A w tych innych? –zapytał przyglądając się pozostałym skrytkom oraz zamieszczonych na nich symbolom, wiedząc dobrze, że muszą mieć jakieś znaczenie.
Elfka podeszła do pierwszej z wnęk, oznaczonej liściem.
- Tu trzymaliśmy zioła. Tam, gdzie widnieje kropla, była woda i alkohol. Ten X oznacza żywność. Pionowa kreska oznacza pochodnię, hubkę i suchy chrust na rozpalenie ognia. Nic więcej tu nie było nigdy. Rzadko korzystaliśmy z tego miejsca, a jak stąd odchodziłam pominęłam podstawową zasadę skrytobójców.
Przyjrzał się jej z zapytaniem w oczach. Kula światła nadal samodzielnie unosiła się w powietrzu oświetlając wspinającą się po ścianie mrówkę.
Widząc pytanie w jego oczach powiedziała:
- Zawsze zostawiaj swoją norę w takim stanie, w jakim chciałbyś ja zastać. Możesz do niej bowiem trafić ranny i zdechnąć jak pies. Każda z naszych kryjówek, każda która została, wyposażona jest w wodę, zapas ziół, czysty spirytus, świeże bandaże i tego typu potrzebne rzeczy. – przyglądała się unoszącej się kuli ognia. – Ten sam numer wykorzystywał Nasher by nie marnować pochodni.
-To jest ognik, niezbyt skomplikowane zaklęcie...jedno z niewielu jakie zapamiętałem ze swoich magicznych nauk...czy też tych jakie potrafię jeszcze wykonać....-wyjaśnił.
- Nie wątpię, że bywa przydatne, jednak i tak uważam, że magia jest… no cóż, mam złe doświadczenia z magią. – powiedziała w miarę beztrosko. – Dobrze, że chociaż ty umiesz nieco czarować.
-Złe doświadczenia?...Próbowałaś się jej nauczyć, czy też ktoś chciał ci za jej pomocą wyrządzić krzywdę?- zapytał zaciekawiony.
Uśmiechnęła się łagodnie.
- I znów wszystko sprowadza się do Doriana i jego ludzi. – powiedziała spokojnie. – W jego bandzie był jeszcze jeden człowiek, który znał się na magii.
Zebrała włosy by odsłonić plecy. Nad prawą nerką widniała blizna po oparzeniu.
- To właśnie jeden taki ognik. – dodała. – A i zmuszali mnie hipnozą, czy zapomnieniem, do spełniania ich zachcianek.
Mówiła spokojnie, jakby beznamiętnie, ale nie było w tym nic niepokojącego. Zaskakująco łatwo przeszły jej przez gardło te słowa.
- Nigdy więc nie lubiłam magii.
-Rozumiem...-powiedział lekko się zamyśliwszy nad tym co powiedziała. Po chwili milczenia jednak dodał: -.Od dzieciństwa wiedziałem, że moim przeznaczeniem jest zostać magiem. Zatem gdy podrosłem, we wczesnej młodości szkoliłem się w tym zakresie...jednak zawiodłem się na magii...Gdy najbardziej jej potrzebowałem, ona mnie zawiodła...I to wtedy gdy najbardziej jej potrzebowałem: wtedy by ratować Avenie... Od tamtej pory postanowiłem polegać na sobie i swoi umiejętnościach –dlatego zdecydowałem się nauczyć bezpośrednich technik walki...Nieużywana moc zmalała, być może zanikłaby zupełnie gdybym od czasu do czasu nie korzystał z pomniejszych zaklęć. Potrafię zatem w jakimś stopniu korzystać z mocy, ale nie jest to, to samo co kiedyś...I tak nawet wtedy to nie było nic imponującego...Zresztą więcej się o niej dowiedziałem (choć były to zaledwie podstawy), żyjąc wśród smoków niż będąc uczniem człowieka który miał mi przekazać większą wiedzę...Zarówno mnie jak i Avenie traktował jak kogoś kim można się wysługiwać niż uczniów...Całą swoją wiedzę jak i sekrety trzymał wyłącznie dla siebie...-dodał z ironią. Potem, po chwili milczenia lekko się do siebie uśmiechając na samo wspomnienie: - Chyba, że czasem zakradło się do jego gabinetu i samemu nauczyło z jego ksiąg co ciekawszych zaklęć...Z rzadka naszą go ochota by nas czegoś pouczyć, ale tak to....ech, nawet szkoda gadać...
Podeszła do niego i chwyciła za rękę. Uśmiechnęła się delikatnie.
- Łobuzowałeś jak byłeś młodszy… - powiedziała żartobliwie. – Są ludzie, którzy może i mają wielką wiedzę, ale w żaden sposób nie nadają się na nauczycieli. Czasami jednak trzeba samemu poszperać, by czegoś się dowiedzieć. – Żyłeś wśród smoków? – spytała.
-Tak. Jak wspomniałem przeznaczono mnie na maga....To znaczy moi pierwsi opiekunowie tak zadecydowali. Trochę z tego co opowiadałem ci wtedy w stodole dowiedziałem się od nich, trochę zaczęli mnie uczyć magii...ale pochłonięci własnymi badaniami nie mieli wystarczająco czasu by mnie nauczyć czegoś więcej. Gdy zatem miałem jakieś dziesięć lat wysłali mnie do najbliższego miasta smoków, bym u nich nauczył się czegoś więcej...Położone w górach odcięte było od wpływów ludzi czy innych ras zatem przez pięć kolejnych lat żyłem wyłącznie pośród nich. Poznam ich język, pismo, wiarę w bogów, przejąłem część zwyczajów...niektóre z nich pozostały we mnie do dzisiaj...Nauczyli mnie podstaw magii, poszerzyli wiedzę wszechświecie...starali się nawet pomóc mi przybrać smoczą postać, ale okazało się to niemożliwe...Nikt nie potrafił wyjaśnić dlaczego, najprawdopodobniej jest to kwestia, że jestem smokiem jedynie w połowie...Większość półsmoków raczej jest w stanie przybrać drugą postać, ale każdy przypadek należy rozpatrywać indywidualnie...Mniejsza część, tak jak ja po prostu tego nie potrafi...Po pięciu latach odszedłem od nich...Mimo, iż byłem po części jednym z nich zawsze czułem się tam obcy...
„Czułem się tam obcy.” – powtórzyła w myślach jego słowa. – „Jak dobrze ja to znam.” – pomyślała – „Czuć się obco, gdziekolwiek jesteś. Nie mieć swojego miejsca w całym Leunion…” – zadumała się przez chwilę.
- Najgorsze jest to, kiedy inni obierają za nas drogę i wytyczają trasy, którymi mamy zmierzać. Mimo że w jakiś sposób przerwałeś naukę, można cię śmiało nazywać uczonym. – powiedziała bez cienia złośliwości. – Dużo umiesz, a jeszcze więcej możesz się nauczyć. Na mnie jest już za późno. – zażartowała.
Spojrzał na nią i położywszy dłoń na jej twarzy powiedział, uśmiechając się lekko: - Może i swego czasu sporo się nauczyłem, ale przez te wszystkie lata uleciało mi wiele z tych wszystkich rzeczy z głowy...Pomijam już fakt, że nie we wszystkim byłem dobry czy też nie bardzo chciało mi się uczyć...Nie jestem więc wcale taki mądry za jakiego mnie masz...Dla ciebie też nie jest za późno: jesteś jeszcze bardzo młoda zarówno jako człowiek, a tym bardziej elf. Jeśli tylko zechcesz możesz wiele się nauczyć...To zależy już tylko od ciebie: jeśli chcesz zdobywać wiedzę rób to i nie szukaj sobie od tego żadnych wymówek!
- Powiedz mi jednak jedno. – powiedziała wtulając twarz w jego dłoń. – Po co mi taka wiedza? Jestem prostą dziewczyną, chociaż to określenie jest chyba zbyt niewinne jak na mnie. – uśmiechnęła się. – Nie mam potrzeby, by uczyć się tego wszystkiego. Umiem czytać, pisać i liczyć. Wystarczą mi tylko moje miecze i jakoś przejdę przez to życie.
Uśmiechnął się bardziej na słowa jakimi siebie opisała.
-Do niczego cię nie zmuszam i nie będę, zwłaszcza że sam nie zamierzam już nie podejmować się żadnej nauki, tym bardziej nie mam prawa wymagać tego od ciebie. To twoje życie i decyzja co z nim zrobisz...masz czas, jeszcze wiele czasu by zadecydować...
- Czas jest rzeczą złudną. Nie mam pewności, czy jutro nie zginę. – odpowiedziała. Dopiero jak wypowiedziała te słowa zreflektowała się, że może były nie na miejscu. – Wybacz. Po prostu nie można być w życiu niczego pewnym. Nigdy nie robiłam i nie będę robić planów na przyszłość, bo to nie ma sensu. Niemniej jednak rozważę twe słowa…
-Wiem, doskonale zdaję sobie sprawę o czym mówisz. Nie możemy być pewni tego co stanie się za chwilę, a co dopiero jutro. Dlatego też nigdy niczego nie planowałem i planować nie będę...chcę po prostu żyć – powiedział po czym pocałował ją subtelnie w usta.
Oddała ten pocałunek, po czym przytuliła się do niego. Przywarła do niego całym ciałem. Bo gdzie był on, tam czuła się bezpiecznie, czuła się potrzebna i nie była obca. Oparła czoło o jego ramię i nie powiedziała już nic.
Trwali tak jakiś czas. Słońce świeciło już wysoko na niebie sięgając swoimi promieniami do miejsca gdzie stali. Poczuła na ramieniu ciepło z jakim grzało. Znów znikli na długi okres czasu, ale było jej obojętne, póki on przy niej był.
Było mu z nią dobrze, jak z nikim innym. Wcześniej, nim ją poznał nie zdawał sobie sprawy, że może istnieć w Leunion istota, przy której będzie czuł się...sobą...Na której z całego serca będzie mu zależeć i z którą... Dlatego tez bardzo by chciał by każda chwila z nią spędzona trwała wiecznie. Wiedział jednak, że słońce wstało już na wystarczająco tyle by wyruszyć w drogę...za pewien czas gotowi do niej towarzysze będą na nich czekali...
-Chyba już czas na nas...-powiedział choć w głębi siebie wcale nie chciał wypowiadać tych słów.
- Tak… powinniśmy się zbierać. – odparła z wyraźnym smutkiem w głosie. Nie chciała wracać. Nie potrzebowała nikogo innego przy sobie. On stał się jej światem, dla którego chciała żyć i który chciała bronić. Nigdy nie sądziła, że spotka mężczyznę, który pokaże jej , że życie nie jest wcale takie złe. Że są chwile, dla których warto żyć. Chciała żyć dla niego… Chciała coś powiedzieć, gdy zaczęła się ubierać, ale nie zrobiła tego, nie chciała się powtarzać…
Gdy już się ubrał zaczekał na nią. Gdy czekał, aż będzie gotowa do drogi, wspierając się o ścianą przyglądał jej się lekko uśmiechając się do siebie.
W momencie gdy zapinała płaszcz uniosła wzrok i spojrzała na niego. Uśmiechnęła się. Wyciągnęła do niego rękę i spytała:
- Pójdziesz ze mną?
-Gdzie tylko zechcesz...-powiedział ujmując jej dłoń i pocałował ją namiętnie w usta.
Oddała ten pocałunek z równą namiętnością. Nic nie mówiąc, uśmiechnęła się znów do niego. Trzymając go za rękę poprowadziła do wyjścia z jaskini.
Zmierzając do obozu rozmawiali ze sobą, trochę żartowali. Czasem milczeli lecz nie było w tym nic krępującego. Największą przyjemność sprawiało im ich własne towarzystwo. Gdy w końcu dotarli do obozu zastali już szykujących się do drogi towarzyszy. Zastając ich wracających razem stało się oczywiste gdzie, po co i dlaczego tak długo nie było owej dwójki widać w pobliżu. Ale zarówno on jak i ona nie przejmowali się tym co kto o nich pomyśli.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez AnKapone dnia Śro 19:45, 07 Wrz 2011, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
To forum jest zablokowane, nie możesz pisać dodawać ani zmieniać na nim czegokolwiek   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum www.portalfantasyrpg.fora.pl Strona Główna -> Opowiadania o naszych bohaterach Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

Skocz do:  

Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001 phpBB Group

Chronicles phpBB2 theme by Jakob Persson (http://www.eddingschronicles.com). Stone textures by Patty Herford.
Regulamin