Forum www.portalfantasyrpg.fora.pl Strona Główna www.portalfantasyrpg.fora.pl
Forum gier RPG Portalu Fantasy
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy     GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

O trzech takich co...

 
To forum jest zablokowane, nie możesz pisać dodawać ani zmieniać na nim czegokolwiek   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum www.portalfantasyrpg.fora.pl Strona Główna -> Opowiadania o naszych bohaterach
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Triinu
Administrator
Administrator



Dołączył: 21 Lut 2011
Posty: 6244
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 21:13, 02 Wrz 2011    Temat postu: O trzech takich co...

Seria opowiadań, licząca na razie 3....a w przyszłości może nawet i 4 opowiadanka traktuje o mlodziutkim, zalewdie 17 letnim dobrze nam znanym Gallmau . Akcja będzie zawaierala sie w przeciagu kilku dni, a pób znanego nam G wystąpią także jego przyjaciel z bandy Keith, oraz...trzecia osóbka ktorą zaszczyt poznać będziecie mieli w serii opowiadań Mruga

Ze snu wybudził go uporczywy, pulsujący ból w głowie. Gdy powoli otworzył oczy natychmiast je zamknął. Promienie słoneczne wpadające przez okno raził go niemiłosiernie, jednocześnie powodując wrażenie jakby wówczas ból przybierał na intensywności. Odczekał chwilę, dając czas oczom by się przyzwyczaić po czym rozejrzał się po pomieszczeniu, w którym się znajdował. Była to główna izba karczmy, w której ostatniej nocy biesiadowali. Po zeszło nocnym gwarze pozostało tyko wspomnienie. Właściciel zajazdu oraz jego żona sennymi ruchami uwijali się po izbie uprzątając ją po całonocnej hulance. Gdzie niegdzie – w kącie lub pod stołem dostrzec można było któregoś z pozostałych na miejscu gości, którzy podobnie jak i on do niedawna drzemali w błogostanie.
Chrapanie posłyszał także tuż obok siebie – należało ono do opierającego się na stole kompana. Był to o rok od niego starszy, osiemnastoletni chłopak. Był prawie o głowę wyższy od niego, był też lepiej zbudowany – w porównaniu z nim miał postawę młodego wojownika, niż kościstego wymoczka. Twarz miał przystojną, choć szpeciła ją znajdująca się na jego prawym policzku blizna. Druga, niewidoczna teraz ciągnęła się pionowo przez jego podbrzusze. Były to „pamiątki” z jego przeszłości nim mając trzynaście lat dołączył do obecnej bandy rabusiów, której obaj młodzieńcy byli członkami. Wcześniej był sierotą wychowaną w slumsach jednego z nadmorskich miast Arnheimu. Jako kilkuletni chłopiec stracił rodziców podczas panującej tam zarazy…kto wie jaka siła chroniła go, pozwalając mu wtedy przeżyć. Jako, że nie miał nikogo został przygarnięty przez jeden z miejscowych gangów, gdzie zarabiał na siebie…kradnąc. Tłumaczyło to jego brak kciuka u lewej ręki, który został odcięty by ułatwić mu sięganie do kieszeni przechodniów. Ostatnią „pamiątką” z tamtych czasów był znajdujący się na jego lewej łopatce tatuaż przedstawiający szczura. Wykonany niewprawną ręką bardziej szpecił jego ciało niż je zdobił toteż często starał się go zakrywać, co ze względu na jego lokalizację na ciele nie było dość trudne. W grupie traktowany był jako zwykły śmieć, na którym dowoli wyładowywano swoją agresję. Za swoją pracę otrzymywał jedynie tyle wyżywienia by mógł przeżyć…Chyba, że ze swych „łowów” nie przyniósł nic wtedy głodował…nawet po kilka dni. Wszystko zmieniło się gdy w końcu uciekł od „swoich” i przyłączył się do obecnej bandy gdzie był traktowany nieporównywalnie lepiej. Dwa lata wstecz poznał Gallmau. Byli najmłodsi w grupie, a zarazem niemalże równi sobie wiekiem toteż dość szybko zaprzyjaźnili się ze sobą. Choć przebywał w bandzie nieco dłużej niż jego młodszy towarzysz, ze względu na swój młody wiek miał również status „uczniaka” niż kogoś bardziej liczącego się w grupie.

-Keith, Keith…-wybudzało go ze snu nawoływanie towarzysza, oraz mocniejsze szturchańce w bok. Uniósł głowę znad stołu i spojrzał w jego stronę. Teraz spod czarnej, długiej grzywki na jego towarzysza spoglądała para brązowych oczu. Tylko jeszcze z tyłu włosy były dłuższe, sięgające za ramiona, bo bokach były krótko wygolone odsłaniając uszy, z których jedno było wykolczykowane.
-Czego?- zapytał zachrypniętym głosem.
-Już świta…-wytłumaczył Gallmau.
-I co z tego?...-odburknął tamten ponownie kładąc głowę na przedramieniu leżącym na blacie stołu.
Jego rozmówca westchnął głęboko, zaraz potem siląc się na cierpliwy ton wytłumaczył:
-Nie pamiętasz? Z samego rana mieliśmy ruszać w dalszą drogę do Elishsaid…Nie widzę jednak tutaj nikogo z naszych pewno czekają na nas w obozowisku…Powinniśmy się pospieszyć Sam i Vit przetrzepią nam skórę –dodał wstając od stołu. Zrobił to jednak zbyt raptownie i świat zawirował mu przed oczami. Starając się złapać równowagę oparł się o stojącą za nim ławę.
-Masz rację…- westchnął również podnosząc się z miejsca, zrobił to nie mniej ostrożniej niż jego przyjaciel. Następnie, dla równowagi wspierając się nawzajem na swoich ramionach ruszyli przed siebie w stronę rozbitego nieopodal, na wrzosowisku obozowiska.
Gdy dotarli na miejsce okazało się…że nikt tam na nich nie czeka. Co więcej nie było ich koni, ani nawet rzeczy. Tylko wygniecione gdzieniegdzie miejsca oraz ślady po ognisku wskazywały, że do niedawna ktoś tu faktycznie przebywał.
-Pięknie, najzwyczajniej w świecie wypięli się na nas i zostawili…-skomentował Gallami tłumiąc w sobie soczystą wiązankę przekleństw, która cisnęła mu się na język. –I co teraz zrobimy? –zapytał po chwili spoglądając na swego kompana. Ten zamyślił się przez chwilę, po jego oczach jednak było widać, że układa w głowie pewien plan…
-Zgodnie z panem mieliśmy udać się do Elishsaid, prawa?
Gallmau przytaknął skinieniem głowy.
-Z tego co mi się kojarzy mieliśmy obozować w jego okolicach przez kilka kolejnych dni…Z pobliskiego Ogham do Elishsaid pozostają niecałe dwa dni drogi…A wiesz co w związku z tym myślę?
Jego towarzysz przyglądał mu się z zaciekawieniem, choć przypuszczał pomału co tamten zamierza mu zakomunikować.
-…Nic się nie stanie jeśli przez dwa dni zabawimy w Ogham…Z tego co słyszałem szykuje się lokalny festiwal więc zabawa będzie co najmniej przednia!...Sądzę, że grupa na nas zaczeka, nie sądzę by nas tak po prostu zupełnie zostawili…Jeśli nawet to przecież sobie poradzimy…A nam przecież należy się nieco swobody, co ty na to kolego?
W odpowiedzi Gallmau jedynie znacząco uśmiechnął się na jego propozycję.

Do Ogham dotarli pod wieczór tegoż samego dnia. Część drogi przebyli pieszo, dalej udało im się napotkać wieśniaka, który właśnie zmierzał w tamte strony w nadziei, że organizowany festyn, także i dla niego okaże się wspaniałą okazją do dobrego handlu. Wziąwszy obydwu wędrowców do siebie na wóz, w ich towarzystwie dotarł do bram miasta. Tam też się pożegnali ruszając w swoje strony. Chcąc się „zabawić” obaj młodzieńcy potrzebowali ku temu funduszy które notabene dość szybko się znalazło. Wystarczyło pokręcić się po gwarniejszych uliczkach miasta i korzystając z zamieszania jakim było rozpoczęcie się obchodów festiwalu zwinąć kilka sakiewek.
Gdy zapadł już wieczór zabawa trwała w najlepsze, można było skosztować miejscowych specjałów – zarówno tych tradycyjnych jak i przysadzonych specjalnie na okazję obchodów bóstwa, którego imienia młodzi rozbójnicy tak właściwie nie znali. Nie przeszkadzało im to kosztować przygotowanych potraw ani trunków, za które płacili kradzionymi pieniędzmi, a często też zwyczajnie podkradali. Omijali natomiast stoiska, które oferowały zakup przeróżnej maści magicznych eliksirów; zielarskich naparów, maści na wszelakie (czasem dość wydumane) dolegliwości; amuletów, czy też artefaktów – zapewne w większości fałszywie spreparowanych.
Na głównym placu miasta podziwiać można było sztuczki iluzjonistów, pomniejszych magików, akrobatów, żonglerów. Nieopodal stało kilkanaście klatek, różnych rozmiarów w kratach których pozamykane było kilka „niezwykłych okazów żywych eksponatów” – jak głosił rozwieszony na jednej z kamienic transparent. Były to przede wszystkim zwierzęta i twory, które trudno było spotkać na terenie Cymuru. Wśród nich także kilka „okazów”, które wzbudzały litość - acz zapewne w sercach nielicznych, gdyż większość z „odwiedzających” traktowała je jako śmiechu warte ciekawostki. Nie były to żadne cuda natury wyciągnięte z głębi najdzikszej puszczy, lecz ludzkie istoty zdeformowane najróżniejszymi mutacjami ich ciał, których zamykając w klatce i wystawiając na widok publiczny obierano godność. Była tam rodzina karłów; kobieta z dwoma głowami, na twarzy jednej z nich widniała typowa męska broda; mężczyzna, którego ciało pokrywały łuski węża; czy też dziewczynka której głowa była na tyle duża, że nie potrafiła jej samodzielnie unieść.
Bez względu na to czego nie mieli na sumieniu, młodzi przyjaciele oglądając owe „żywe eksponaty” ich widok wzbudzał w nich szczere współczucie. Natomiast względem tych, którzy zgotowali im taki los, oraz tych którzy kpili z ich wyglądu młodzi rozbójnicy żywili wyłącznie pogardę. Szybko opuścili zatem tamto miejsce i udali się w kierunku głównego podestu na którym skąpo ubrane tancerki z Karr’namu o egzotycznych odcieniach skóry wykonywały dość frywolny taniec.

Zapatrzeni w ich wdzięki zupełnie nie zwracali uwagi, na to co otacza ich wokół. Tymczasem, pośród otaczających ich ludzi pomiędzy tłumem zaczęła przeciskać się niepozorna osóbka. Znalazłszy się za plecami Gallmau przesunęła rękę w kierunku jego ciała delikatnie starając się wyczuć, gdzie znajduje się ukryta przez niego sakiewka. Na jej nieszczęście jeden z stojących za nią podpitych mężczyzn zachwiał się na nogach i trącił ją tak, iż bezpośrednio wpadła ona na plecy młodego rozbójnika. Ten natychmiast odwrócił się i spojrzał na nią. Była to młoda dziewczyna, niewątpliwie w jego wieku, ubrana w męski, nieco przyduży na nią strój podróżny. Owinięta wokół jej głowy chusta skrywała pod sobą kosmyki długich, prostych ciemnobrązowych włosów. Była nieco od niego niższa, zbudowana odpowiednio jak na swój wzrost, nieco pełniejsza w biodrach i biuście. Miała dość ładną twarz, o przyjemnym wyrazie. Jej zielone oczy o przenikliwym spojrzeniu kontrastowały z jej ciemnymi włosami oraz lekko śniadawą karnacją jej skóry.
-I co się tak mała pchasz…-fuknął z pogardą. W mig pojmując zaistniała sytuację posyłał jej badawcze, chłodne spojrzenie. Jedną dłonią subtelnie zbadał miejsce, gdzie trzymał ukryte wcześniej skradzione sakiewki. Nadal tam były – odetchnął z ulgą.
Dziewczyna zacisnęła usta i posyłając mu groźne spojrzenie wycedziła z oburzeniem:
-Też ewenement, do kobiet się odnosi…- jej głos miał obcy akcent.
-To kobiet inaczej się odnoszę, ale nie do bezczelnego wpychacza, który obmacywując mnie pcha łapska gdzie popadnie…
-Mężczyzny bym dotknęła, ciebie nie! –broniła się, wcześniej zmierzywszy go wzrokiem.
-Coś ty powiedziała…-postąpił krok dalej w jej strone. Dopiero w tej chwili, towarzyszący mu Keith zwrócił uwagę na małe zamieszanie jakie zaczęło się wywiązywać tuż pod jego nosem. Odwrócił się w ich stronę i zmierzywszy obojga wzrokiem uśmiechnął się wyraźnie tym faktem rozbawiony.
-Gallmau doprawdy, nie ma co zwracać uwagi na nią, podczas gdy dookoła masz dużo lepsze widoki…
Dziewczyna tym razem jemu posłała ostre spojrzenie, nie mniej nie odezwała się słowem.
-Próbowała mnie okraść!- wycedził przez zęby wskazując palcem na winowajczynię. Tamten uśmiechnął się tylko, po czym oparłszy ramię o jego kark dodał: -Chodźmy stąd w mniej zatłoczone miejsce…Słyszałem, że miasto słynie z tutejszych łaźni, warto by sprawdzić czyż nie?
Nie czekając nim odpowie pociągnął go parę kroków dalej, a gdy odeszli wystarczająco daleko od dziewczyny dodał: -Co jest z tobą? Nie możemy robić wokół siebie zamieszania, bo zainteresują się nami strażnicy. Kręcą się tu i ówdzie…O widzisz spójrz na tamtych, tam –wskazał ręką na troje strażników przechadzających się właśnie pośród tłumu. –My też kradliśmy i przy odrobinie ich szczęścia, naszego pecha wydałoby się, że mamy przy sobie nieco więcej sakiewek niż powinniśmy mieć…Zatem wkopując ją, wydałbyś i nas- cały czas tłumaczył spokojnym, rozbawionym tonem jednocześnie uśmiechając się do przyjaciela.
-Wybacz…wyprowadziła mnie z równowagi…-wymamrotał jego towarzysz. -Gdzie zatem się teraz udajemy?
-Noc jeszcze młoda…a wy zepsuliście mi dość interesujące widowisko- westchnął głęboko, z nieskrywanym żalem wspominając widok pięknych tancerek. –Tak jak wspomniałem do łaźni przyjacielu…Tam też będzie sporo dziewcząt…Zdecydowanie dużo bardziej chętnych świadczyć nam przy okazji dodatkowe usługi, niż te na scenie na które w zasadzie tylko popatrzeć możesz…
-Myślisz że łaźnia będzie dziś otwarta?...O tej porze?
-Zaufaj mi…-powiedział uśmiechając się znacząco. – Dziś jest festiwal, stracili by wielu chętnych wrażeń klientów gdyby mieli zamknięte.
-Wiesz gdzie ta łaźnia się znajduje? – odwzajemnił jego uśmiech na samą myśl o skąpo odzianych dziewczętach, krzątających się pomiędzy klientami.
-Gdy przechadzaliśmy się tu i ówdzie udało mi się podsłuchać kilka rozmów na ten temat…Zresztą kawałek języka za przewodnika i poradzimy sobie…

Po dość długiej wędrówce wąskimi uliczkami miasta udało im się w końcu dotrzeć do wspomnianej przez Keitha łaźni. Wstęp do środka nie był tani, wydali niemalże wszystkie zdobyte przez siebie pieniądze, ale wierzyli, że będzie warto. Zostawiwszy ubrania w przeznaczonym do tego miejsca udali się do pomieszczenia gdzie przed wejściem na salę główną mieli obmyć swoje ciała. Dopiero potem każdy z nich otrzymał po szacie, którą obwiązać mieli wokół swoich bioder…ewentualnie potem wedle własnego uznania zdjąć.
Odziani w nie ruszyli przed siebie ku głównemu pomieszczeniu łaźni. Zgodnie z przypuszczeniami Keitha pomieszczenie nie było puste, poza nimi było wewnątrz kilkunastu amatorów tego miejsca, ale nie było też przesadnego tłoku. Mężczyźni siedzieli w różnych miejscach sali zarzynając kąpieli, bądź po prostu rozmawiając. Także i młodzieńcy zajęli odosobnione miejsce siadając obok siebie na brzegu basenu z podgrzewaną wodą zanurzając w niej swoje nogi. Odpowiednia temperatura wody, oraz dodana do nich odpowiednia ilość olejków sprawiały że doznanie przebywania w tym miejscu było nader przyjemne. Po drugiej stronie pomieszczenia, w kącie niemalże naprzeciw miejsc które sami zajmowali jednej parze zebrało się na amory…Zaczęło się od niewinnych, acz znaczących spojrzeń; szukania wzajemnego dotyku na dłoniach, ramionach, udach. Usta trzymanych blisko siebie twarzy szukały siebie nawzajem…i co pewien czas znajdywały. Nie byłoby w tym nic dziwnego gdyby nie fakt, iż znajdująca się naprzeciw nich para zalecających się do siebie elfów to…byli sami mężczyźni. Naszym bohaterom nie bardzo przypadło to do gustu, ale nie zamierzali się wtrącać…Każdy miał prawo do chwili szczęścia i prywatności, nie znali też zbyt dobrze zwyczajów elfów więc uznali, że w ich kulturze rzecz, której się nawzajem oddawali była czymś…normalnym.
- Panowie życzą sobie czegoś?- odezwał się za nimi przyjemny męski głos. Obaj odwrócili się w tamtą stronę i ujrzeli stojącego za nimi młodzieńca, jednego z tych którzy krzątali się po sali jako obsługa korzystających z usług łaźni klientów…Wtedy przeszła im niespodziewana, acz oczywista myśl- że byli to właśnie jedynie, sami młodzieńcy. Słyszeli, że czasem w łaźniach prócz kobiet usługują właśnie młodzieńcy eunuchowie. Uznali zatem, że może być tak i w tym przypadku, że nim zjawi się damskie towarzystwo usługiwać im będą młodzi mężczyźni.
-Mamy dobre wino, kilka gatunków i roczników: jaki sobie tylko panowie życzą. Oferujemy także świeżutkie owoce, przywiezione z Karr’namu jakich nie uświadczycie państwo w pozostałych krajach kontynentu. Jeśli panowie zechcą do usług jest także gabinet z masażem oraz sauna…Wszystko oczywiście w cenie wstępu, za nic więcej nie płacicie.
-Ja poroszę wino- jako pierwszy zabrał głos Keith.
-Jakie?- zapytał młodzieniec.
-Najlepsze jakie macie- starał się wybrnąć z sytuacji jednocześnie starając się masować swoją niewiedzę w tym temacie.
-Może poda pan chociaż ulubiony rocznik, lub gatunek…
-Zdam się na pański gust. Dla mnie będzie wystarczające jeśli będzie to najlepsze wino jakie posiadacie na stanie…
Mężczyzna z obsługi popatrzył na niego wzrokiem jakim spogląda się na kogoś kogo uważa się za totalnego ignoranta. Nie powiedział jednak nic, pytającym wzorkiem zwrócił się w kierunku Gallmau.
-Ja chętnie udam się do sauny, nigdy nie korzystałem –odpowiedział tamten.
-Zatem mam panom przynieś wino bezpośrednio do sauny?
-Nie, nie jeśli chodzi o mnie ja tutaj zostaję- stanowczo zaprzeczył Keith.
-Dlaczego? Nie chcesz spróbować?
-Nie wiem co przyjemnego jest w fakcie, że siedzisz na dupie i pocisz się na potęgę…tym bardziej jeśli robisz to przy obcych…
-Jeśli takie jest pańskie życzenie mogę poprosić pozostałych użytkowników, by opuścili pomieszczenie na te parę chwil gdy panowie będą korzystali.
-Nie, nie ma takiej potrzeby! Proszę mnie przynieść dzbanek wina, ja tu poczekam na przyjaciela skoro tak bardzo chce spróbować…
-Ależ panie, z całym szacunkiem ale my tu nie podajmy wina w taki sposób…jedynie w kielichach.
-Nie mniej proszę by na moje wyraźne życzenie zostało mi ono przyniesione w dzbanie…
-Niech zatem tak będzie- powiedział młodzieniec nie omieszkając posłać mu pełnego zgorszenia spojrzenia. Następnie ręką wykonał gest, zapraszający Gallmau by wstał i udał się za nim. Keith został sam. Zaloty pary znajdującej się naprzeciwko przekroczyły dopuszczalne granice. Gdy zauważył, że obaj elfowie ewidentnie zaczynają przystępować do kolejnego etapu swojej miłosnej gry postanowił opuścić zajmowane przez siebie miejsce. Wypatrzywszy pośród zebranych kogoś z obsługi ruszył w jego stronę by o coś zapytać. Po drodze został klepnięty w miejsce prawego pośladka przez mijającego go po drodze mężczyznę, który nagusieńki maszerował raźno w swoją stronę.
-Coś ty taki wstydliwy kolego?! Nie krępuj się! – zdołał jeszcze posłyszeć za swoimi plecami jego radosny głos. Tłumiąc w sobie gniew zacisnął swoje pięści. Odczuł jednakże ulgę, że w tamtej chwili miał na sobie owiniętą wokół bioder przepaskę.
-Przepraszam – zwrócił się do stojącego nieopodal młodzieńca z obsługi, który właśnie kończył z kimś rozmawiać. Gdy spojrzał w jego stronę zdecydował się w końcu zapytać. Nie wiedząc jak właściwie sformułować pytanie zapytał prosto z mostu:
-Kiedy się tu zjawią dziewczęta?
Mężczyzna spojrzał na niego wzrokiem pełnym zaskoczenia, jak gdyby mówiącym: „czy mógłby pan powtórzyć pytanie?”. Zrobił to, a mina zaskoczenia (a może nawet rozbawienia ?) jego rozmówcy pogłębiła się.
-Ależ panie…- zaczął tonem nadal łagodnym i uprzejmym. –Obawiam się, że doszło do nieporozumienia. –tym razem coraz trudniej było mu powstrzymać swoje rozbawienie zadanym mu pytaniem: -Łaźnia do której zapewne mieliście wraz z towarzyszem trafić znajduje się po drugiej stronie miasta…Ta, w której obecnie się znajdujecie przeznaczona jest dla…-przerwał swoją wypowiedź szukając odpowiedniego zwrotu, bądź słowa. -…jest przeznaczona dla klientów, mężczyzn odmiennej orientacji…
Słysząc te słowa Keith zamarł. Nie zdołał jednak zdobyć się na żadną reakcje. Już miał coś powiedzieć, gdy nagle sytuacja przybrała zgoła nieoczekiwany obrót. Z wejścia prowadzącego do sauny wybiegł…a właściwie wyleciał Gallmau. Jego oblicze było blade, oczy wytaszczone, usta rozwarte w trudnym do opisania grymasie, z których dobiegał krzyk przerażenia.
-Gallmau, co się stało?- zdążył jednie zapytać. Nie dane mu było doczekać się odpowiedzi, gdyż zaraz potem poczuł jak tamten, będąc najpewniej w szoku nie zauważył go i z całym impetem wpadł na niego. Poczuł jak jego bezwładne ciało, przeważone ciężarem towarzysza stopniowo, acz nieuchronnie odchyla się do tyłu. Sytuacja skończyła się ich wspólną, niezamierzoną kąpielą w basenie, na oczach wszystkich zgromadzonych.

Była już późna noc. Siedzieli nad brzegiem morza popijając wino jakie udało im się kupić z reszty pieniędzy jaka im pozostała…Jeszcze trochę zostało – być może na nocleg, coś do jedzenia…W każdym bądź razie od jutra znów trzeba będzie zatroszczyć się o pieniądze gdyż niemalże wszystko co zdobyli przepadło wraz z „nieudaną inwestycją” jakiej nieświadomie dokonali. Na nic nie mieli ochoty, ani nawet pieniędzy. „Zapijając przygodę” siedzieli w miejscu, milcząc, nie rozmawiając o niczym konkretnym. Wewnątrz pozostawał niesmak i wstyd, który mieli nadzieję szybko wymazać z pamięci. Ale czy było to możliwe.
-Wino się skończyło- oznajmił Keith odstawiając na piasek pusty gąsiorek.
-Gdybyś wziął tamto, które zamówiłeś w łaźni byłoby chociaż co pić…A tak przepadły i pieniądze i wino…nie wspominając już o niemalże utraconym honorze…gdyby się tylko ktoś dowiedział…- Gallmau wyrzucił towarzyszowi swoje pretensje.
-Czuję dokładnie to samo co ty, więc nie rób z siebie poszkodowanego- parsknął tamten.
-Tylko, że widziałem w saunie parę ostro pieprzących się facetów, ty nie!
-Tym co siedzieli na miejscu przede mną też zapewne niewiele brakowało! Jeden nawet zaczął się i do mnie zalecać!
-To może trzeba było mu dać! Może by ci to trochę rozumu przydało…Wszystko przez ciebie: „kawałek języka za przewodnika i poradzimy sobie”- to są twoje słowa Keith, widać co z nich wynikło!
Czarnowłosy poderwał się z miejsca i chwytając mocno za koszulę swego rozmówcy podciągnął go do góry.
-Tak? A gdyby nie twoja pierdołowatość siedzielibyśmy teraz w ciupie, bo by nas strażnicy zgarnęli ze środka placu. Gdyby nie ja to by tak było, ale tego już raczysz nie pamiętać, prawda?
Gallmau wyszarpnął się z uścisku przyjaciela i odskoczył do tyłu. Choć była już późna pora, dzięki światłu księżyców i gwiazd stojąc naprzeciwko siebie bardzo dobrze widzieli swoje sylwetki – obydwie prężące się do walki. Zapewne doszłoby do niej gdyby nie usłyszany w dali przeciągły kobiecy krzyk. Zwrócili twarze w tamtą stronę – w oddali widać było tlące się ognisko, wokół którego krzątało się kilka ciemnych ludzkich sylwetek. Przyjaciele spojrzeli po sobie. Z jednej strony to co działo się na drugim końcu plaży nie powinno ich interesować, z drugiej ciekawość zwyciężała. Porozumiewawczy się bez słów zebrali swoją broń wspiąwszy się na wydmy ostrożnie poruszali się wśród porastających je zarośli.
Gdy dotarli na miejsce ich oczom ukazało się obozowisko, zapewne miejscowych hultajów. Kompania kilku młodych mężczyzn wesoło dogadzała sobie alkoholem, oraz wdziękami kobiet. Dwie z nich z wyraźną chęciom oddawały się towarzyszącym im mężczyzną. Inaczej było w przypadku trzeciej, która starała się opierać dopiero co dobierającemu się do jej ciała pijakowi. Pozostałych trzech siedziało przy ognisku, popijając alkohol oraz przeliczając zdobyte pieniądze. Przyjaciele znów spojrzeli po sobie – wiedzieli, iż to co widzą jest okazją do zdobycia potrzebnych im pieniędzy. Przeciwnicy zdawali się nie stanowić zbytniego wyzwania gdyż po ich zachowaniu widoczne było, iż wszyscy byli pijani w sztok. Choć i oni sami nie poskąpili sobie wina byli w zdecydowanie lepszej kondycji i przytomności umysłu niż, ci w dole. Nie zastanawiając się dłużej wyciągnęli zza pasów swoją broń: Gallmau maczetę; Keith swój miecz, za pasem znajdywało się jeszcze kilka niewielkich sztyletów gotowych do natychmiastowego użycia.

-Widzę, że kwitnie tu świetna biesiada, na która nikt nie raczył nas zaprosić. Musieliśmy zatem się wprosić sami- z ciemności odezwał głos Keitha. Zaalarmowani pojawieniem się intruzów rzezimieszkowie spojrzeli w tamtą stronę dostrzegając w bladym świetle ogniska dwie kroczące ku nim postacie. Gallmau rozejrzał się po obozowisku, dwoje z napastników było tak pijanych, że choć próbowało się podnieść z miejsca natychmiast na nie opadło z powrotem. Wiedział, że z nimi nie będzie żadnego problemu. Pozostali podnieśli się z miejsca i chwyciwszy za swoje bronie ruszyli w ich stronę.
-Przykro nam, ale to przyjęcie zamknięte- oznajmił mężczyzna, który wyglądał na przywódcę grupy. –Albo się wycofacie, albo zmuszeni będziemy z wami walczyć.
Międzyczasie dwie kobiety, pospiesznie się ubrawszy uciekły w dal znikając w mroku nocy. Ta trzecia leżała na ziemi, najwyraźniej nieprzytomna. Wątpliwe było, by napastujący ją mężczyzna zabił ją, musiała zemdleć…
Tymczasem rozgorzała walka – przeciwnicy, choć podpici zdołali dorównywać w walce dwójce przyjaciół. Pierwszego z napastników udało się Gallmau pokonać niemalże natychmiast, podobnie jaki jego towarzyszowi. Drugi zaatakował znienacka, podczas gdy był zajęty walką z jeszcze jednym z nich. Gdyby nie natychmiastowy refleks Keitha, jasnowłosy nie dostrzegłszy przeciwnika z tyłu otrzymałby porządny cios w plecy. Zajęty walką nawet nie zorientował się, że prawdopodobnie zawdzięczał przyjacielowi życie i będzie je zawdzięczał jeszcze nie raz. Podczas gdy kończył walczyć ze swoim z przeciwnikiem, Keith zajął się pozostałymi dwoma, którzy leżeli pijani na ziemi i od czasu do czasu coś pokrzykiwali, co pewien czas starając się poderwać z miejsca by walczyć. Bez rezultatu. Pokonanie ich nie było trudnym zadaniem. Gdy je wykonał podszedł do rozrzuconych na piasku mieszków z pieniędzmi i zaczął przeliczać monety. Było ich znacznie mniej iż się spodziewał, ale na podróż do Elishsaid powinno wystarczyć. Usłyszawszy za sobą kroki i cięższy oddech spojrzał za siebie. Dostrzegł wtedy utykającego przyjaciela. Z rany na jego udzie płynęła krew.
-Nic mi nie będzie – odpowiedział uśmiechając się, jednocześnie spoglądając na ramię przyjaciela. Spod rozciętego rękawa koszuli spozierała rana.
-Mnie także nic nie będzie –odpowiedział tamten, poczym wskazał na leżącą na ziemi dziewczynę.
-Sprawdź co nią, ja rozejrzę się po ich rzeczach, może znajdę coś co się nam przyda.

Gallmau podszedł do leżącej. Dopiero wtedy zorientował się, że jest to ta sama dziewczyna, która jeszcze tej nocy próbowała go okraść. Długie włosy leżały rozrzucone bez ładu na piasku, spomiędzy jej rozpiętej koszuli widać było jej piersi, spodnie były nieco rozpięte, ale nie na tyle by…Nachylił się nad jej twarzą, zbliżając policzek do jej ust by poczuć na nim jej oddech. Spojrzał na jej ciało, które także wydawało się nie unosić w rytm nawet najmniejszego oddechu. Nie mniej była jeszcze ciepła. Przypomniał sobie jak Sam uczył go metody, która miała przywracać oddech, pod warunkiem że ratowana osoba przestała oddychać dość niedawno. Rozchylił jej bluzkę i ułożywszy na piersi odpowiednio rękę przystąpił do masażu serca. Gdy nachylił się nad jej ustami, by zrobić sztuczne oddychanie, poczuł jak otrzymuje silny cios z pięści wymierzony prostot w policzek. Opadł do tyłu siadając tyłkiem na piasku. Dziewczyna uniosła się i także siadając spojrzała w jego stronę, szybko zasuwając bluzkę. Mimo nikłego światła mógł dostrzec na jej twarzy, iż czerwieni się.
-Zboczeńcu! –nie krzyknęła, lecz wręcz wrzasnęła. – Jak tak ci się podoba to sam się pomacaj!
-Ja?!- wycedził poirytowany Gallmau podnosząc się z ziemi, trzymając dłoń przy bolącym miejscu. – Ty nimfomańska dziewico nie schlebiaj sobie, próbowałem cię wyłącznie ratować.
W oddali rozległ się rechot Keitha, który wielce rozbawiony niefortunnym doborem słów swego kompana nie mógł powstrzymać ataku śmiechu. Z wrażenia, aż musiał usiąść na piasku, a pojedyncze łzy spływały po jego policzkach.
-Gallmau…nie używaj słów…których znaczenia…nie rozumiesz…-wysapał pomiędzy kolejnymi spazmami śmiechu.
-Idioto ja po prostu byłam nieprzytomna! Ty umysłowy karle!- powiedziała tworząc metaforyczne przeciwieństwo do jego wzrostu. -Jesteś na tyle głupi, że nie potrafisz odróżnić martwej od nieprzytomnej? –nieznajoma kontynuowała drąc się na jasnowłosego.
-Zaraz, zaraz coś się przypadkiem nie pomyliło? W pewnym stopniu uratowaliśmy cię, należy się pewien szacunek lub chociaż podziękowania...
-On ma rację panienko- wtrącił Keith, wchodząc w słowo dziewczynie, która już szykowała się by obrzucić jego kompana kolejnym wyzwiskiem. Choć na jego ustach nadal widać było ślad rozbawienia, jego oczy posiadały bezwzględny wyraz.
-Tak się składa, że przypadkiem uratowaliśmy ci życie co oznacza, że należy ono od nas…Nie jesteśmy jednak bohaterami lecz rozbójnikami, radziłbym zatem uważać z doborem słów bowiem to od nas teraz zależy decyzja co się z tobą stanie.
-A gdzie wasza drużyna? Rozbójnicy dwuosobowego gangu, patrząc po zachowaniu tego tu, musi być z wam nie lada groźny gang- drwiła z nich dalej, ale tak naprawdę bała się. Nie znała ich, nie wiedziała do czego mogą być zdolni w rzeczywistości. – Ja jestem piratką, zwą mnie Sonya – powiedziała powstając z ziemi jednocześnie zaciskając palce dłoni, na dwóch znalezionych sztyletach.
-Piratką, ach tak?- zadrwił z niej tym razem Keith. –Gdzie w takim razie twoja załoga Sonyu? Pływasz pod jednoosobową banderą?
W odpowiedzi rzuciła się w jego stronę i zaatakowała dwoma sztyletami na raz. Trzeba było przyznać, iż była szybka i dość dobrze radziła sobie z bronią. Nie mniej brak jej było doświadczenia. W każdym bądź razie walkę z nią odebrał jako świetną rozrywkę parując jej ataki bawił się z nią, dopóki mu się nie znudziło. Gdy tak się stało wytrącił jej z ręki jeden sztylet, który upadł na piasek. I w tym momencie ona sama popełniła błąd starając się w trakcie walki po niego schylić. Keith wykorzystał to co i tak zrobić zamierzał. Chwyciwszy ją za rękę w której trzymała drugi sztylet wykręcił ją do tyłu i mocno przyciskając w nadgarstku zmusił by wypuściła ostrze. Międzyczasie druga rękę przytrzymał tak by nie mogła nic więcej zrobić. Poły bluzki rozsunęły się na powrót odsłaniając jej nagi dekolt, częściowo osłaniany przez kosmyki jej długich włosów.
-I co teraz z tobą Sonyu będzie?- wyszeptał jej zmysłowo do ucha. Następnie spojrzał w stronę swojego towarzysza, który uśmiechając się zmierzał w ich stronę.
-Jestem córką pirata!...Kapitana!- wypowiedziała szybko. –Jakiś czas temu zostałam porwana, gdy udało mi się uciec z niewoli starałam się go odszukać. Byłam właśnie w drodze do Elishsaid gdy nasze drogi się spotkały…Jeśli dostarczycie mnie całą: to znaczy nietkniętą w każdym tego słowa znaczeniu otrzymacie od mego ojca nagrodę…okup…
Przyjaciele popatrzyli po sobie porozumiewawczo.
-Kusisz tym co mówisz, jednak jaką możemy mieć gwarancję na poparcie twoich słów?
-Mój ojciec to Olle Sinobrody, na pewno słyszeliście jego imię…-istotnie imię na jakie dziewczyna się powołała było słynne na morzach Leunion po tej stronie bariery. Był już dość wiekowy jak na swój fach, co nie zmienia faktu, że mógł mieć potomków…nawet na każdym wybrzeżu, porcie Kontynentu. Czy do nich mogła należeć ów dziewczyna?
-Jakąż możemy mieć gwarancję że ów znamienity pirat wywiąże się z twojej obietnicy? Nie zastawi na nas pułapki, lub też w inny sposób nie oszuka?- tym razem zapytał Gallmau.
-Macie na to jego słowo, moje słowo…


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
AnKapone
Bohater Legenda
Bohater Legenda



Dołączył: 05 Mar 2011
Posty: 5806
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 29 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Neverwinter
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 22:57, 04 Wrz 2011    Temat postu:

KOCHAM GALLMAU!!! Wreszcie to wyznałam XD

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
bodzia_piratka13
Adept Magii
Adept Magii



Dołączył: 02 Mar 2011
Posty: 913
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 22:59, 04 Wrz 2011    Temat postu:

To nie miłość, tylko pożądanie - widziałam jak w wakacje patrzyłaś na jego siusiaczka Jezyk

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Triinu
Administrator
Administrator



Dołączył: 21 Lut 2011
Posty: 6244
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 23:03, 04 Wrz 2011    Temat postu:

no ja tez to widziałam i widziałam jak on się cieszył na jej widok, obecność....starałąm sie go pocieszać, ale wiedziałam że ja to nie to samo...on tęskni do Ani...

Wylgada na to,że jak Darlen nie mógł zostać hetero, tak Gallmau nie bedzie mógł zostać gejem - tyle ma kobiecych wielbicielek XD


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
AnKapone
Bohater Legenda
Bohater Legenda



Dołączył: 05 Mar 2011
Posty: 5806
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 29 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Neverwinter
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 23:09, 04 Wrz 2011    Temat postu:

Jak ja za nim tęsknię!! Nasz syn też gdzieś sam został Smutny Ja chcę do mojego kochanego Gallmau!!

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Triinu
Administrator
Administrator



Dołączył: 21 Lut 2011
Posty: 6244
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 11:51, 09 Paź 2011    Temat postu:

O trzech takich co…(part 2)

Poprzez niewielkie okno, oraz szpary pomiędzy deskami wpadało światło dnia, co świadczyło o tym że nastał już dzień. Zapewne późny ranek, bądź południe – jeśli dobrze wnioskowała. Nieopodal słychać było szum morskich fal, w powietrzu czuć było woń słonej morskiej wody. Nadal leżąc na posłaniu przypomniała sobie gdzie się znajdywali. Zeszłej nocy, przemierzając plażę udało im się trafić do znajdującej w jej głębi szopy rybackiej. Tu znaleźli schronienie. Mieli szczęście, że nie padało bo znajdujący się u góry prowizoryczny dach, z całą pewnością nie stanowił wystarczającej ochrony przed deszczem…Pomijając już fakt, iż gdyby nastał prawdziwy sztorm, wiatr w oka mgnieniu zwiał by prowizoryczną konstrukcję. Na samą myśl o tym ciężko westchnęła.
Podnosząc się z miejsca zrzuciła na bok pled, którym była okryta i otrzepała się z piasku, którego miała pełno w ubraniu i włosach. Zaklęła w duchu. Odruchowo przeniosła wzrok przed siebie, traf chciał, że bezpośrednio na siedzącego w kącie Gallmau. Plecami wspierając się o ścianę siedział bezpośrednio na podłodze, jedną nogę trzymając ugięta w kolanie. Między dłońmi obracał sztylet, którym bawił się dla zabicia czasu i zajęcia obydwu rąk. W pierwszej chwili nie zorientował się, że towarzysząca mu dziewczyna właśnie się przebudziła. Dopiero gdy pod wpływem jej ruchu zaskrzypiały deski, zwrócił na nią swój wzrok. Choć na jego twarzy nie malowały się żadne emocje, w jego zielonych oczach widać było pewien zawadiacki błysk.
-Pospałaś- zwrócił się do niej głosem spokojnym, pozbawionym emocji…choć trzeba było przyznać, że miał przyjemny głos.
Również oparłszy się plecami o ścianę popatrzyła na niego przez chwilę się nie odzywając.
-Za to ty wstałeś zapewnie skoro świt…-skomentowała.
-Przywykłem do krótkiego snu, nauczyły mnie tego treningi. Wymienialiśmy się z Keithem…
-Wymienialiście? –jej głos ożywił się i nieco uniósł.
-Jesteś naszą zakładniczką, pamiętasz?
-Ach, tak…nie omieszkałam tego zapomnieć –skwitowała. –Skoro tak, to musicie o mnie dbać…-dodała siląc się na dystyngowany ton, zarazem przeciągając się.
-Słucham?- wytrzeszczył w zdziwieniu oczy i z powrotem schował sztylet za cholewę buta.
-To co słyszałeś!- odpowiedziała chłodno, zakładając ręce na piersi i spoglądając na niego tymi swoimi nieprzeniknionymi oczyma. Przez chwilę zastanowił się jak ktoś tak piękny, o tak przyjemnej twarzy mógł być zarazem posiadaczką tegoż surowego spojrzenia.
-Dbać?!- powtórzył podnosząc się z miejsca i powoli zmierzając w jej stronę. –Jesteś naszą zakładniczką, nie gościem honorowym! Ciesz się, że cię nie związaliśmy, daliśmy ci okrycie i podzielimy się jedzeniem…
-Dobrze, że wspominasz o jedzeniu, bo miałam właśnie wspomnieć, że zrobiłam się głodna i w dobrym tonie byłoby byście podali mi przyzwoity posiłek…
-Przyzwoity posiłek?...Może kawior podać?-brew Gallmau drgnęła.
-Byłoby w dobrym tonie…Ponadto życzę sobie także gorącej kąpieli, oraz czystego ubrania na zmianę…Mam także nadzieję, że następnej nocy zapewnicie mi wygodniejsze miejsce do spania…lub chociaż napalicie w pomieszczeniu bym, nie przemarzła…
Młodzieniec otworzył usta z oniemienia. Zaraz jednak otrząsnął się, jego oczy przybrały surowsze spojrzenie, podobnie jak głos który spoważniał.
-Słuchaj no paniusiu: raczysz sobie chyba z tym wszystkim żartować!
-Mówię jak najbardziej poważnie!- odparła obojętnym, chłodnym tonem mrużąc oczy.
-Zaraz zamiast polepszyć swoją sytuację, zaraz ją pogorszysz!
-Tak, a co m zrobisz?
-Wezmę cię, chociażby siłą zwiążę i zaknebluje usta…
-O proszę wychodzi wychowanie wobec kobiet: nie dość że niewyparzony w gębie, to jeszcze przemoc chce stosować…
-Jak ja nie znoszę bab! – młody rozbójnik z trudem hamował swoje emocje.
-No, proszę nawet nie potrafimy użyć odpowiedniego słowa: „kobieta”…co za bagno behawioralne… - głos jego rozmówczyni pozostawał niezmienny
-Pod pojęciem „kobieta” rozumiem coś innego, nie wyemancypowane coś co lada moment wyrośnie herod babę!
-A zatem według ciebie kobieta nie wlicza się w kategorię „ktoś”, lecz „coś”… szowinizm pierwotny wychodzi w wychowaniu…-tu w głos Sonyi wkradła się lekka irytacja.
-Nie łap mnie za słówka!..- chciał coś jeszcze powiedzieć, ale zamiast tego przeciągle syknął. Na jego twarzy pojawił się grymas bólu. Pod wpływem zbyt raptownego ruchu odezwała się świeża rana. Materiał którym była owinięta zaczerwienił się, intensywna szkarłatna plama rozniosła się na materiał spodni.
-Jesteś ranny…-powiedziała zupełnie innym, łagodniejszym tonem. Wstała z miejsca i podeszła do swego rozmówcy. Uklęknąwszy odwinęła materiał, którym przewiązana była rana. Potem rozchyliwszy materiał spodni przyjrzała się jej. Jasnowłosy z początku zaskoczony nagłą zmianą jej zachowania przyglądał się jej w oniemieniu. Potem czując się zakłopotany starał się cofnąć nogę, ale dziewczyna w porę stanowczo ją przytrzymała.
- Nie jest głęboka, ani groźna…przynajmniej do czasu, aż nie wda się zakażenie…Jest po prostu źle oczyszczona. Zagotuj, wody oczyścimy ją…W jednej z moich kieszeni powinnam mieć jeszcze woreczek z ziołami…
Gdy nadal nie reagował, nawet nie drgnął uniosła głowę i spojrzała na niego. Choć wyraz jej twarzy by spokojny, w jej oczach widać było zdecydowanie i stanowczość.
-Nie jesteś córką pirata…-po chwili zabrał głos przyglądając się jej uważnie.
-Jestem…To, że znam się na opatrywaniu ran nie wyklucza mnie z bycia nią –wyjaśniła swoim tonem.
-Tu nie chodzi nawet o to…Nie możesz być córką Olle Sinobrodego, bo zdaje się, że nie wiesz o czymś co ja wiem…A jako jego córka zdaje się powinnaś to wiedzieć…
Mówił prawdę, czy prowadził z nią swego rodzaju grę? Zdawało się, że przez krótką chwilę mógł dostrzec w jej oczach…wahanie? Niepewność? Strach? Starała się nad tym zapanować, ale nie do końca umiejętnie. Spoglądając w jego oczy, w których także tkwiło zdecydowanie, stanowczość. Uległa.
-Zgadza się…Nie ma sensu więcej kłamać i tak by się wydało…chociaż do tego czasu miałam zamiar od was uciec…-spuściła wzrok i puszczając jego nogę osunęła się do tyłu. Siadając na swoim poprzednim miejscu podciągnęła kolana pod brodę i objęła je kolanami.
-O czym mówiłeś, mówiąc że o tym wiesz?- zapytała, a ton jej głosu nie był już taki pewny siebie. Ukucnął naprzeciw niej, czując jednak ból w nodze zmienił pozycję całkowicie siadając na podłodze. Uginając jedną nogę oparł o nią rękę i spojrzał w jej stronę. Jego wzrok choć był łagodniejszy nadal zachował pewną stanowczość.
-Blefowałem, chcąc sprawdzić jak się zachowasz…Choć faktycznie jest coś o czym zdajesz się nie wiedzieć…
Popatrzyła na niego pytającym wzrokiem.
-Sinobrody pływał, bądź nadal pływa…Wyłącznie u wybrzeży wód Karr’namu i Arnheimu…Nigdy po tych otaczających Cymuru, gdzie obecnie się znajdujemy...Jesteśmy po drugiej stronie Kontynentu, a to nie jego „teren”…
-Ale przecież mogło być tak, iż poszukując swojej ukochanej córki otrzymał informacje gdzie może się ona znajdywać…to mógł być powód dla którego zawitał na te wody- powiedziała po dłuższej chwili milczenia.
-To dobry argument, ale nie wykorzystałaś go w porę…Co prawda wątpię by człowiek Sinobrodego był zdolny dla takich poświęceń, nawet wobec bliskich mu osób…Wątek ten mógłby pozostać w sferze romantycznej legendy, ale dopuśćmy taką możliwość…Jednak nie skorzystałaś z tego argumentu co świadczy o tym, że
-Dość dobrze posługujesz się bronią, co wskazywałoby na prawdziwość twoich słów. Zdradziło cię jednak twoje zachowanie...Zwłaszcza, gdy rzuciłaś się oglądać moją ranę byłem już całkowicie pewien że nie możesz być piratką…Wydajesz się być medyczką, tylko czemu młoda medyczka wędruje po Cymuru samotnie, w łachmanach, podając się za piratkę?
Długo nic nie odpowiadała. Przez chwilę trzymała wzrok wbity w podłogę zastanawiając się jak rozpocząć swoją opowieść.
-Nazywam się Sonya aep Aevenien, jestem córką zamożnego medyka, szlachcica. Po ojcu odziedziczyłam zamiłowanie do medycyny, jednak trudno jest kobiecie zrobić karierę w twej dziedzinie…Zwłaszcza, gdy pochodzi z bogatego domu i jedynym czego się od niej oczekuje jest wyłącznie to dobre zdąż pójście i wydanie na świat potomka…Męskiego potomka, dla przedłużenia rodu. Gdy skończyłam siedemnaście lat miałam poślubić przeznaczonego mi człowieka z dobrego domu. Nie chciałam jednak dać się zamknąć w złotej klatce. Chcąc móc decydować o sobie wybrałam wolność – zdecydowałam się uciec, by…zostać piratką – tu lekko uśmiechnęła się do siebie. –Wiem, że to głupie ale gdybyś tak jak ja miał ograniczone możliwości wyboru własnej przyszłości, gdybyś był tak zdeterminowany jak ja wybrałbyś nawet najbardziej absurdalną ścieżkę…Zawsze pociągały mnie przygody, morze stąd mój wybór. Moim celem jest dotarcie do Karr’namu, kraju mojej matki słynącego przecież z wybrzeży i pirackich wysp. By dotrzeć tam zdecydowałam się podłączyć do trupy cyrkowej, której występy podziwiać mogliście na placu. Ze względu na swoje umiejętności zarabiałam tam lecząc i opatrując kontuzjowanych członków. Jak łatwo się domyślić za swą pracę otrzymywałam grosze, dlatego postanowiłam wyrwać się stamtąd i wyruszyć w swoją podróż…Nie mniej potrzebowałam funduszy…
-Nasłuchałaś się opowieści o piratach i sądzisz, że tak łatwo zostać jednym z nich…zwłaszcza kobiecie. Sądzisz, że życie wśród nich to jedno, niekończące się pasmo przygód…- przerwał jej. –Różnica między legendami, a rzeczywistością jest taka, że ta druga zazwyczaj jest znacznie brutalniejsza, mniej kolorowa. Weźmy sam fakt zabicia człowieka, oglądania jego śmierci. Miałem trzynaście lat, gdy z ukrycia obserwowałem jak zgraja rzezimieszków z dziką satysfakcją morduje człowieka…Nic przyjemnego, podobnie jak zabić kogoś po raz pierwszy, ale z czasem przywykasz…Na razie życie cię nie doświadczyło, więc możesz niedowierzać, wyśmiać to co ci mówię. Miałem piętnaście lat gdy opuszczałem rodzinną zagrodę – niemalże w tym samym celu co ty. Nim trafiłem do bandy, bardzo szybko się przekonałem jak życie potrafi obejść się z niedoświadczonym młodym człowiekiem, który wyrusza w nieznane wiedziony płonnymi nadziejami, złudnymi wyobrażeniami. Już pierwszej nocy po opuszczeniu domu zostałem napadnięty…Dobrze by się skończyło gdybym został tylko okradziony, ale zostałem tak dotkliwie pobity, że dosłownie walczyłem o życie. Umarłbym tam, leżąc sam w głębi lasu, nie mając nic, włącznie z imieniem, czy nadzieją na ocalenie. Gdyby nie przechodzący tamtędy drwal, który wraz z rodziną zaoferował mi opiekę mój los byłby przypieczętowany…To właśnie na cześć tego człowieka, który jako pierwszy obcy zaoferował mi swoją pomoc przyjąłem swoje imię…Potem potoczyło się jak się potoczyło…Teraz należę do bandy rozbójników, jestem jednym z nich. To droga jaką obrałem, choć nie powiem by było łatwo…Ty masz jeszcze czas, szansę by dokonać swojego wyboru – ja już nie…

Gdy skończył wypowiadać te słowa drzwi otworzyły się i stanął w nich jego kompan. Zamykając je za sobą podszedł do nich i siadając na podłodze zajął miejsce obok. Położywszy zawiniątko z jedzeniem na podłodze rozwinął je i wziąwszy do ręki jedną wędzoną rybę zaczął ją jeść.
-On ma rację –po paru kęsach zabrał głos przerywając ciszę jaka przez chwilę panowała. – Gangi zbójnickie, czy załogi pirackie to nie miejsca dla kobiet…i nie ma krztyny szowinizmu w tym co mówię, potraktuj to raczej jako przestrogę.
-A zatem Keith, podsłuchiwałeś naszą rozmowę…-Gallmau z uśmiechem skomentował sięgając po swoją rybę.
-Od pewnego czasu, muszę przyznać: fakt podsłuchiwałem, ale tak dobrze się wam gawędziło więc nie chciałem wam przeszkadzać – odpowiedział odwzajemniając uśmiech. Następie zwrócił się bezpośrednio do Sonyi: - Dla swojego dobra wracaj do domu, póki masz jeszcze możliwość…Nie jesteś pierwszą, ostatnią, ani jedyną dziewczyną którą w bardzo młodym wieku przymuszono do zamążpójścia. Jednak zgadzając się z wolą rodziców lepiej na tym skorzystasz – ułożysz sobie życie niż wybierając niepewny los samotnie tłukąc się po gościńcach. Chcesz zostać piratką? A opowiedzieć ci, jaki los spotyka kobiety w takich grupach, jak zmuszane są świadczyć swoje usługi wszystkim członkom grupy? Z całą pewnością nie spodobają ci się te opowieści, w których ani słowa nie ma o heroicznych bohaterkach cieszących się szacunkiem całej załogi, których imię wzbudza strach w każdym porcie…Owszem historia zna kilka takich przypadków, ale to rzadkość…A i jestem także pewien, że te słynne piratki które ci tak bardzo imponują na początku wcale nie miały tak lekko…Tak bardzo chcesz zostać darmową dziwką, dla całej bandy?...
Zapanowała chwila ciszy, którą przerwała Sonya, nieco niepewnym głosem pytając:
-Skoro już wiecie, że nie jestem tym za kogo się podawałam co zamierzacie ze mną zrobić?
Przyjaciele popatrzyli po sobie porozumiewawczo uśmiechając się.

***

Las Breunion słynął z licznych legend krążących na jego temat. Powiadano, że w sercu lasu znajdował się pradawny gaj, pamiętający czasy grubo sprzed Czasu Chaosu. Byli też tacy, którzy twierdzili, że stara część lasu istniała od zawsze. Powiadano, że stanowiące go drzewa mają nawet po kilka tysięcy. W starych konarach, pniach zaklęte miały być dusze zapomnianych bogów – jednych z pierwszych którzy sami zapomnieli własnych imion…co więcej zapomnieli swoich pierwotnych tożsamości, tego kim byli kiedyś. Teraz śnili zamknięci pod korami drzew, jedynie od czasu do czasu na krótko przebudzając się i rozglądając po okolicy tylko po by za chwilę znów popaść w sen. Mówiono, że jeśli dobrze by się przyjrzeć dostrzec można by pośród zrogowaciałej kory rysy ludzkich twarzy, a nawet kontury zamkniętych oczu, czy też ust. Ostrzegano by pochopnie nie wkładać ręki w znajdujące się w pniu otwory, bo przecie okazać się mogło że wkładało się ją bezpośrednio w usta pradawnego boguna, który niezadowolony z owego faktu mógł kłapnąć paszczą i ją odgryźć.
O Breunion krążyła jeszcze jedna legenda. Pośród mrocznych kniei zamieszkiwać miała stara, złośliwa wiedźma, o której śmierć zapomniała. I także w jej kwestii różne się pojawiały teorie na temat jej osoby, ale kim była naprawdę tego nie było wiadomo. Ci, którzy dobrze znali okolice wiedzieli jaki wybrać trakt pośród leśnych ostępów by uniknąć spotkania z nią. Biada tym, którzy tego nie wiedzieli, bądź zapomniawszy się powędrowali nie tą ścieżką co potrzeba było. Dla kaprysu zsyłała na nich obłęd, a nawet i śmierć. Czasem dla kaprysu zadawała swoim ofiarom zagadki jeśli udzielili na nie właściwej odpowiedzi i jeśli wiedźma miała odpowiedni humor puszczała wolno.


***

Wybudził się ze snu. W jego umyśle nadal żywe było wspomnienie kilkudziesięciu sztyletów wbijających się w jego ciało. Cieniste postaci otaczały go dookoła, jedynymi elementami jakie można było dostrzec w ich aparycji były świecące się, żółte oczy oraz mlecznobiałe zęby wyszczerzone w szerokim, złowieszczym uśmiechu. Choć nie mógł być w stanie rozpoznać kim byli był pewien, że byli to jego towarzysze z bandy…Potem widział swój grób, na niewielkim wzgórzu otoczonym lasem, w pobliżu rzadko uczęszczanego gościńca. Obłożony kamieniami kurhan, porosła wysoka trawa, która pod wpływem podmuchu wiatru powiewała niczym fala na morzu. Wokół ani żywej duszy, ani duszyczki…tylko samotne, zapomniane przez wszystkich mogiły…takie jak jego.
Chciał wymazać te obrazy z pamięci, ale tkwiły zbyt głęboko w jego umyśle. „Czy tak właśnie skończę? Taka jest moja przyszłość?” –przepłynęła przez jego umysł myśl. Minęło jeszcze kilka krótkich chwil, podczas których udało mu się nieco opanować. Leżał na polanie pośród leśnej głuszy. Dookoła otaczały go stare drzewa, o grubej korze, konarach powykręcanych w najróżniejsze strony, których wysokich koron trudno było bezpośrednio dostrzec. Czy mu się wydawało, czy pośród fałd na korze udawało mu się dostrzec nieco zniekształcone oblicza ludzkie? Nie, chyba nie…Było już późno – na ciemno grantowym niebie dawno już lśniły tysiące gwiazd, księżyce dawno już wzeszły na swoje miejsce.
Skupiając się starał przypomnieć sobie jak się tutaj znalazł. Już pamiętał! Mieli wyruszyć okrężną drogą wokół lasu Breunion, jednak ostatecznie zdecydowali się na krótszą drogę przez las. Zgubili się, zastała ich noc, nie wiedzieć kiedy zmógł sen…Rozejrzał się w poszukiwaniu swoich towarzyszy. Spostrzegł wtedy znajdującego się nieco dalej, leżącego pomiędzy drzewami Gallmau. Wstał z miejsca i podszedł do niego. Przyklęknąwszy nad jego ciałem słyszał jego spokojny oddech. Chcąc go obudzić chwycił go za ramię i potrząsnął nim. W odpowiedzi tamten zerwał się nagle z miejsca i spoglądając na niego szeroko otworzonymi oczami…wrzasnął. Odpychając go od siebie sprawił, że jego towarzysz wylądował plecami na trawie. Sam zrywając się na nogi, nadal krzycząc i wymachując dziko rękoma pobiegł przedsienie. Nie uszedł daleko – wpadłszy bezpośrednio na znajdujące się kilkanaście metrów dalej drzewo runął na ziemię. Uderzenie sprawiło, że częściowo przez chwilę stracił przytomność. Keith podnosząc się z miejsca i otrzepując z trawy ruszył ponownie w jego stronę. Zatrzymawszy się nad nim, schylił się nieznacznie nasłuchując jego mamrotania:
-Tak…Tak ma wyglądać i zachowywać się moja żona?...
-Widziały gały co brały…
-…Mam mieć piętnaścioro bachorów?!
-…Cóż nie będziesz próżnował w życiu… -westchnął ciężko, po czym chcąc go ocucić kompana wymierzył mu mocnego kopniaka w bok. Tamten poderwał się z miejsca i chwycił go za poły koszuli.
-Keith ja chcę umrzeć!!! Nawet tu i teraz, ja nie chcę mieć takiego życia!- zawył, za co otrzymał siarczystego policzka.
- Otrząśnij się wreszcie, chłop jesteś nie baba!
-Gdybyś widział jak wyglądała i się zachowywała też byś się zachowywał jak ja!
-Uwierz mi widziałem znacznie bardziej przerażające rzeczy niż wyżywająca się a tobie hetera wielkości stogu siana i urody krowiego zadu…-jego głos nie tyle co spoważniał, ale i jakby posmutniał.
-Co takiego widziałeś?- głos Gallmau także spoważniał.
-Nie ważne…-odpowiedział tamten po chwili wahania.-To były tylko sny, nie należy się nimi zbytnio przejmować…Tak w ogóle gdzie jest Sonya?
Obaj przyjaciele rozejrzeli się po okolicy w nadziei, że uda im się gdzieś wypatrzyć dziewczynę. Po południowym posiłku i rozmowie, podczas której nie udało im się wyperswadować jej zostania piratką zgodzili się by towarzyszyła im do Elishsaid. W miejskich portach stacjonowało wiele statków. Co prawda pośród nich nie sposób było znaleźć chociażby jednego pirackiego, ale sposób nich mogła wybrać dowolny, który zabrałby ją w każdy zakątek Kontynentu. Tam też ich drogi miały się rozejść. Nie mniej jednak teraz nigdzie nie mogli dostrzec swojej towarzyszki. Przez chwilę chodzili po okolicy nawołując ją bezskutecznie. W końcu, co pewien czas wołając ją po imieniu ruszyli w wybranym kierunku. Im dalej odchodzili z leśnej polany tym las stawał się coraz mroczniejszy, mniej przyjazny. Gdy tak szli, od czasu do czasu gdzieś pomiędzy drzewami dało się dostrzec parę jasno święcących oczu. Czyżby należały one do dawnych, zapomnianych bogów? W głowie Gallmau przeleciały dziesiątki opowieści jakie słyszał o owym lesie, które sprawiały, że obecnie włos jeżył mu się na karku. W oddali dało się posłyszeć trudny do opisania pomruk, jakby wydobywający się z głębi pustej studni. Po chwili, zdaje się że odpowiedział mu drugi. Chłopak pobladłszy odskoczył za plecy towarzysza i mocno zacisnął palce na jego ramieniu.
-Auć! Oszalałeś? Co ty wyprawiasz?
-Mylisz się: ja się niczego nie boję…ja po prostu czasami miewam obawy…-odpowiedział tamten starając się zapanować nad nieco drżącym głosem.
-Obawy?
-Nie wydaje ci się, że od czasu do czasu ktoś nas obserwuje świecącymi się oczami? Albo nie słyszałeś tych pomruków?
- Chcesz mi powiedzieć, że boisz się lasu nocą?
-To nie jest zwykły las…Powiadają, że w tym lesie zamieszkuje wiedźma: upadła bogini, czy też przeklęta druidka…
-Gallmau jakie jest dla ciebie bardziej wiarygodne wytłumaczenie: pohukująca w oddali sowa, czy duch?
-Duch- odpowiedział z całym przekonaniem. Keith przez chwilę nie skomentował. Był swego rodzaju racjonalistą wierzył jedynie w to co namacalne, uznawał istnienie stworzeń które mógł zobaczyć, dotknąć, ewentualnie pokonać. Nie dawał wiary w żadne: duchy, upiory, podsuszające we śnie nocne mary…Nie ma w świecie żywych powodu, dla którego miała w nim pozostawać. Co więcej poddawał w wątpliwość istnienie Nadprzestrzeni –bo skoro bogowie nie ingerują w świat realny, nie dając tym samym świadectwa swego istnienia skąd jest pewność, że bytują w innej rzeczywistości? A zakładając, że ich nie ma jaka jest pewność że Nadprzestrzeń istnieje? Według niego ludzie po prostu rodzą się i umierają. I koniec – po tym nie było i nie ma nic. Podobny sceptyczny stosunek miał do wszelkiego rodzaju klątw, proroctw…Choć przyznać musiał, że niedawny sen zrobił na nim wrażenie. Bez wątpienia był w swych wierzeniach niemalże osamotniony gdyż większość Leunion wolała trwać w swoich zabobonnych postanowieniach…A może to oni mieli rację?...Nie mniej Keith wolał nie dopuszczać do siebie takich myśli.
-Każdy wie, że Breunion zamieszkuje wiedźma, która zadaje zagadki. Potem albo puszcza cię wolno, albo pożera- ciągnął dalej Galmau. –Czasem każe także młodzieńcom całować się, by ukraść im duszę…
-Tak jasne, a potem jej się tygodniami odbija…Tak w ogóle jeśli dla ciebie to argument, to skoro większość ma rację to jedzmy gówno, tysiące much nie może się przecież mylić…-parsknął.
-To co to według ciebie jest?- zapytał Gallmau wskazując na znajdujące się w oddali dwa świecące się punkty.
-Świetliki.
-A te odgłosy, które było słychać?
-Już mówiłem: sowa.
-A gdy nocą, we śnie ludziom w piersi się robi ciężko, nie mogą złapać tchu, ani ruszyć żadną kończyną? Jak to mądralo wytłumaczysz?
-To choroba, uczeni tego parędziesiąt lat temu dowiedli…-odpowiedział nieco już poirytowany tym całym wypytywaniem.
-A co powiesz o magii?
-To akurat co innego bo opiera się na rzeczywiście istniejącej energii…
Gallmau podszedłszy do drzewa wskazał palcem na znajdującą się w nim dziuplę.
-A to według ciebie jest zwyczajna dziupla?
-Nie, to są akurat usta drzewa, a którym zamieszkał duch Zapominanego…Uważaj co, bo zaraz ucapi cię w palec!- zażartował. Widząc jednak jak tamten w przerażeniu odskakuje od drzewa i prawie nie zabija się o korzenie kolejnego. –Spokojnie tylko żarty sobie z ciebie robiłem. Oczywiście, że najzwyczajniejsza dziupla…
-No dobra, to na koniec powiedz mi co to jest- tym razem jego ton brzmiał bardziej zdenerwowanie. Dłonią wskazał na znajdujący się przed nimi gruby pień, pozostałość zapewne po uschniętym drzewie, który swoją wysokością mógł sięgać im do pasa.
-Pień- odpowiedział z całym przekonaniem Keith. Już chciał powiedzieć, by jego kompan przestał zamęczać go swymi nie mającymi celu pytaniami gdy nagle odezwał się obcy głos.
-O wypraszam sobie…-odezwał się skrzekliwy głos. Ku zdziwieniu obydwu rozbójników fragment martwego drzewa poruszył się odwracając w ich stronę. Wtedy to okazało się iż w rzeczywistości była nią przygarbiona, karłowata kobieca postać. Ubrana była w stare łachmany koloru runa leśnego, w którym aż roiło się od suchych liści, igieł, źdźbeł trawy oraz fragmentów mchu. Długie palce zakończone szponami zaciskały się na sękatym kosturze. Postury była niezwykle chudej, pod bladej cery zobaczyć można było znajdujące się pod nią naczynka krwionośne. Na twarz i ramiona opadały rzadkie kosmyki czarnych włosów. Nos miała długi, haczykowaty, zakończony włochatą brodawką. Czuli na dobie przenikające pojrzenie jej wytrzeszczonych, błękitnych oczu, nieco zamglonych jakby znajdujących się pod cienką, mleczną błoną.
-Ku woli ścisłości…-dodała jeszcze. –Całowanie wiedźmy przez młodzieńców nie ma za zadanie odebrania im duszy… – na jej ustach pojawił się koszmarny uśmiech.
Gallmau ponownie znalazł się za plecami przyjaciela, mocno zaciskając palce na jego ramionach ukradkiem wychylając się zza niego obserwował leśne widziadło.
-Kim jesteś? –zapytał Keith, choć tym razem jego głos nie był pozbawiony strachu.
-Panią tego lasu, a właściwie jego starej części…jego Serca…-uśmiechając się obnażyła bezzębne dziąsła. Rozmawiając z nią dłużej mogli poczuć jej zapach, taki sam jaki czuje się od osób bezdomnych.
-Szukamy naszej towarzyszki…Młoda dziewczyna, niższa od nas o śniadej karnacji, zielonych oczach i długich brązowych włosach…Ubrana była w męski strój podróżny…Widziałaś ją?- Keith kontynuował rozmowę.
-Owszem spotkałyśmy się…Leży dziewczę zemdlone, gdzieś tutaj na leśnym trakcie. Będzie musiała tutaj zostać, bowiem nie odpowiedziała na moją zagadkę. To samo się stanie z wami jeśli nie odpowiecie na pytania jakie wam zadam. A odpowiedzieć musicie, bo i was nie puszczę z lasu. Zamknę was w moim alternatywnym wymiarze, w którym przez lata będziecie błądzić, aż się nie zestarzejecie póki nie umrzecie…a wiedzieć musicie, że czas tam płynie niezwykle wolno…Nie spotkanie tam ni żywej duszy, ni schronienia, ciepłego ognia, posiłku czy życzliwej duszy…Latami, które będą trwać całe stulecia będziecie odczuwać ich brak.
Wiedźma zaśmiała się rechocząc, po czym soczyście splunęła flegmą na ziemię. – Trzy zagadki, na które odpowiedzi paść muszą, inaczej trzy duszyczki pozostać w mym lesie na zawsze muszą…Trzy wróżby, które spełnia się lub nie; tylko czas pokarze które dwie kłamstwem jedynie są, a która jedna faktycznie ziści się…- zanuciła sobie pod nosem.
-Kłamiesz!- wycedził przez zęby Keith, choć starał się być pewny siebie czuł jak ogarnia go strach. Z jednej strony nie wierzył w słowa wiedźmy z drugiej strony instynktownie przeczuwał, że mogą podburzyć w to co wierzył. Starał się ruszyć z miejsca, ale czuł jak nogi przyrosły mu doziemni. Dosłownie! Nie zapadły się w ziemię, ani nie były oplecione konarami drzew. Stały po prostu na gruncie, lecz w żaden sposób nie mógł nimi poruszyć.
-Dwie zagadki – powiedziała wiedźma tym razem stanowczym tonem. –Jeśli odpowiecie puszczę was wolno, jeśli nie zostaniecie ze mną…
Zwróciwszy się najpierw do Gallmau zadała mu zagadkę, na którą faktycznie starał się odpowiedzieć. Niestety bez powodzenia – choć jak zaznaczyła wiedźma był bardzo blisko. Potem przyszedł czas na Keitha. Nim jednak starucha zdarzyła zadać mu pytanie, ten wszedł jej w słowo.
-Skoro tak kochasz łamigłówki umówmy się inaczej…To ja zadam ci zagadkę: jeśli na nią odpowiesz cała nasza trójka zostanie z tobą w tym lesie, zrobisz z nami co zechcesz. Jeśli jednak odpowiem pościsz całą trójkę wolno…
Wiedźma długi czas wahała się, w końcu uległa. Keith przypomniawszy sobie najtrudniejszą zagadkę jaką znał zadał ją jej. Długo myślała, myślała…a że wpaść na żaden pomysł nie mogła zażądała trzech szans – jednej za każdą duszę. Początkowo młody rozbójnik nie chciał się zgodzić, gdy jednak zagroziła że wycofa się z ich wcześniejszego układu zgodził się w końcu. Padła pierwsza odpowiedź. Pudło. Druga odpowiedź. Też źle. Długo wahała się z trzecią, w końcu ją podała, lecz i ona była niewłaściwa. Na jej wyraźną prośbę, a właściwie polecenie – by udowodnić, że nie zadając jej zagadkę nie oszukał jej w końcu podał właściwą odpowiedź.
Usłyszawszy ją wiedźma zaśmiała się donośnie, ale obiecała że słowa danego dotrzyma. Zerwał się potężny wiatr wzbijając w powietrze liście, gałęzie – wszystko co leżało na ziemi. Uformowała się trąba powietrzna, która okryła całą postać leśnej wiedźmy. Dookoła rozległo się przeciągłe wycie istot, których tożsamość trudno im było zidentyfikować. Czując, że mogą już poruszać kończynami zerwali się z miejsca i pędem o jaki siebie samych się podejrzewali wyrwali przed siebie. Nie zwracali uwagi na to co mijali po drodze, co było przed nimi. Często potykając się o wystające z ziemi korzenie, bądź też gałęzie dalej brnęli przed siebie. Czuli jak gałęzie mijanych drzew uderzały ich o twarze, szarpały za włosy i ubrania, wokół słyszeli przeszywające uszy przeciągłe wycie. W pewnym momencie poczuli jak tracą grunt pod nogami. Jak wszystko co ich otaczało stało się nicością, w którą się zapadali…a spadali wyjątkowo długo.

***


Poranek był dość rześki, znajdujące się na niebie wczesno poranne słońce, oraz czyste błękitne niebo zwiastowały pogodny dzień. W nozdrzach czuć było przyjemny zapach trwa, ziół oraz lasu. Troje towarzyszy leżąc na trawie zbierali siły do dalszej podróży. Niczym sen wspominali zeszło nocne wydarzenia, które obecnie wydawały się być jedynie ulatniającym się sennym wspomnieniem. Wiedzieli jednak, że to co ich spotkało było prawdą. Niemniej odczuwali ogromną ulgę, że los Breunion zostawał za nimi.
-Nie mogę uwierzyć, że brnęliście przez ten las by mnie szukać- powiedziała Sonya wysłuchawszy całej opowieści. Choć starała się by ton jej głosu brzmiał jak najbardziej błaho, była wdzięczna swoim nowym towarzyszom, że nie zostawili jej w potrzebie.
- Ja ruszyłem pierwszy…-powiedział Gallmau, szybko mu jednak przerwał Keith, kwitując jego przechwałki słowami:
-Tak, pierwszy zaraz za mną…Przez całą drogę trzęsłeś ze strachu gaciami, aż miło…Nie wspominając już, że po zakończonym incydencie pierwszy rzuciłeś się do ucieczki…
-Wcale nie uciekałem. Nie zapominaj, że wspólnie opuściliśmy miejsce zdarzenia w zorganizowanym pośpiechu- odpowiedział mu odgryzając się za wcześniejsze docinki.
Dziewczyna zaśmiała się radośnie, tak zupełnie beztrosko i swobodnie opadła na trawę. Przeciągając się na niej spojrzała w niebo i przez krótką chwilę zamyśliła się.
-„Trzy wróżby, które spełnia się lub nie; tylko czas pokarze które dwie kłamstwem jedynie są, a która jedna faktycznie ziści się” – powtórzyła zasłyszane słowa wiedźmy. – Tak z ciekawości: powiedzcie chłopaki, co wam we snach objawiła…
-Mnie zażyczyła żony hetery…Cóż od razu stanęła mi przed oczami własna matka…aż mnie ciarki po plecach przeszły…W dodatku miałem mieć z nią piętnaścioro dzieci…O zgrozo! –Gallmau zabrał głos jako pierwszy. Gdy Keith długo się nie odzywał zapytał towarzyszki:
- A tobie Sonyu, co pokazała?
-Byłam pięknie ubraną marionetką zamkniętą w złotej klatce. Cokolwiek pomyślałam, bądź nie działo się bez mojej woli…Jakby ktoś dla zabawy po prostu bawił się mną. Chciałam krzyczeć, ale nie mogłam, bo moje usta były jednie namalowaną na porcelanie kreską wygiętą w nieszczerym uśmiechu…
Znów zapanowała długa cisza.
-A ty Keith czemu się nie odzywasz? –zagadał go przyjaciel wkładając do ust długie źdźbło trawy.
-Nie ma co opowiadać: po prostu nic mi nie pokazała…- bąknął. Następnie podnosząc się z miejsca rozejrzał się po okolicy u stóp wzgórza na którym przebywali.
-Nie ma co oglądać się za tym co już było…Spójrzcie tylko ile możliwości jest przed nami…-dodał uśmiechając się do siebie.

CDN...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Triinu
Administrator
Administrator



Dołączył: 21 Lut 2011
Posty: 6244
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 11:52, 09 Paź 2011    Temat postu:

O trzech takich co…(part 3)


-Nie kręć tak!...Obróć głowę w tą stronę!...Nie, nie tą, w prawą mówię!...I nie rób mi tu takich min!- ostrym głosem wydawała polecenia, bądź komentowała. Siedząc okrakiem na swoim towarzyszu jedną dłonią przytrzymywała pod brodę jego twarz, drugą nakładając na jego oblicze stosowny makijaż.
-Nie wiem tylko co poradzić na twoja bliznę- powiedziała delikatnie wodząc opuszkiem po szramie szpecącą jego młodą twarz. –Zrobiłam co mogłam, jednak zbytnią przesadą będzie jeśli nałożę więcej pudru i różu…- powiedziała bardziej do siebie niż do niego. Zaraz potem bardziej uniosła się na swoim miejscu i wplątawszy palce dłoni w jego włosy zaczęła na nowo układać jego fryzurę. –Z tym także nie da się za wiele zrobić…-westchnęła głębiej, z lekkim zrezygnowaniem. Choćby nie wiadomo jak bardzo by się starała z mężczyzny jakim był Keith trudno było zrobić kobietę. Przebranie zaś obydwu towarzyszy za kobiety było częścią planu. Po okolicy krążyła opowiastka o posążku bogini, słynącym z dokonanych za jej pośrednictwem cudów. Nie mniej nie osławione, krążące wśród ludu cuda przykuły uwagę trójki poszukiwaczy przygód. Chodziło o jej materialną wartość, złoto jakie dostaną za nią po jej zdobyciu. Łupy miały być podzielone w taki sposób by starczyło na podróż Sonyi do Karr’namu gdzie mimo wszelkich ostrzeżeń postanowiła zostać piratką. Pozostała, mniejsza część pieniędzy miała zostać podzielona między dwójkę jej kompanów. By jednak zdobyć statuetkę potrzebowali dostać się do pobliskiego miasta Agneash. I tu właśnie zaczynał się problem: do miasta zamieszkałego wyłącznie przez kapłanki, oraz wieszczki wstęp miały wyłącznie kobiety. Zatem cała trójka musiała się nimi stać. Nie było to wcale łatwe zadanie, zwłaszcza w przypadku Keitha. Problem stanowiła nie tylko jego blizna, czy wygolone po bokach włosy lecz także sama postura. Musiała długo nachodzić się by znaleźć jakikolwiek ubiór dla dwójki młodych, dość młodzieńców jakimi byli obaj młodzi rozbójnicy. Z Keithem problem był taki, iż był lepiej zbudowany zwłaszcza w ramionach i torsie niż Gallmau. Długie godziny schodziła po miejskich uliczkach starając się znaleźć odpowiedni strój dla dwóch wyrośniętych „dam”. W końcu udało się, ale na zakup sukien dla całej trójki oraz kosmetyków zostały wydane wszystkie posiadane środki pieniężne.
Zaraz potem uniosła , większa ilość pudru i różu będzie
-To uwłacza mojej dumie jako mężczyźnie…-wymamrotał ostatkiem cierpliwości dzierżąc dokonujący się fakt, podczas gdy Sonya pomału kończyła swoje dzieło. Uniósłszy się z miejsca nachyliła się bardziej nad jego twarzą, skupiając się na jego brwiach starała się je bardziej uregulować jego.
-Wystarczy! – krzyknął zrzucając ją z siebie. –Kobietami mamy się stać zaledwie na dzień, dwa nie dłużej. Nie chcę by gdy dotrzemy do bandy, ktoś zauważył chociażby szczegół mogący świadczyć o tym, że brałem udział w tych przebierankach.
-Nie moja wina, że z ciebie nader brzydka kobieta. Trzeba cię upiększyć by ktoś w ogóle uwierzył, że nią jesteś- wycedziła przez zęby podnosząc się z ziemi. Pomasowała bolący od upadku tyłek i otrzepała spodnie z kurzu oraz piasku. Siedzący pod ścianą Gallmau z trudem panował nad atakiem swojego śmiechu.
-Nie śmiej się tak, bo ty jesteś zaraz kolejny!- warknął Keith posyłając mu ostre spojrzenie.
-Nic z tego, nie dam z siebie zrobić baby! – powiedział siląc się na powagę w głosie, jednocześnie podnosząc się z miejsca. stojąc oparł sie plecami o ścianę.
-Jeśli chcesz otrzymać swój udział musisz sobie na niego zapracować…- wyjaśnił chłodno jego towarzysz.
-Chyba, że z niego zrezygnuję- odparł pewnym głosem Gallmau.- Mając niezły ubaw z tego jak ona robi z ciebie kobietę osobiście oświadczam, że wycofuję się z całego interesu. Ze mnie pośmiewiska nie będzie!
-Skoro ja się daje przerobić na babę, ty też się dasz! Jedziemy na jednym wózku!- wycedził przez zęby Keith. Ostry wyraz jego twarzy, w połączeniu z wykonanym przez Sonyę makijażem dawał dość groteskowy efekt.
-Nic z tego!- blondyn szedł w zaparte.
Starszy z rozbójników podwinął rękawy swojej lilaróż sukni, następnie raźnym krokiem ruszył prosto w jego stronę. Wyczulając sytuację Gallmau poderwał się z miejsca i ruszył w stronę wyjścia.
-Jak cię dorwę to nie będziesz musiał się specjalnie wysilać by zmieniać barwę głosu! Sam z siebie będziesz mówił cieniusieńkim głosikiem, aż miło!- wygrażał mu biegnąc w jego stronę.
Gallmau udało się dotrzeć do drzwi. Nim jednak zdążył pochwycić klamkę i uchylić drzwi poczuł z tyłu głowy silne uderzenie. Ciężki, drewniany przybornik rzucony z całej siły w jego kierunku przez Sonyę upadł na podłogę. Zaraz obok niego znalazł się lekko zamroczony młodzieniec. Dziewczyna podszedłszy do niego położyła nogę na jego plecach i z całej siły wbijając obcas w plecy docisnęła go mocno do podłogi.
-Jak zostało ustalone, że wszyscy to wszyscy! Zrozumiano, kanalio?! –wydarła się na niego.
-Chcąc zostać piratką wyświadczasz ogromną przysługę rodzajowi męskiemu, wiesz? Ten, któremu uciekłaś sprzed ołtarza powinien dziękować losu, bo nie wie jakie szczęście go spotkało…Lub bądź nieopatrznie, któryś inny zechciałby się z tobą ożenić…Niczego wówczas nieświadomy wpakowałby się w kłopoty, z których nie wykaraskałby się do końca życia. Zrozumiałby wtedy boleśnie, że słowa: ”I nie opuszczę cię, aż do śmierci” naprawdę wyznaczają cel…
-Zamilcz!- wrzasnęła przenosząc swoją nogę na jego głowę i tym razem ją przyciskając do podłogi.
-Aua, mój nos…-jęknął głucho Gallmau. –Na twoje szczęście niech się lepiej okaże, że nie jest złamany…Bądź co bądź, jesteś wśród nas jedyną prawdziwą kobietą, ale jak na ironie ta twoja „subtelność” sprawia, że jesteś najmniej kobieca z całej trójki.
Dziewczyna tylko fuknęła i zdjąwszy nogę z jasnowłosego podeszła do drwi. Otworzywszy je pora ostatni obejrzała się na towarzyszy.
-Idę się wyszykować. Dopilnuj by jak wrócę szybko się wykapał, wyperfumował, ubrał w sukienkę i wcisnął w buty. Potem zrobię mu makijaż i uczeszę –zwróciła się bezpośrednio do Keitha zniknęła za drzwiami zamykając je z głośnym trzaskiem.

Minęła niecała godzina, gdy drzwi pokoju, w którym przebywali przyjaciele otworzyły się. Dziewczyna wolnym krokiem, przekroczyła próg izby i specjalnie głośno zamknęła za sobą drzwi by zwrócić na siebie ich uwagę. Powstając z zajmowanych miejsc zwrócili się w jej stronę. Widok, który ujrzeli przed sobą wywołał w nich nie małe wrażenie. Dziewczyna, którą dotąd widzieli ubraną byle jak, w męskie rzeczy przeistoczyła się w naprawdę piękną damę. Jasna suknia, koloru kości słoniowej odsłaniała jej ramiona, nieznacznie dekolt, oraz podkreślała łabędzią szyję. Rozpuszczone włosy opadały na jej plecy, ramiona, piersi i twarz. Jedynymi ozdobami jakich użyła były wpięte we włosy: biały grzebień oraz kwiat tegoż koloru lilii. Na twarz użyła jasnego, dyskretnego makijażu. Jej jasny strój oraz dodatki, kontrastując z jej ciemniejszą, półkarrnamską urodą sprawiały, że wyglądała doprawdy zjawiskowo. Gallmau pomyślał, że będzie musiał cofnąć swoje słowa na temat kobiecości Sonyi. Zrobi to jednak później, znacznie później…

***

Przełożona Irina pospiesznie zmierzała w kierunku bram miejskich. Jedna ze strażniczek oznajmiła jej, że oczekują na nią trzy podróżniczki które poszukiwały w mieście noclegu. Gdy przełożona znalazła się w końcu za miejscu otworzono bramy. Ostrzegła w nich trzy niewiasty. Jedna z nich odziana w jasną suknię wyróżniała się egzotyczną urodą, pozostałe dwie…Co tu dużo mówić: nie dość, że jakieś wyrośnięte jak na kobiety to jedna brzydsza od drugiej. Rzuciwszy szybkie spojrzenie jasnowłosej, odzianej w pistacjową suknię pomyślała, że po prostu jest raczej brzydka jak na kobietę. Tej trzeciej, w różowej sukni przyjrzała się dłużej. Początkowo wzięła ją za mężczyznę – może nawet eunucha transwestytę, jakich czasem zdarzało się napotkać. Potem sama skarciła się za podejrzliwe myśli wobec nieznajomej. Zrobiło jej się nawet w pewnym stopniu żal. „Urody się nie wybiera” – pomyślała. „Przecież nie jej wina, przynajmniej nie do końca”- dodała przyglądając się wyraźnej na jej obliczu bliźnie oraz cudacznej fryzurze „..że paskudna niczym listopadowa noc”.
-Co waćpanny sprowadza do naszego miasta? Za nieco więcej niż godzinę zmierzchać będzie, a panny po gościńcach kusząc los wędrują. Wilcy nie straszni, ani zbóje? - zapytała przełożona Irina.
-Nazywam się Sonya, a to moje przyjaciółki: Galla i Faith –wskazała kolejno, po to „twarzyszkach”. –Udajemy się do Elishsaid, by stamtąd statkiem dostać się do Karr’namu. Naszym ostatecznym celem jest znajdująca się we stolicy akademia magiczna, bowiem naszym marzeniem jest zostać magiczkami…
-Magiczkami?- zastanowiła się głośno przełożona Irina ponownie wodząc wzrokiem po przybyłych. –Zazwyczaj młodsze od was dziewczęta na magiczne nauki biorą…W dodatku niektóre z was pasują raczej na wojowniczki, niż czarodziejki- dodała przyglądając się uważniej dwóm pozostałym towarzyszkom swojej rozmówczyni. Zwłaszcza tej z blizną.
-Zgadza się, przeszłość Faith zmusiła ją swego czasu do wojowania, jednak zawsze pragnęła zając się magią. Teraz chce ziścić dawne marzenia. Galla z kolei jest zwyczajnie nieurodziwa i ma czarach wszelakich chce odnaleźć remedium na swoją brzydotę…
„Zwyczajnie nieurodziwa?”, „Remedium na brzydotę” – Gallmau wzdrygnął się, dyskretnie posyłając ostre spojrzenie Sonyi. Wychwyciła je, w odpowiedzi uśmiechnęła się znacząco w kąciku ust. „O, poczekaj no flądro jedna jak ja ci się do skóry dobiorę!...”
Nadal rozmawiając z przełożoną dziewczyna wyciągała jeden ze skradzionych po drodze do miasta mieszków z pieniędzmi i wręczyła kobiecie.
-Mam nadzieję, że ta zapłata wystarczy na pokrycie naszego pobytu tutaj, jak i oszczędzi odpowiadania na zbędne pytania.
-Zauważyłeś, że mieszkanki tego miasta noszą nakrycia głowy przypominające kupę? – międzyczasie dyskretnie skomentował Gallamu szepcząc przyjacielowi do ucha.
-Bądź cicho idioto, to nie ładnie! To są bodajże turbany, moda magików z Karr’namu…
-Też mi moda, nosić kupę na głowie!
- Do jasnej, ciasnej już ci mówiłem to nie kupa tylko turban!
-Ale wygląda jak kupa!
Strażniczki choć zapewne słyszały coraz to głośniejsze szepty starały się sprawiać wrażenie jakby żadne z wypowiedzianych słów nie dotarło do ich uszu. Podobnie starsza kobieta, z którą chwilę wcześniej rozmawiała Sonya. Rzuciwszy krótkie spojrzenie w stronę „towarzyszek” swojej rozmówczyni wzięła od niej sakiewkę i zajrzała do środka. Nie musiała przeliczać, pieniędzy było tyle iż wystarczyłoby na kilkudniowy pobyt w mieście. Spojrzawszy na Sonyę uśmiechnęła się znacząco i skłoniła w podzięce. Następnie zwróciła się do jednej ze strażniczek nakazując zaprowadzić gości do kwater, a potem znaleźć kogoś kto oprowadziłby po mieście, zapewnił czego potrzeba…

***

Było już dobrze po północy, gdy wąskimi uliczkami, pomiędzy budynkami niewielkiego miasta kobiet dostrzec można było – jeśli się dobrze przyjrzeć przemykające się cieniste postaci. Pogaszone lampy uliczne, oraz światła w oknach sprawiały, że jedynym źródłem 1)światła były gwiazdy oraz księżyc w pełni. Upewniwszy się, że znajdują się we właściwym miejscu jedna z postaci ściągnęła z pleców linę zakończoną metalowym harpunem o trzech haczykowatych ostrzach. Zamachnąwszy się dobrze wykonała rzut. Nie udało się, więc jeszcze raz – tym razem celnie. Mocnym szarpnięciem liny upewnili się, że jest wystarczająco, bezpiecznie zaczepiona. Dwie postaci bez problemu wdrapały się po linie, następnie przeszły przez mur. Ostatnia z nich, zaplątawszy się w materiał własnej sukni miała wyraźny problem. W końcu udało się jej. Rozległ się głuchy odgłos towarzyszący spadaniu ciała na ziemię, oraz przytłumiony jęk…Wśród szmeru szeptów dało się posłyszeć: „ty imbecylu!”. Szczęście w nieszczęściu częściowo zaplątany w linę pechowiec spadając z muru ściągnął linę wraz ze sobą.
Pozostało teraz odnaleźć, pomiędzy labiryntem budynków właściwą drogę do niewielkiego jeziorka. Zaraz jak to przewodniczka mówiła? Za tym budynkiem w lewo, potem minąć rząd budynków z czerwoną dachówką . Potem w prawo, jeszcze raz w prawo. Zaraz ,zaraz ale gdzie jest Gallmau? Przecież szedł za nami? Zgubił się idiota, jego sprawa. Niech sobie radzi sam, my idziemy dalej. Znowu w lewo i kolejny mur, tym razem niższy do pokonania. Nie trzeba nawet używać liny, tylko się wdrapać…

Ich oczom ukazało się niewielkie, jezioro o którym wspominała przewodniczka. Znajdowali się na terenie świątynnym, gdzie duże znaczenie odgrywała zajmowana w hierarchii pozycja. Nie każda z zamieszkujących miasto magiczek, a tym bardziej kapłanek mogła tu wejść. Im samym towarzysząca przewodniczka wskazała jedynie mur, za którym znajduje się święte jeziorko. Prawo wejścia na teren za ogrodzeniem miały jedynie najwyższe rangą wieszczki, a było ich raptem pięć. Teraz oni sami – we dwójkę stali na przeciw lśniącej się w świetle księżyca tafli wody. Po środku znajdywało się coś na wzór niewielkiej wyspy, do której prowadził most ułożony z pojedynczych kamieni, unoszących się na tafli wody dzięki działającemu w tym miejscu magicznemu polu energetycznemu. Na wyspie stała niewielka kapliczka, pod której daszkiem znajdywała się słynna figurka.
-No dalej idź- powiedział do niej Keith. Spojrzała na niego z wyrzutem:
-Dlaczego niby ja, nie ty? Jeszcze się okaże, że po drodze stracę równowagę i wlecę dowody. Nie chcę się ani zamoczyć, ani wyziębić –odburknęła.
-Słyszałaś to co powiedziała przewodniczka? Tylko dziewica może przejść po mostku inaczej…Ja nie jestem nawet kobietą, a co dopiero można mówić o jakimkolwiek dziewictwie…
Posłała mu kolejne spojrzenie, tym razem pełne politowania.
-Keith, ty naprawdę wierzysz w te wszystkie przesądy, zabobony…Owszem jest to miasto kobiet, ale czy naprawdę wierzysz w to, że tu jakieś dziewice mieszkają? Śmiem wątpić nawet czy wśród rzeczonej piątki, która jako jedyna ma wstęp na ten teren jest jakaś. Sądzę, że to czy ktoś jest dziewicą, czy też nie, nie ma tu większego znaczenia, to tylko taki przesąd…
Młody rozbójnik zamyślił się przez chwilę. Fakt – sam z natury był sceptykiem, jeszcze do niedawna nie dawał wiary w takie rzeczy…Jednak przygoda z leśną wiedźmą dała mu nieco do myślenia. Przypomniał sobie ówczesną sprzeczkę z przyjacielem. Być może we wiejskich bajaniach i przesądach jest odrobina prawdy. Choć nawet teraz nie do końca w nie wierzył, wolał pozostać ostrożny. Kto wie, czy i tym razem przypadkiem nie sprowokują do działania sił nadprzyrodzonych.
Widząc jego minę była pewna, że nie pozostaje jej nic innego jak…samej ruszyć ku kapliczce na środku jeziora.
-Na was mężczyzn nigdy nie można liczyć gdy naprawdę potrzeba…Trzeba było powiedzieć, że boisz się bo nie umiesz pływać…- westchnęła ciężko.
-Nieprawda! Umiem!
Sonya nie słuchała jednak jego tłumaczeń. Chwyciwszy w obydwie ręce materiał sukni uniosła ją wyżej, odsłaniając przy tym niemalże całe łydki. Keith zamarł przyglądając się częściowo odsłoniętym zgrabnym nogom. Dziewczyna postąpiła kilka kroków przed siebie stając na pierwszym z kamieni. Dziwne to było uczucie – zupełnie jakby balansować obiema nogami na zawieszonym na linach moście, pod którym znajdywała się przepaść…w tym przypadku woda – miała nadzieję, że niezbyt głęboka…Kolejne kroki i kolejne kamienie po których stąpała.
-Widzisz? –zawołała odwracając się do niego, gdy była w połowie drogi do kapliczki. –Nic się nie dzieje!
Być może powiedziała to nazbyt wcześnie. Już od jakiegoś czasu na tafli wody dało się dojrzej rozchodzące się po niej kręgi. Początkowo uznał, że wywołuje ją jej ruch, dokładniej wprawione w ruch kamienie po których stąpała…Teraz jednak przekonał się, że wywołuje je coś co znajduje się na dnie jeziora. Spod jego tafli dało się wyczuć i posłyszeć drgania – jakby ktoś lub coś dosyć ciężkiego, wielkiego zaczęło stąpać po jego dnie. Drgania jakie wywoływało tajemnicze źródło powodowało zaburzenia mocy, energii jaka utrzymywała kamienie na powierzchni. Zaczęły się huśtać we wszystkie stroni niczym owy zawieszony na linach most.
-Sonya, wracaj na brzeg! –krzyknął zapominając o zachowywaniu ciszy. Zdrowie i życie towarzyszki były ważniejsze.
-Nie, dam radę! Jestem w połowie drogi, jeszcze trochę i zdobędę ją!- odkrzyknęła w jego stronę. Obróciła się w stronę kapliczki. „Odwagi!” –powiedziała do siebie, głośno przełykając ślinę. Postąpiła jeszcze krok lecz kamień, na którym miała postawić stopę omsknął się…Podobnie jak ten, na którym stała i pozostałe…Coś sprawiło, że energia tworząca most całkowicie rozpadła się, a stanowiące ją kamienie poszły na dno. A wraz z nimi ona. Machając nogami i rękoma, w dość chaotyczny sposób udało jej się na krótką chwilę wydostać na powierzchnię.
-Keith, pomóż! Ja nie umiem pływać! –zaraz potem znów znikła pod wodą.
-Że co takiego?!- wymsknęło mu się z ust. Nie wiele jednak zastanawiając się wbiegł do wody i popłynął w jej stronę. Dotarłszy na miejsce gdzie widział ją po raz ostatni trzy krotnie musiał zanurzać się w wodzie by móc odnaleźć ją pod powierzchnią wody. Udało się, być może w ostatniej chwili…
-Co z ciebie za piratka, skoro nie potrafisz pływać?- drocząc się z nią zadrwił, gdy już bezpiecznie znajdywali się na brzegu. Jezioro już uspokoiło się, kamienny most w magiczny sposób powrócił na swoje miejsce. Wszystko wokół wyglądało tak jakby przed chwilą nic się nie wydarzyło. –Swoja drogą jeśli wierzyć tutejszemu przesądowi, wygląda nie jesteś także dziewicą…-zażartował, nie przypuszczał jednak, że to co mówi jest prawdą. Nim się zorientował spostrzegł na jej twarzy znaczący uśmiech, a w oczach iskry.
-No i co się tak gapisz? Zrozumiałabym jakbyś usłyszał ode mnie, że właśnie jestem ową dziewicą…-zaśmiała się na widok jego zdziwionej miny.
-Jesteś panienką z dobrego domu, także po twoim zachowaniu wobec mężczyzn nie przypuszczałem byś…
- I co z tego? Myślisz, że każda panna z dobrego domu by się ustrzec od „złego” kładzie się spać w pasie cnoty, lub jest strzeżona przez całą gwardię przyzwoitek? Myślałeś, że dziewice na świecie ostały się tylko wśród tych dobrze urodzonych? Nawet nie wiesz jakby się zdziwił. Cóż twoje wyobrażenia o moim dziewictwie rozwiał epizodyczny, tajemny romans z uczniem mego ojca…Heh, nawet nie ma co wspominać…A to, że z natury jestem wredna w stosunku do mężczyzn to już inna bajka…nie zawsze zresztą znaczy, że ich nie lubię…-nagle ich rozmowę przerwał głośny szelest i trzask łamanych gałęzi. Beztroski uśmiech znikł z twarzy obojga.
-Zdaje się, że mamy towarzystwo…-skomentował gdy ujrzał to co zobaczył.

***

-…wtedy to zmuszeni byliśmy konno uciekać przez las. Za nami w pogoń ruszyła rozwścieczona wieś. Co niektórzy cwaniacy byli o tyle sprytni, że przybyli do lasu jeszcze przed nami i przygotowali pułapki. Wymijaliśmy je jak tylko mogliśmy, ale czasem przyznam, że czasem gdy niespodziewanie których z nich wyskoczył zza drzewa z pochodnia by wystraszyć konia, by zrzucił któregoś z nas byłem pełen podziwu dla ich sprytu. A my i tak mieliśmy z tego niezłą frajdę! Właśnie wtedy jednemu z nich udało się porządnie wystraszyć nasze konie, gdy ruszyły z miejsca trudno było je powstrzymać, nawet się nie spostrzegłem gdy obok mnie zaczął jechać pusty koń bez wierzchowca…Obracam się za siebie patrzę, a tam…Gallmau leży na ziemi, kilkanaście metrów z tyłu podczas gdy jego koń równał się z moim…-kończył swoją opowieść.
-Nie zawróciłeś po niego? Nie pomogłeś mu?– przerwała mu podekscytowana, tym co być może zaraz usłyszy.
-Nie –zaśmiał się lekko.
-Dlaczego, przecież to twój przyjaciel?
-Nie mogłem, bo…
-Bo tak bardzo się śmiał…-zza okna komnaty, w której byli zamknięci odezwał się niespodziewanie trzeci głos. Zaraz po tym pojawiła się nim głowa Gallmau. –Tak bardzo się śmiał, że nie zauważył znajdującej się przed nim gałęzi. Gdyby na chwilę obrócił się przed siebie zauważyłby ją, schylił się uniknął upadku z konia. A tak wylądował dupskiem na ziemi, dokładnie tak jak ja, z którego jeszcze chwilę temu aż zanosił się od śmiechu…-Gallmau wszedł przez okno do środka i usiadł na parapecie.
–A co było potem?- zapytała rozochocona Sonya.
-Przez chwilę wspólnie zanosiliśmy się o śmiechu z tego co nam się przytrafiło, a potem…
-Na pieszo umknęliśmy przed ścigającym nas wieśniakami, prościutko do naszej kryjówki. Ze strachu przed resztą grupy nie odważyliby się bliżej podejść- dokończył Gallmau. –Przepraszam Keith, że wtrąciłem się w twoją powieść ale wręcz nie mogłem pozwolić byś pominął swój fragment komediowy w całej historii…Inaczej to tylko ja wyszedłbym na błazna, a o tym co przytrafiłoby się tobie nawet by nie usłyszała –dodał uśmiechając się znacząco.
-Ech, zniszczyłeś mój podrywa zapamiętam to sobie…-droczył się z nim
-Musiałem, bo inaczej zepsułbyś wszystkie moje dotychczasowe starania o Sonyę –również zażartował puszczając oko. Dziewczyna założyła ręce na piersi i siląc się na focha, z udawaną miną wyższości oświadczyła: -Rozczaruje was, ale żaden z was nie jest w moim typie…Musielibyście się mocno postarać, a i tak nie podołalibyście zadaniu by mi zaimponować…
-Mówisz tak bo jeszcze nie zdążyłaś mnie dobrze poznać- skomentował Gallmau.
-Uważaj, bo zaraz z powrotem wylecisz przez to okno…Tak właściwie jak się tutaj znalazłeś?
-To raczej wy powiedzcie mi jak to się stało, że zmuszony byłem przyjść wam z pomocą?
-Byliśmy przy jeziorze, na którym ciążyć musi swego rodzaju bariera ochronna. Co zwróciło uwagę miejscowych…”służb”, że tak to nazwę -zaczął tłumaczyć Keith.
-Uznano nas za złodziei, zresztą słusznie. Przeszukano nasze rzeczy, znaleźli kilka skradzionych mieszków z pieniędzmi, broń…Nie mają tu cel jako takich, zamknęli nas zatem w tej komnacie na wierzy. Jutro mają nas wysłać do Elishsai byśmy byli osądzeni za swoje przestępstwa..
-A gdzie ty się tak właściwie podziewałeś?- wtrącił Keith. Gallmau nic nie odpowiedział na jego pytanie jedynie uśmiechnął się znacząco.
-Macie szczęście, że nie mają tu typowych cel, chociażby takich o okratowanych oknach bo musiałbym bardziej się nastawać by wyciągnąć was z tej opresji… Gdy usłyszałem, że nad jeziorem powstało zamieszanie pobiegłem sprawdzić, co się dzieje. Z ukrycia widziałem jak was zabierają, ale było ich zbyt dużo abym mógł cokolwiek zrobić. Udałem się zatem do miejsca gdzie schowaliśmy linę, zabrałem ją i w bezpiecznym miejscu przeczekałem aż sprawa ucichnie. Udało mi sie także przeprowadzić krótki wywiad by dowiedzieć się gdzie was przetrzymują…
Widząc pytający wzrok swoich towarzyszy wytłumaczył:
-Spotkałem pewną dziewczynę, która krótko mówiąc…udało mi się „przekabacić” na naszą stronę to ona mi pomogła- mówiąc to zaintonował odpowiednio właściwe słowo tak, iż chociażby dla Keitha ta cześć jego opowieści stała się oczywista. -Dowiedziałem się także, gdzie przechowywali nasze rzeczy wykradłem je i ukryłem…Potem zakradłszy się pod wieżę, korzystając z liny udało mi się dostać na piętro na którym was uwięziły. Początkowo wybrałem złe okno, ale usłyszawszy odgłosy waszych rozmów stapiając ostrożnie po gzymsie dotarłem do was i oto jestem.
-Nasz ty bohaterze…-powiedziała z ironią Sonya.
-Na twoim miejscu wstrzymałbym się od złośliwych komentarzy, zawsze mogę was tutaj zostawić…
Dziewczyna chciała powiedzieć coś jeszcze, ale powstrzymał ją Keith:
-Zatem nasz wybawicielu prowadź nas.
-Nic prostszego po prostu chodźcie za mną droga, którą po was przyszedłem…Stąpając jednak po gzymsie bądźcie ostrożni…-powiedział z powiedział szykując się do przejścia przez okno. Zaraz za nim udali się pozostali towarzysze. Ledwo zeszedłszy z okna na Sonya poczuła jak zakręciło jej się w głowie. „Faktycznie wysoko” –pomyślała. Już wcześniej zza okna obserwowała okolice, a także to co znajduje się w samym dole. Stojąc jednak na niepewnym elemencie architektonicznym wieży, bardziej dotarło do niej jak wielka odległość dzieli ją od bezpiecznego grunty. Zamknąwszy okna przywarła do ściany. Poczuła na swoim ramieniu czyjąś dłoń, powoli otworzyła oczy.
-Dasz radę- powiedział Gallmau uśmiechając się do niej. –Ostrożnie postępuj za mną, to tylko kawałek, zaraz złapiesz się liny.
Zaraz potem poczuła na swoim ramieniu druga dłoń. Był to wychylający się zza okna drugi z towarzyszy: -Będę szedł za tobą i w miarę możliwości cię asekurował…choć w tej sytuacji to trochę za dużo powiedziane, bo jeśli zbytnio się przechylisz…o co nie trudno, oboje runiemy w dół – dodał uśmiechając się przyjaźnie.
Nie zwlekając dłużej cała trójka, wolnym miarowym krokiem, starając się jak najbardziej stykając się plecami ściany iść do przodu. Dotarli w końcu do okna, na którym harpunami zaczepiona była lina, która miała ułatwić im ucieczkę. Gallmau jako pierwszy chwycił się jej dłońmi i opierając nogi na ścianie budynku zaczął stopniowo schodzić w dół.
-Tylko ani mi się waż spoglądać do góry! Jestem w sukience i wszystko mi widać- zaznaczyła zaraz za nim schodząc w dół.
-Nie ty jedna –skomentował Keith szykując się do zejścia. –Dlatego, także uprzedzam cię być nie patrzyła do góry…
-Żeby jeszcze było na co popatrzeć- zdobyła się na ironiczny komentarz. Mina Keitha była w tym momencie bezcenna. Nie mówiąc jednak nic posłał jej ostre spojrzenie. Gallmau mając ubaw z sytuacji zaśmiał się nieco głośniej. Wzrok Sonyi także zdradzał rozbawienia.
-A żeby wam tak psia brać nie zdarzyło się przypadkiem spaść w dół- syknął poprzez zaciśnięte zęby.
W dalszym milczeniu pokonali niemalże połowę drogi, gdy nagle doszło do nieoczekiwanego zwrotu wydarzeń. Jeden z kamieni na którym oparła stopę dziewczyna nagle ukruszył się. Straciwszy oparcie pod stopami raptownej i z piskiem na ustach zsunęła się po linie.
-Zamknij się, tylko mocniej zaciśnij palce na linie, to zahamujesz!- krzyknął do niej z góry Keith.
Dosłyszawszy go zrobiła jak zatrzymując się niecały metr od twarzy Gallmau. Ten usłyszawszy całe zdarzenie wbrew zapewnieniom spojrzał do góry. Widząc miłe jego oku widoki uśmiechnął się.
-I co się tam gapisz zboczeńcu zasrany! Mówiłam, byś do góry nie patrzył! –Sonya zaczęła się drzeć. – Gdzie dziewczynie zaglądasz?! Zamknij oczy, albo głowę odwróć mówię! – krzyczała dalej wywijając raz jedna raz drugą nogą kopiąc go po głowie. On nieco zamroczony jednym z kopnięć poczuł jak trzymana w dłoniach lina wysuwa się spomiędzy jego palców. Instynktownie chcąc się czegoś przytrzymać chwycił za jedną z nóg, którymi wywijała nad jego głową. Nie mając wystarczająco siły by utrzymać dodatkowy ciężar Sonya puściła linę po czym oboje runęli w dół bezpośrednio w znajdujący się pod nimi krzew dzikiej róży.
-Idioci!- westchnął Keith, zdecydowanie szybszym tempem schodząc w dół. Wiedział, że zaalarmowane niedawnymi krzykami strażniczki miasta natychmiast przyjdą na miejsce zdarzenia.
-A to znowu co?! –zapytała się z wyrzutem Sonya leżąc na Gallmau, pośród kłujących gałęzi różanego krzewu. – Czy to co czuje na jednym udzie to gałąź, korzeń czy po prostu cieszysz się, że na tobie leżę?
-Nie schlebiaj sobie- odpowiedział oburzony.
Dziewczyna zamilkła starając się rozpoznać to co ją uwierało pod: -Na szczęście to jest duże, twarde i sztywne, nie można tego powiedzieć w odniesieniu do żadnej części twojego ciała! – oznajmiła po czym starała się podnieść z niego i wyplątać spomiędzy gałęzi krzewu.
-To już nie było miłe- odpowiedział Gallmau przytrzymując końcówkę jej sukni. Ruszając przed siebie dziewczyna postąpiła kilka kroków. Rozległ się trzask materiału- rozdarta suknia obnażyła obydwa pośladki. Zaraz potem jej ciało z powrotem runęło na ziemię. Z jej ust wydobyło się kilak przekleństw oraz syk bólu, gdy skórę w kilku kolejnych miejscach przecięły kolce.
-Przestańcie już- odezwał się głos Keitha, który właśnie stanął na ziemi.-One wiedzą o nas i już zmierzają po nas. Jeśli się nie chcemy dać złapać musimy natychmiast dać stąd drapaka. Następnie podał rękę najpierw dziewczynie, a potem przyjacielowi. Obaj młodzieńcy ruszyli przed siebie, Sonya jednak wyraźnie zdawała się ociągać w dodatku ciągłe trzymać rękę na swoich czterech literach.
-A co ty łazisz niczym eunuch, do którego dupci przed chwilą ktoś się dorwał?- zapytał Keith odwracając się w jej stroną.
-Bo ma rozdartą suknię i świeci gołymi czteroma literami…-wyjaśnił Gallmau.
-Nie powiem czyja to zasługa! –fuknęła poirytowana dziewczyna. Przyjaciele uśmiechnęli się między sobą porozumiewawczo.
-Pst! –rozległo się tuż nieopodal nich. Zza muru, porośniętego bluszczem wyłoniła się jasnowłosa główka pewnego dziewczęcia, w jednej dłoni dzierżącego pochodnię. –Gallmau –następnie po imieniu zwróciła się do jasnowłosego. –Tędy nie uciekniecie, znajdą was. Znam tajemne przejście, przeprowadzę was bezpiecznie- dodała. Wyglądało na to, że ich towarzysz nie kłamał gdy opowiadał, iż znalazł pomoc u jednej z mieszkanek miasta. Keith spojrzał porozumiewawczo na Gallmau, ten w odpowiedzi uśmiechnął się szelmowsko.

***

Było już dobrze po południu, tymczasem oni wciąż czekali na niego pod jednym z budynków miasta Elishsaid. W końcu, pomimo kilku przygód udało im się do niego dotrzeć. Teraz ich drogi miały się rozjeść…najprawdopodobniej na zawsze. Gallmau i Keith musieli ponownie dołączyć do swojej drużyny. Wciąż mając nadzieję, że ich wciąż w nim odnajdą mieli wszcząć poszukiwania. Tymczasem Sonya miała udać się do portu, gdzie odnaleźć miała statek, który zabrałby ją do ojczyzny matki…Kraju, w którym miała zostać piratką. Nie mniej by się do niego dostać potrzebowała pieniędzy – i tu też pojawiał się problem. Żadne z nich nie posiadało wystarczającej sumy pieniędzy które wystarczyłyby na pokrycie kosztów rejsu. Plany zdobycia legendarnego posążka, na sprzedaży którego mieli zarobić większość pieniędzy spaliły na panewce. Pozostało jedynie wspomnienie dość zabawnej przygody jaka spotkała całą trójkę. Za wspomnienia jednak nie opłaci się przeprawy statkiem. Pozostaje zatem znaleźć taką załogę, oraz kapitana którzy zgodzą zabrać ją na pokład w zamian za sprzątanie pokładu, bądź pomaganie kucharzowi. Jeśli nie, zmuszona zostanie przez dłuższy czas pozostać w mieście i poszukać pracy, która zapewni jej niezbędne fundusze.

Wtem w końcu dostrzegli go zmierzającego w ich kierunku przez główny plac. Będąc tuż przy nich z uśmiechem popatrzył na nich, nie odezwał się jednak ani słowem.
-_Co tak długo cię nie było?- zapytał w końcu Keith. Gallmau przez dłuższą chwilę ociągał się z odpowiedzią. Widząc jednak zniecierpliwiony wzrok towarzyszy postanowił dłużej nie trzymać ich w niepewności. Spod płaszcza wyciągnął dwa mieszki, pełne złota – jeden większy od drugiego. Ten większy wręczył Sony, mniejszy swojemu przyjacielowi.
-Skąd ty to masz?- zapytała dziewczyna ważąc w dłoni woreczek ze złotem. Sądząc po ciężkości musiało być go sporo.
-Uznajcie to za swój przydział, czy też nagrodę za udział w całej tej zwariowanej wyprawie. Ja swój schowałem za pasem, pod koszulą.
-Ale skąd wziąłeś tyle pieniędzy? Ukradłeś? Jeśli tak to kiedy? Komu? Nie sprowadzi to na nas kłopotów? –dopytywał go przyjaciel.
-Podczas gdy wy udaliście się nad jezioro w poszukiwaniu cudownej figurki odłączyłem się od was na chwile. Nie zgubiłem sie jednak jak dotychczas myśleliście. Odeszłam od was celowo, gdyż zauważyłem, że jeden że kilka budynków świątynnych zdobione jest szlachetniejszymi kamieniami. Poszedłem więc, i za pomocą noża dłubałem je ze zdobień…Potem ukryłem w sobie wiadomym miejscu, a gdy dotarliśmy do miasta postanowiłem wymienić je na złoto. Niestety w kantorze okazało się, że nie były warte aż tyle ile liczyłem za nie dostać, ale…-tu przerwał się i uśmiechnął się lekko. –Sądzę, że wystarczy na podróż dla Sonyi, może nawet trochę zostanie na jakiś czas. Dla nas też starczy…
Dziewczyna nie mogła uwierzyć w gest towarzysza, z którym drogi jej na kilka dni połączył czysty przypadek. O którym nadal wiedziała niewiele, jak i on o niej – byli dla siebie obcy, a jednak pomógł jej, podzielił się. Zatknąwszy mieszek za pas rzuciła mu się na szyje i wyściskawszy pocałowała w policzek.
-Dziękuję! –wyszeptała.
Keith widząc jak twarz jasnowłosego nabiera rumieńców zaśmiał się lekko. Zaraz potem dziewczyna przywarła także do niego i pocałowała.
-Tobie też dziękuję…Obydwu wam dziękuję, za wspólną podróż, przygodę i pomoc jaką mi nie raz okazaliście.
-Jesteś pewna? –zapytał Keith, gdy dziewczyna w końcu go puściła. –Że nie chcesz tych pieniędzy przeznaczyć na co innego? Możesz spróbować tutaj zacząć budować życie od nowa, nie musisz…
-Keith ja już wybrałam swoją drogę i będę nią podążać…-przerwała mu i się uśmiechnęła. –Swoją drogą czas ruszać na przystań…Odprowadzicie mnie.
-Jasne.

KONIEC


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
AnKapone
Bohater Legenda
Bohater Legenda



Dołączył: 05 Mar 2011
Posty: 5806
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 29 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Neverwinter
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 18:39, 09 Paź 2011    Temat postu:

Kocham :hamster_bigeyes:

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
To forum jest zablokowane, nie możesz pisać dodawać ani zmieniać na nim czegokolwiek   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum www.portalfantasyrpg.fora.pl Strona Główna -> Opowiadania o naszych bohaterach Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

Skocz do:  

Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001 phpBB Group

Chronicles phpBB2 theme by Jakob Persson (http://www.eddingschronicles.com). Stone textures by Patty Herford.
Regulamin