Forum www.portalfantasyrpg.fora.pl Strona Główna www.portalfantasyrpg.fora.pl
Forum gier RPG Portalu Fantasy
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy     GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Historia pewnej znajomości...

 
To forum jest zablokowane, nie możesz pisać dodawać ani zmieniać na nim czegokolwiek   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum www.portalfantasyrpg.fora.pl Strona Główna -> Opowiadania o naszych bohaterach
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Triinu
Administrator
Administrator



Dołączył: 21 Lut 2011
Posty: 6244
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 12:09, 03 Lis 2011    Temat postu: Historia pewnej znajomości...


(Opowiadanie zalecam przeczytać w trakcie III scenariusza gdy Voghn dowiaduje się co nieco na temat swoich rodziców, bo o nich też to traktuje niniejsze opowiadanko Mruga Nie przywykłam do pisania tak krótkich opowiadań- a na potrzeby forum nie chciałam tworzyć „epopei” bo i nikt by tego nie przeczytał Jezyk…Zdaje sobie zatem sprawę, że tekst ten do wyżyn pisarskich nie należy, ale na potrzeby naszego RPG mam nadzieję, że wystarczy… )


W końcu przebudził się. Nie wiedział jak długo spał, ani gdzie dokładnie się znajdował. Czuł, że znajduje się w miękkim łożu, pod ciepła pościelą. Z wnętrz izby unosił się aromat ziół, oraz znacznie przyjemniejszy…zapach czyjś perfum – kobiecych perfum…
Zupełnie do rzeczywistości przywrócił go ostry ból w lewym boku. Wtedy przypomniał sobie wszystko…Walka z przeciwnikiem…Rana zadana w obecnie bolące miejsce…W końcu upadek, który prawie nie kosztował go życie…
Poczuł jak zimny pot oblewa jego ciało, otworzył oczy. Gdy obraz widzenia wyostrzył się wystarczająco zauważył, że pryz łożu w którym się znajdował siedziała kobieca postać…Bardzo piękna postać…Tej twarz była owalna, rysy o klasycznej elfie urodzie, nos prosty, oczy jasno niebieskie- koloru pogodnego nieba. Na jej oblicze, szyję, ramiona oraz plecy kaskadami opadały pukle jasnoblond włosów, lekko falowanych, upiętych w niezbyt misternej fryzurze. Jej ciało – choć nie niskiego wzrostu posiadało, jednak filigranową budowę, oraz bladą karnację.
Dziewczyna zorientowawszy się, że nie śpi spojrzała w jego w jego stronę i uśmiechnęła się.
- Witaj, spałeś całe trzy dni, obawiałam się że już się nie obudzisz…- zaśmiała się wdzięcznym głosem. – Nazywam się Uruviel Testarossa, a ty?
Przez dłuższą chwilę przyglądał się jej, w pewnym stopniu oczarowany urokiem, który posiadała.
- Valteria Alomavaarr…- odpowiedział w końcu nieznacznie podnosząc się na rękach, tak by móc usiąść. Przykrywająca jego ciało kołdra zsunęła się odsłaniając jego obandażowany tors. Na lewym boku widać było sporą ciemnoszkarłatną plamę.
-…Widzę, że najwyższy czas zmienić ci opatrunek…-nie czekając na to co powie elfka wstała z miejsca i poszła po nowy opatrunek. W niedługim czasie ponownie zajęła swoje miejsce obok niego. Dopiero wtedy gdy zabrała się za odwiązywanie starych bandaży mężczyzna zorientował się, że skoro nie posiada na sobie wierzchniego odzienia, poniżej także może być…nagi. Zawstydził się z lekka i odsunął od niej.
-Sam...sam mogę to zrobić, jestem już w stanie..- powiedział w końcu. Nie był szczególnie nieśmiały jeśli chodzi o stosunki damsko męskie- jednakże myśl o sytuacji w jakiej się znajdował, prawdopodobnie zupełnie nagi w obliczu obcej kobiety sprawiła, że poczuł się…nieco niekomfortowo.
Elfka zaśmiała się na jego reakcję, tym samym przez chwilę przyglądając się jemu. Posiadał młodą twarz, o pociągłym kształcie i szlachetnych rysach. Z przodu opadały na nią kosmyki jego średniej długości, wycieniowanych włosów. Oba boki twarzy okalały nieco dłuższe kosmyki włosów, w pojedyncze pasemka jednego z nich wplecione było kilka drobnych ozdób. Jasnobrązowy kolor jego oczu bardzo dobrze komponował się z podobnym kolorem jego oczu. Był również wysoki, o posturze żołnierza, bądź innego rodzaju wojownika. O jego walecznym fachu świadczyć mogło także kilka, różnie widocznych blizn na jego ciele.
Gdy tak przyglądała się jego twarzy, na której malowało się zakłopotanie. Uznała, że dodawało mu to swego rodzaju uroku, w ogóle uznała jego oblicze za dość przystojne…
- Nie krępuj się mną już tak…-powiedziała nadal starając się zapanować nad swoim śmiechem. -To ja od samego początku opiekuję się tobą – jestem tutejszym medykiem…Tak więc twoje ciało nie ma dla mnie żadnych tajemnic…- obejrzał się na nią, spoglądając nadal zaskoczonym wzorkiem. -…Zresztą i tak nie masz się czego wstydzić, gdyż od pasa w dół leżysz ubrany…- wytłumaczyła mu spokojnie nie chcąc go nadal , niepotrzebnie stresować zaistniałą sytuacją. Potem dalej kontynuowała odwijanie bandaży okrywających jego ciało. On przez cały czas przyglądał się jej z zaciekawieniem.
-…Jesteś smokiem, prawda? –zapytała, by zawiązać rozmowę, choć usłyszawszy jak się nazywa była pewna odpowiedzi.
-Tak, czarnym…- odpowiedział.
-Choć twój wygląd w chwili obecnej nie wyróżnia cie niczym spośród ludzi wiedziałam, że jest coś… Gdy cię tu przynieśli po prostu byłam pewna, że na pewno nim nie jesteś po prostu człowiekiem...
-Kto mnie przyniósł? –zapytał już z zaciekawieniem.
-Moi pobratymcy, którzy pełnili wtedy patrol…Jestem córką władcy tych ziem. Ostatnimi czasy zaczęły szwędać się tutaj podejrzane typy…cóż, niepewne czasy mamy…-westchnęła. – Dla bezpieczeństwa ojciec polecił by patrolowano te tereny, wtedy nasi żołnierze natrafili na ciebie. Nie wiedzieliśmy kim jesteś, jednak byłeś ciężko ranny – uznaliśmy, że nie stanowisz dla nas zagrożenia, więc postanowiliśmy zaopiekować się tobą i potem zobaczyć co z tego wyniknie…
Gdy odmaczając odsuwała od jego rany stary, zaschły opatrunek. Muzyczna syknął i skrzywił się…
-Rana była i wciąż jest dość głęboka, ale w końcu zaczęła się już goić…pozbyliśmy się także zakażenia…ktoś naprawdę musi nad tobą czuwać, bo byłeś w dość nieciekawym stanie...- skomentowała poddając oględzinom już odsłoniętą ranę. -…jedyne czego teraz potrzebujesz to odpoczynek…duże odpoczynku, by rana mogła w spokoju się zagoić…
Następnie sięgnęła po misę z wywarem z ziół i nasączywszy nim szmatkę przyłożyła ją do rany, po czym na nowo zaczęła obwijać ją bandażem.
-Jak to się w ogóle stało, że znalazłeś się tutaj w pobliżu będąc prawie że martwy?
-To długa historia…-westchnął, po raz pierwszy lekko się uśmiechając.
-…a my mamy sporo czasu…nigdzie cię stąd nie puszczę póki rana odpowiednio się nie zagoi – odpowiedziała uśmiechając się w podobny sposób.

Miała rację – nim Valteria był gotów by opuścić progi, w których znalazł schronienie musiał mnąc niemalże tydzień. Do tego czasu spędzili wspólnie wiele czasu rozmawiając na wiele tematów. Międzyczasie opowiedział jej o sobie: kim był – narodził się w jednym z pierwszych pokoleń czarnych smoków, które przyszły na świat zaraz po czasie chaosu. Należał do rodu smoków- wojowników, którzy od pokoleń poświęcali życie służbie swojemu władcy. Wiernie walczyli za sprawę, po której się opowiedział –tak było za Czasu Chaosu, nie inaczej też było w czasie Wojny Smoków – w której osobiście brał udział. W końcu opowiedział jej o swojej walce z Gaarvem – zdrajcą swego ludu, a także jego osobistym wrogiem. Pamiętnego dnia toczyli ze sobą zaciekłą walkę – w powietrzu, obaj w swoich smoczych postaciach…Niestety wróg okazał się lepszy – a właściwie sprytniejszy: podstępem ranił go (jak się potem okazało) prawie śmiertelnie w bok. Spadłszy na dół, na tereny pobliskiego lasu, by łatwiej ukryć się przed wrogiem Valteria zdecydował się przybrać ludzką postać. W ukryciu przeczekał nim wróg odejdzie, potem czując się bezpiecznie ruszył przed siebie, by szukać dla siebie pomocy. Wtedy to w pewnym momencie stracił przytomność – resztę historii Uruviel już znała…
Opowiadał jej także o podróżach jakie odbył, przygodach jakie przeżył w ciągu swojego blisko trzystu letniego życia. Prawdziwie imponował jej tymi opowieściami, oraz inspirował wyobraźnię – żyła o połowę, krócej niż on, jednak w jej życiu (co musiała przyznać ze smutkiem) nie wydarzyło się nic co godne byłoby jakiejkolwiek uwagi…zazdrościła mu zatem życia, którego sama nie miała. W porównaniu z nim, jak dotąd jedynie wegetowała w jednym miejscu, choć jako medyczka starała się nieść pomoc innym.

Nadszedł w końcu czas, gdy Valteria musiał opuścić lud elfów światła i odszukać przyjaciół, z którymi rozłączył go los. Zebrawszy nowe siły dzięki troskliwej opiece elfów, odziany w ich szaty, uzbrojony w nowy miecz, odpowiednio wyposażony wyruszył w końcu w drogę. Uruviel wiedziała, że jego odejście było nieodwołalne, musiał kiedyś odejść w swoją drogę…Tylko dlaczego czuła z tego powodu taki smutek? Pustkę?...Nie zdradziła się jednak otwarcie z tym co ją dręczyło…

***


Pod koniec dnia, a którym opuścił przyjazny mu dwór elfów udało mu się odnaleźć dawnych towarzyszy broni. Byli nimi: krasnolud Sven, ludzki czarodziej Tarabas, dhampir Kira, oraz „smocza” dwójka: smoczyca Therru (z ludu zielonych smoków), oraz jego kompan z dzieciństwa Mirgasia (także czarny smok).
Jakiż ich było zaskoczenie gdy zastali go całego i żywego – bowiem po kilkunastu dniach poszukiwań zaczęli zakładać najgorsze: niewolę u Gaarva, bądź śmierć.
Będąc już jednak razem mogli wyruszyć w drogę, której celem było zbadanie pewnej bardzo tajemniczej sprawy, którą jakiś czas temu im powierzono…Natrafiono na trop tajemniczej organizacji, parającej się tajemnymi sztuczkami do których wykorzystywano tzw. „zapomnianą wiedzę”…W sprawę zamieszanych wydawało się być wiele znaczących osobistości jak chociażby mistrzowie magii jak lord Laverock, jego uczniowie Ervin Devon, prefekt Ichabod Bosworth i wielu innych…Wyglądało na to, że odłączył do nich także, że z jakiś względów dołączył do nich wspomniany zdrajca smoczej rasy – Gaarv. Znając jego szaleńcze zapędy Valteria oraz jego towarzysze mogli jedynie przypuszczać jakie powody skłoniły go do przystąpienia do grupy zwanej, oraz jaki przyświecał mu cel…Jak dotąd nie wyjaśnione było także powiązanie z grupą Nowego Millenium osoby czarodzieja Mikkala –kimkolwiek był naprawdę, nie wiele było wiadomo o tej postaci…
Celem grupy bohaterów było zbadanie owej tajemniczej sprawy, w której pojawił się już pewien trop prowadzący do miasta Exeter, do którego pozostało towarzyszom jeszcze co najmniej trzy dni drogi. Poszukiwania zaginionego towarzysza nieco wydłużyły czas podróży…

Nie mniej w chwili gdy ostatecznie spotkali się ponownie było zbyt późno by ruszać w dalszą podróż. Zadecydowano zatem rozbić w lesie obozowisko. Gdy słońce zdążyło ledwo zajść za horyzont miało miejsce pewno zdarzenie. Było to w czasie gdy Valteria i Mirgasia opuścili obozowisko, by uzbierać niezbędnego drwa na opał. W pewnym momencie do uszu obojga z nich dobiegło z oddali wątłe kobiece wołanie o pomoc, oraz przeraźliwie rżenie konia. Przyjaciele jedynie popatrzyli po sobie i natychmiast rzuciwszy drewno na ziemię pobiegli w stronę skąd dobiegały niepokojące odgłosy. Będąc na miejscu zastali następującą sytuację: dookoła rozpościerało się dość rozległe bagno, w którym stał niemalże już tonący koń, oraz stojąca po pas w trzęsawisku elfia pani, która starała się ratować wierzchowca. Valteria natychmiast rozpoznał w niej Uruviel...Choć był szczerza zaskoczony jej obecnością w tym miejscu, nie było czasu na rozmowy. Oba smoki koncentrując swoją moc, doprowadzili do częściowej przemiany swojej postaci pozwalając by na ich plecach pojawiły się smocze skrzydła. Odbiwszy się od ziemi wzlecieli nad topiel, w której życie omalże nie straciły dwie istoty…Mirgasia uratował elfią panne, Valteria zaś jej wierzchowca. Gdy wszyscy stanęli już bezpiecznie na ziemi, gdy pierwszy szok minął elfka wyrwała się z ramion czarnowłosego smoka i pobiegła w stronę znanego jej mężczyzny, który starał się uspokoić nadal przerażonego konia. Wpadła mu w ramiona i mocno się wtuliła, po czym wybuchła niepohamowanym szlochem.
-Musiałam cię odnaleźć…po prostu musiałam…-wyszlochała w jego pierś. Zaintrygowany towarzysz smoka odbierając od niego lejce konia przyglądał się im ze znaczącym uśmiechem i błyskiem w oku. Nie padły między nimi żadne słowa, jednak wystarczająco zdawali porozumiewać się za pośrednictwem gestów i spojrzeń…
-Ja już pójdę do obozowiska…znasz drogę…- powiedział po chwili czarnowłosy ruszając w stronę, gdzie pozostawili przyjaciół. -…coś mi się zdaje, że Teru nie będzie zadowolona…- powiedział już znacznie ciszej, do siebie.

Niedługo po nim do obozowiska dotarli także Valteria i Uruviel. Czworo par kolejnych, nieznajomych oczu wpatrywało się w nowo przybyłą. Jedynie Mirgasia rzucił w ich stronę przelotnie spojrzenie i uśmiechając się znacząco do przyjaciela powrócił do konsumowania swojej porcji pieczeni.
-A więc to jest ta ofiara losu, o której wspomniał nam Mirga…-westchnęła smoczyca mierząc elfkę niezbyt przyjaznym wzrokiem.
-Nazywa się Uruviel i będzie nam odtąd towarzyszyć..- spokojnym tonem oznajmił Valteria.
-…z jej szczęściem jakim zdążyła się już wykazać będziemy mieli przez nią same kłopoty…- wymamrotała Teru. Następnie zmierzywszy ją ponownie od stóp po czubek głowy. Dziewczyna faktycznie jak na długą podróż w terenie ubrana była dość…wytwornie. – Znudzonej księżniczce zachciało się mocnych wrażeń…byle trzewików nie pogubiła…- dodała z ironią.
-Zazdrosna jesteś i tyle…- rzucił w jej stronę Mirgasia. W odpowiedzi tamta posłała mu ostre spojrzenie i lekko rozchyliwszy usta posłała w jego stronę ognisty oddech. Tamten w porę się zorientowawszy odskoczył na czas ze swego miejsca i szczerząc zęby posłał ognistowłosej szelmowski uśmiech.
-Nie przejmuj się nią…- Valteria zwrócił się do Uruviel. -…ma ciężki charakter przyzwyczaisz się…jak do pozostałych zresztą…tymczasem sądzę, że powinnaś pójdź się wykąpać i przebrać w czyste ubranie…jeśli pójdziesz prosto tę drogą dotrzesz do jeziora…Nie powinnaś napotkać po drodze na żadną przygodę – dodał żartobliwe nawiązując do wydarzenia na trzęsawiskach.

Gdy sam udał się nad jezioro był już późny wieczór. Zaniósłszy drewno do obozu, zdecydował udać się nad jezioro by i samemu się w nim wykapać. Przy ognisku pozostał jedynie Sven, do którego obowiązków należało pełnienie obecnej warty – pozostali udali się już na spoczynek do rozbitych wokół szałasów. Nie sprawdzał, w którym z nich ona znalazła schronienie…Nie chciał zakłócać jej snu – dosyć miała wrażeń. Nadal nie mógł uwierzyć, że panienka z dobrego elfickiego domu samowolnie wybyła w podróż za nieznajomym…Uśmiechnął się do siebie na samą myśl o tym…

Znalazłszy się nad jeziorem był pewien, że nie zastanie niczyjego towarzystwa. No była bezwietrzna, ciepła. Ponad lasem wznosił się okazały księżyc w pełni, który wydawał się być większy niż w rzeczywistości był. I tylko nieznaczny szum wody zmącony ruchem jakiegoś wodnego stworzenia przerywał panującą wokół ciszę. Stopniowo ściągnął z siebie szaty, będąc już zupełnie nagim powoli wkroczył do jeziora. Woda jeszcze nie zdążyła zakryć go po pas, gdy zza sitowia wypłynęła jego elfia towarzyszka. Także wówczas nie zdając sobie sprawy z jego obecności powstała z wody i ruszyła w kierunku brzegu. Długie, mokre włosy zasłaniały od przodu większą część jej nagiego ciała. Jasny kolor jej oczy, skóry oraz włosów na tle jeziora oświetlanego bladym światłem księżyca sprawiały wrażenie jakby była czymś bardziej mistycznym niż elf –chociażby nimfą, czy innym ulotnym widziadłem, którego wizerunek utkany był z nadjeziornych mgieł. Dopiero podchodząc bliżej zdała sobie sprawę z jego obecności w tym samym miejscu.
-…Przepraszam, nie wiedziałem…- powiedział zmieszany sytuacją smok. W tej chwili żałował, że lata spędzone na wojaczce bardziej nie przysłużyły się jemu w subtelniejszym wyjściu z tej sytuacji. -…sądziłem, że jesteś w obozie wraz z innymi…
Także skrępowana zaistniałą sytuacją stała przez chwilę nie bardzo wiedząc co zrobić, ani powiedzieć. Czuła jak rumieniec coraz bardziej okrywa jej blade lico. W końcu odważyła się do niego podejść. Gdy stanęli już bezpośrednio naprzeciwko siebie zaśmiała się niczym trzpiotka, po czym dodała po dłuższej chwili:
-Nie wierzę…nadal nie może do mnie dotrzeć fakt, że po ponad stu latach, od moich narodzin zdecydowałam się wyrwać ze swoje złotej klatki…Zrobić coś czego ode mnie nie oczekiwano…a jednak zrobiłam to: coś zupełnie szalonego, zrodzonego pod wpływem emocji ale coś swojego…Teraz gdy już wiem jak to jest nigdy już nie będę obcerowała życia z boku…będę po prostu nim żyła…wyrwałam się ze swojej złotej klatki…-znów się zaśmiała, dworskim gestem zasłaniając swoje usta. Była piękna, lecz w tej chwili wydała mu się znacznie piękniejsza niż zazwyczaj, tak jak w tej chwili gdy przebudziwszy się z długiego snu zobaczył ją po raz pierwszy. Podszedł do niej o krok bliżej i objąwszy ją w pasie przysunął jeszcze bliżej siebie. Jednak to ona –wiedziona nagłym impulsem, niespodziewanie dla siebie samej złożyła na jego ustach ich pierwszy pocałunek…


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Triinu
Administrator
Administrator



Dołączył: 21 Lut 2011
Posty: 6244
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 12:17, 03 Lis 2011    Temat postu:

Nie mieli zbyt wiele czasu, jeśli faktycznie chcieli odszukać coś pośród walających się po regałach pożółkłych zwojów pergaminu, czy też opasłych tomiszczy oprawionych cielęce skóry ksiąg. Pospiesznie, może nieco zbyt niedbale nawzajem przerzucali jeden tom za drugim, wertowali stronice…Przeglądane traktaty wspominały o astrologii, medycynie, alchemii, wśród nich były także kroniki historii Leunion . Wiele z ksiąg było niekompletnych – zawierały wiele powydzieranych stron, bądź pokreślonych niejasnymi wykresami, bądź opatrzone komentarzami w nieznanym języku…nigdzie jednak nie było dowodu…wystarczającego dowodu, którego szukali…
Gdy zapalczywie przeglądała kolejne półki przypadkiem pociągnęła za dźwignię znajdującą się pomiędzy dwoma regałami. Jeden z nich przesunął się, odsłaniając wnękę, w której ukryty był jeszcze jeden regał…Grzbiety większości z ksiąg opatrzona była następującym

[img][link widoczny dla zalogowanych]

Uploaded with [link widoczny dla zalogowanych][/img]

pod którym widniała często inskrypcja: „POPRZEZ DZIEŁO STWORZENIA BLIŻSI BOGOM”

- Val, spójrz co znalazłam!- zawołała go półszeptem. Smok stanął za elfką w oniemieniu przyglądał się jej odkryciu. Wziął do ręki jeden tom ,drugi…Przekartował je…
-Wiedziałem…wiedziałem, że gdzieś to musimy tutaj znaleźć…To są nasze dowody…one ich pogrążą, grupa zostanie rozwiązana…
Odłożył trzymane księgi na miejsce, po czym zwróciwszy się do niej ujął jej twarz w dłonie o pocałował ją namiętnie.
-Wiedziałem też, że przyniesiesz mi szczęście…- powiedział spoglądając jej w oczy. –Nie mogę uwierzyć, że po tylu miesiącach poszukiwań, wreszcie nam się udało!...
Następnie zwróciwszy się w stronę regału zaczął wodzić po nim wzrokiem. –Nie możemy wziąć wszystkich, nie zdołamy tego zrobić…trzeba wybrać jedną z nich – dodał sięgając po kolejną księgę. Nie wiele czekając zrobiła to co on…Niestety wiele z nich napisane zostało w niejasnym języku, podobnie jak symbole, schematy dla kogoś postronnego tak jak oni stawały się nieczytelne….Nie mogąc ich przetłumaczyć ani rozszyfrować nie potrafili by dowieść co dokładnie znajdywało się na karatach przeglądanych woluminów….Mogło być na nich wszak cokolwiek…
-Spójrz na to- zawołała Uruviel chcąc skupić na sobie jego uwagę. – „Traktat o dziele stworzenia” autorstwa sir Alstaira Laverocka…Przetłumaczony, bądź napisany we wspólnej mowie…
Mężczyzna ponownie pochylił się ponad ramieniem towarzyszki, w myślach czytując wybrane fragmenty „dzieła”:

„To jak powstał nasz świat każdy (nie koniecznie) uczony wie. Krąg splecionych ciał naszych prarodziców wprawia w ruch cały znany nam wszechświat i póki owe astralne ciała nie rozłączą się póty wszelkie istnienie będzie trwać.

Świadomie użyłem słowa „astralne ciała”, nikt prócz tym razem pospolitych kmieci, nie wierzy iż nasz świat oplatają ciała materialnych kochanków. Są to zatem byty całkowicie wymykające się naszemu pojęciu istnienia – jednak dowody na to, iż istnieją odnajdujemy dowody w znanym nam materialnych świcie. Nikt chyba kto zdrowy rozum posiada nie sądzi iż wszystko co widzialne wzięło swój początek niczego...Nawet wielcy demiurdzy nie są w stanie stworzyć czegoś z niczego. To co widzimy gołym okiem jest niczym innym jak wynikiem łączenia się poszczególnych pierwiastków, będących emanacją (zatem energią pochodną) z ciał naszych wielkich przodków. Pierwiastkami owymi są: ziemia, woda, ogień, powietrze...Same w sobie widzialne nie są, lecz gdy zaczynają się z sobą łączyć powstają wszelkie formy materialne...Tym co jednak sprawia iż natura zostaje ożywienia jest piąty elementy: pneuma. Trudno dociec czym dokładnie jest- ale to ona łączy wszelkie formy istnienia i tchnie w nie życie. Natężenie pneumy jest czynnikiem determinującym w jakim stopniu ożywione będzie istnienie- nie każdy bowiem element posiada ruch, świadomość...

Pneuma to także magia- jako że łączy w sobie wszystkie pozostałe pierwiastki, jest spoiwem. Każdy władający magią potrafi się nią posługiwać w mniejszym bądź większym stopniu, lecz w przypadku każdej śmiertelnej istoty możliwość korzystania z pneumy jest ograniczona.? Tylko zapomniani i upadli potrafili nią władać, lepiej niż my ale i tu zmuszeni zostali ustępować siłom natury...Bowiem dzieło stworzenia prawowite jest tylko prarodzicom, bo od nich pochodzi dzieło stworzenia- a tym jest pneuma.
Jej wpływom wywiera jednak dość istotny wpływ na organizm maga: wydłużając długość jego życia, oraz (do pewnego stopnia) młodość...Czemuż by i dla tych powodów nie kontynuować prowadzonych nad pneumą badań? Wszak długowieczność, czy też wieczna młodość jest dana innym istotom humanoidalnym jak: smoki, elfy etc Czemuż by nie miały one przynależeć ludziom? Czemuż mamy ciągle nosić na sobie brzemię naszych upadłych przodków? Czyż nie powinniśmy w końcu sięgnąć po należne nam dziedzictwo i stanąć na równi innym rasom? Dlatego powtarzam: badania nad mocą pneumy powinny być nadal prowadzone i pogłębiane dla dobra ludzkości.

Jeśli jednak podjąć próby „oswojenia” pneumy? Wiadomo jest przecież starożytna sztuka tworzenia golemów opierająca się właśnie na tchnieniu życia w to co z natury jest martwe- a zatem podporządkowanie sobie w pewnym stopniu piątego pierwiastka. Niestety sztuka ta, a także wiedza z nią związana niemalże całkowicie przepadła wraz z burzliwym czasem Wielkiej Wojny. Na szczęście dzięki staraniom uczonym udało się ją w pewnym stopniu od restaurować...Jednak gdyby pójść o krok dalej i tchnąć życie w to co kiedyś żywe było? To co pisze może wydać się heretyckie, bliskie ideologii nekromantów i ich obsesjom, ale jeśli....Jeśli możliwe jest zapanowanie nad życiem, móc decydować nad tym komu je dawać, a komu je odbierać...Bądź tworzyć jego nowe, dotąd nieznane formy? Do tego jednak daleka droga...

Całe swoje życie poświęciłem odnalezieniu odpowiedzi na pytania, jak bardzo możliwe jest nasze poszerzenie władzy nad pneumą- dokładniej czy możemy ponownie tchnąć w umarłego życie. Poświęciłem zatem lata pracy nad studiom anatomicznym wielu istot, oraz wiedzom tajemnym... Zachęcony efektami moich prac w ożywaniu istot pomniejszych humanoidalnym przerzuciłem swoje zainteresowania ku istotom świadomym...W nadziei, że będą one doskonalsze niż te, na których eksperymentowałem. Muszę także wspomnieć o nieocenionej pomocy, oraz wnoszonym do naszej wspólnej pracy ideom przez dwójkę moich uczniów: Ichaboda Boswortha, oraz Ervina Devon’a...Osobiście wróżę tej dwójce młodych uczonych niesamowitą karierę... Podobnie jak w przypadku eksperymentów nad pomniejszymi istotami udało nam się tchnąć ponowne życie w ciało istoty ludzkiej jednak jest to twój niezwykle niedoskonały: pozbawiony własnej woli, świadomości a nade wszystko podlegające procesowi rozkładu....Badania jednak nadal trwają, cieszę się że efekty moich prac zainteresowały i innych uczonych...Kto wie może kiedyś poprzez osiągnięte doskonałe dzieło stworzenia staniemy się bliżsi bogom?... "


-Zapomniana wiedza?...czyż się nie mylę, zdaje się że właśnie o tym pisał…- wyszeptała porozumiewawczo spoglądając w jego oczy.
-Zabierzmy to ze sobą i wracajmy do reszty…nie możemy dalej narażać życia swego, ani naszych towarzyszy…Nieprzyjaciel zapewne wie już o naszej obecności w tym miejscu…
-Nie mylisz się młody smoku…-odezwał się obcy głos. Oboje spojrzeli w jego stronę – był to sam Mistrz grupy, znanej im jako Nowe Millenium. Uśmiechając się bezczelnie ruszył w ich stronę.
-Spotkaliśmy się już nie raz, jednak wówczas nie wiedziałeś kim dokładnie jestem…Już wtedy ostrzegałem cię byś pozostawił tę sprawę, bo przyniesie ci zgubę…Nie słuchałeś jednak, zatem dziś moje słowa wypełnią się…
Valteria wyczuwając nieuniknioną walkę zaczął koncentrować wokół siebie energię potrzebną do częściowej przemiany swojego ciała – po to by zapewnić sobie więcej mocy.
- Uruviel, bierz księgę i uciekaj stąd – postaram się odciągnąć jego uwagę, chronić cię…Prawda musi wyjść na jaw, jeśli ja się do tego nie przyczynię ty to zrób…- powiedział do elfki oglądając się przez ramię. Następnie zwróciwszy się w stronę wroga koncentrował się na wystarczającej przemianie swojego ciała. Elfka została jednak tam gdzie stała, może nieco bardziej wycofując się w zagłębienie znajdującej się za jej plecami wnęki. Emocje jak strach, troska o towarzysza uniemożliwiały jej wykonanie jakiegokolwiek działania – choć było to właściwe, inaczej jego poświęcenie poszłoby na marne…
Międzyczasie ich przeciwnik widząc do czego zmierza czarny smok rozpoczął wypowiadanie zaklęcia przywołania chowańca. Sądząc po natężeniu energii magicznej jaką koncentrował wokół siebie mag przybyć miała dość potężna istota…
-Przyjaciele!- tuż obok odezwał się znajomy głos. Obejrzeli się w jego stronę. Stał tam czarodziej Tarabas, który swoim ciałem osłaniał właśnie utworzony portal magiczny. –Uciekajcie, ja się nim zajmę…
-Co z resztą? – zapytał Valteria.
-Przeteleportowałem ich w względnie bezpieczne miejsce…Wyślę was w pobliskie jemu miejsce, odnajdzie się…a teraz szybko bo nie ma czasu…
- A co z tobą? –zapytała Uruviel, tym samym uprzedzając swego smoczego towarzysza.
-Dołączę do was gdy upewnię się, że on..- rzucił szybkie spojrzenie w stronę wroga, który kończył już proces przywołania. -…nie wyśle go za wami…Dam sobie radę ruszajcie…
Nie miał dać sobie rady, o czym Valteria podświadomie już wiedział….Nie chciał jednak zmarnować jego poświęcenia wobec nich, zwłaszcza iż jako jedyni posiadali księgę, która mogła być dowodem ich odkryć…Po raz ostatni spojrzał na towarzysza, pojedynczym spojrzeniem zarówno dziękując, jak i jednocześnie żegnając się z nim. Mocno chwycił dłoń elfki i pociągnął ją w stronę portalu. Gdy oboje przekroczyli magiczny próg wejście zamknęło się za nimi zasłaniając rozgrywającą się w komnacie sytuację…

***
Któż mógł wtedy przypuszczać, iż wielkie poświęcenie na jakie zdobył się ich przyjaciel, oddając życie za nich, na prawdę…zostanie zmarnowane. Choć oni sami, podobnie jak ich pozostali towarzysze uszli z opresji z życiem, wszystko wskazywało na to, że prawda jaką chcieli objawić światu nigdy miała nie ujrzeć światła dziennego. Choć odnaleziona i ocalała księga przekazana została władzom Arnheimu, sprawców wciąż zagrażających w swych zapędach Leunion nigdy nie spotkał właściwy proces…sprawa przycichła i wyglądało na to, że nikomu nie zależało na jej rozwiązaniu.
W końcu drogi przyjaciół rozeszły się, każde z nich poświęciło się własnemu życiu, nowym przygodom – każde posiadało już własną historię. Po zakończeniu przygody z grupą Nowe Millenium Valteria wraz z Uruviel przeżył jeszcze kilka ich własnych przygód, ożenił, a po kilku latach małżeństwa na świat przyszedł ich syn. Otrzymał dwa imiona: Voghn Aegnor z których każde podkreślało jego przynależność do każdej z ras, z których się wywodził: pierwsze – smoczej; drugie –elfiej. Opieka nad rodziną: żoną i synem stała się jego nowym celem w życiu. Dla nich zrezygnował ze spraw, którym dotąd bez reszty był oddany: karierze wojskowej na dworze władcy czarnych smoków, czy tajemniczej sprawie grupy Nowego Millenium…

Na wspólnym szczęściu upływały miesiące…Choć wydawało się że tak pozostanie, bieg pomyślnych wydarzeń odmieniła niespodziewana wizyta dawnego przyjaciela. Miała ona miejsce w nocy, dziesięć lat po pamiętnych wydarzeniach, po których grupa przyjaciół rozeszła się…

W środku nocy, do drzwi domu rozległo się dość natrętne pukanie. Wybudziło ono ze snu obojga gospodarzy jednak, tylko Valteria zdecydował się zejść na dół. Zapobiegawczo zabrawszy ze sobą swój miecz zalecił żonie pozostać na górze, póki sprawa się nie wyjaśni.
- Kim jesteś i co sprowadza cię o tej porze? – zapytał uchylając drzwi tak by mniej więcej podejrzeć z kim ma do czynienia, a jednocześnie nie pozwolić intruzowi bezpośrednio wtargnąć nieproszonemu do środka.
-Swój jestem…- odpowiedziała postać w szerokim płaszczu i głębokim kapturze. Wiedząc jednak, że nie przekona tym swojego rozmówcy sięgał pod poły płaszcza. Zamierzał wydobyć spomiędzy nich swój miecz, by na dowód swych intencji okazać gospodarzowi znajdujący się na jego głowni herb. Tamten reagując instynktownie wyciągając swój miecz z pochwy raptownie otworzył drzwi i zaatakował przeciwnika. Tamten odskoczywszy nieco dotyku w ostatniej chwili odparował atak. Pod wpływem gwałtownego ruchu jego kaptur zsunął się nieco do tyłu odsłaniając dwoje połyskujących w świetle księżyca niebieskich oczu. Zaraz potem „nieznajomy” jednym ruchem dłoni ściągnął go zupełnie z siebie. Czarne włosy, sięgające łopatek opadły na ramiona i twarz, na której malował się znaczący uśmiech.
-Mirga!- Valteria natychmiast rozpoznał przyjaciela, po czym opuścił klingę swego miecza. Tamten również przyjmując pozycję neutralną skłonił mu się w iście teatralnym geście i powiedział rozweselonym tonem:
- Do usług, kopę lat stary przyjacielu…
- Nie wygłupiaj się tylko wchodź do środka…-przekroczywszy z powrotem do środka zaprosił go gestem ręki by i on uczynił to samo.
-A czy zaufałbyś samotnemu wędrowcowi o tej porze, uprzednio go nie sprawdziwszy?... Zresztą dobrze wiesz, że to nie w moim stylu, gdybym nie urządził odpowiedniego przedstawienia…
Gdy i drugi smok znalazł się wewnątrz izby drzwi zamknęły się za nim. Wtedy gospodarz poprowadził go do dalszych izb gdzie gość zdjął płaszcz.
-Ostatnio zdaje się widzieliśmy się, na moim ślubie z Uruviel…-Valteria podjął dalszą rozmowę.
-Zgadza się…Ile to już będzie?...Siedem lat?... – odpowiedział tamten zajmując miejsce na jednym z foteli.
-Słyszałem, że ty i Teru…
-…zgadza się…pobraliśmy się w tym roku, długo nie była mnie pewna…jednak nie planujemy jeszcze…no wiesz...-uśmiechnął się znacząco.
-…zawsze do siebie pasowaliście tylko o tym oboje nie wiedzieliście…-zażartował z przyjaciela, choć kryło się w owym żarcie wiele prawdy. W odpowiedzi tamten wyszczerzył się w znaczącym uśmiechu.
-Ile twój będzie teraz miał?...Jak go w ogóle nazwaliście?...- zapytał po trosze z ciekawości, po trosze by zmienić temat.
-Voghn Aegnor, ma już rok…-odpowiedział Valteria po czym dodał. – Wiesz chciałbym, gdybyś też miał syna…by oboje stali się dla siebie tak dobrymi kompanami jak my jesteśmy ze sobą…
-Sentymentalny się stałeś Val…-zaśmiał się tamten. –Bardzo cię zmieniła, ale to dobrze bo znając twój dawniejszy zapał całe życie byś przeżył na wojnie i nawet nie wiedział byś kiedy zleciało…
Gospodarz zadumał się przez chwilę, po czym choć nadal się uśmiechając zapytał:
-Co cię tak naprawdę sprowadza Mirga?...Nie wmówisz mi, że po tych kilku latach nie widzenia się wpadasz do mnie późną porą tak po prostu by powspominać dawne czasy…
Twarz jego towarzysza znacznie spoważniała. Przez dłuższą chwilę nie mówił nic.
-Stara sprawa daje o sobie znać…-zaczął starając się lekko zasygnalizować mu o czym będzie mówił. – …Gaarv powrócił, a jego ponowne pojawienie się po dziesięciu latach nieobecności ma zapewne związek z grupą Nowe Millenium…Choć to oficjalnie nie potwierdzone…Pamiętasz zresztą jak potraktowano nas wtedy gdy oddaliśmy tę księgę autorstwa Laverocka…to była kpina, farsa jakaś…Oni mają swoich ludzi we właściwych miejscach…Teraz znów starają się działać, więc starają się pozbyć niewygodnych świadków…
Zaintrygowany jego słowami Valteria spojrzał na niego pytającym wzorkiem.
-…Gaarv powrócił bo chce nas zgładzić, takie zapewne otrzymał od nich rozkazy…Sven, Kira już nie żyją…jak się domyślasz zginęli śmiercią nagłą, a sprawcy nigdy nie ujęto, nawet nie znaleziono poszlak…teraz poluje na nas, bo tylko my żyjemy – ostatni którzy poznali prawdę…
Smok powstał ze swego miejsca i spoglądając pewnym wzrokiem.
-Val zabieraj stąd Uruviel, syna i szukajcie schronienia na dworze smoczego władcy, tak jak zrobiłem ja i Teru. Tam Gaarv nie odważy się zaatakować, całe Nowe Millenium się nie odważy…Przybyłem by was ostrzec i bezpiecznie odeskortować na miejsce jeśli taką podejmiecie decyzję..
Nim jednak zdążył mu odpowiedzieć do drzwi rozległo się głośne pukanie, wręcz łomot. Przerażony Mirgasia wymienił z nim szybkie spojrzenie.
-Nie możliwe by dotarł tu właśnie teraz…
Valteria ponownie wyciągnął z pochwy drzwi i ruszył w kierunku drzwi.
-Oszalałeś?!- przyjaciel zerwał się z miejsca i ruszył w jego stronę. –Idź po Uruviel i Voghna, uciekajcie razem, ja go powstrzymam…Teraz to im jesteś najbardziej potrzebny…
-Jak ty Teru…Zasługujecie w końcu na wspólne szczęście- odpowiedział mu tamten zdecydowanym tonem.
-Idiota! Ona sobie beze mnie poradzi, ty za to jesteś potrzebny swojej rodzinie…
-Właśnie robie co do mnie należy: staram się ich chronić, zresztą z radością wyrównam porachunki z Gaarvem…-błyskawicznie ruszył w kierunku drzwi.
-We łbie mu się poprzewracało…-wycedził przez zęby smok, po czym ruszył na górę, mając nadzieję że zastanie tam żonę przyjaciela. Nie mylił się – omal na siebie nie wpadli gdy wkraczał do jednej z komnat.
-Mirgasia?!- zapytała zaskoczona elfka tuląc w ramionach rozbudzonego syna. –Co się tutaj dzieje, zdaje się, że słyszę odgłosy walki…
--Nie ma czasu na tłumaczenia- rzucił. –Powiem tylko tyle: Gaarv powrócił i szuka zemsty za dawne dzieje…Twój mąż stara się go powstrzymać. Przyszedłem tylko poinformować cię byś czym prędzej zabrała małego i opuściła dom…Szukaj schronienia tylko u zaufanych sobie…Ja idę wyperswadować temu idiocie walkę i zasugerować mu by od was dołączył…O Gaarva się nie martwcie, zajmę się nim ale uciekajcie już stąd…i to szybko…

Elfka nie wiele rozumiała z tego co przyjaciel starał się jej w pośpiechu wyjawić, w jego oczach, głosie, zachowaniu czuła jednak, iż faktycznie są w niebezpieczeństwie. Chwyciwszy leżącą w pobliżu opończę narzuciła ją na siebie, tym samym okrywając swoje dziecko. Dla pewności odprowadził ją bezpiecznie do sekretnego przejścia w piwnicy, skąd wydostać się miała na tyły posesji. Wydostawszy się już na zewnątrz pospiesznie udała się do stajni i pospiesznie dosiadłszy konia pędem odjechała w dal w poszukiwaniu bezpiecznego schronienia. Bała się, była wręcz przerażona, nie tylko o życie swoje i własnego syna, lecz także o ukochanego i przyjaciela, który z nim pozostał by ich chronić…Wiedziała jednak, że jedyną rzeczą jaką może uczynić jest jedynie ucieczka – na nic nie zdałaby się w walce, wręcz jedynie narażałaby w niej niepotrzebnie swoje życie. Choć wydawało jej się, że wiedziona emocjami gna bez celu przed siebie, instynktownie (jak się okazało) zmierzała w znajome miejsce - być może wiedziona tylko opatrznością. Jechała bardzo długo przemierzając pobliski las, uroczysko, w końcu dotarła do pobliskiego miasteczka. Mieszkał tam zaprzyjaźniony mag, którego znała jeszcze za czasów swojego panieństwa. To właśnie u niego i jego żony chciała znaleźć schronienie dla swego syna.
Dotarłszy w końcu na miejsce zapukała w drzwi starej kamienicy, którą zamieszkiwali. Pomału zaczęło już świtać. Drzwi otworzyła sama pani domu, widząc przerażoną elfkę, tuląca do siebie nie mniej przerażone, płaczące dziecko bez pytania wpuściła ją do środka. Będąc już w środku Uruviel opowiedziała całe zajście jakie miało miejsce a nocy. Nie zagłębiała się ani w szczegóły, ani wcześniejsze przyczyny zdarzeń…Wyjawiła jedynie, że zarówno jej, jak i jej rodzinie ze strony pewnym osób grozi niebezpieczeństwo. Jedyne o co prosiłą to jedynie schronienie dla jej syna, nawet nie dla niej samej…Jak wyznała zamierzała odnaleźć męża, by dowiedzieć się czy żyje, by razem mogli zażegnać grożące ich rodzinie niebezpieczeństwo…Gdy tak się stanie przysięgła wrócić po syna i opowiedzieć wszystko, obecnie podkreślała iż jest to niemożliwe – dla bezpieczeństwa ich wszystkich zdecydowała się wyjawić jak najmniej…
Przed swym odejściem napisała jeszcze list do swego syna, który kazała przekazać mu gdyby ani ona, ani jego ojciec mieliby nigdy po niego nie wrócić…Był dość chaotyczny, nie zdradzał zbyt wiele ani powodów, ani okoliczności – w obecnej sytuacji wolała być jednak oszczędna w słowach…Podobnie jak zabroniła nowym opiekunom swojego syna mówić mu cokolwiek o jego rodzicach…Licząc, że sam odkryje prawdę – uznała, że tak będzie najlepiej...

-Lubi gdy do snu śpiewać mu piosenki- dodała ze łzami w oczach, gładząc po policzku Żona gospodarza zapewniła, że będzie mu śpiewać, choć matka chłopca wiedziała że to było kłamstwo...Nikt go czule nie utuli do snu, nie zaśpiewa jej synkowi...swój skarbowi...

Nim dosiadła swego wierzchowca ostatni raz pocałowała swoje jedyne dziecko i objęła je długo i czule…Już wtedy przypuszczała, choć przecież nie mogła mieć pewności, że widzi je po raz ostatni…Tak bardzo nie chciała wypuszczać go z ramion…Po jej twarzy spłynęło kilka ostatnich łez jaki miała…Nigdy nie czuła tak wielkiego bólu jak w tamtej chwili…W końcu oddała go w ramiona opiekunki i dosiadła konia. Nie oglądając się już, wielce niepewna swojej przyszłości…przyszłości swoich bliskich pognała konia przed siebie.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
To forum jest zablokowane, nie możesz pisać dodawać ani zmieniać na nim czegokolwiek   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum www.portalfantasyrpg.fora.pl Strona Główna -> Opowiadania o naszych bohaterach Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

Skocz do:  

Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001 phpBB Group

Chronicles phpBB2 theme by Jakob Persson (http://www.eddingschronicles.com). Stone textures by Patty Herford.
Regulamin