Forum www.portalfantasyrpg.fora.pl Strona Główna www.portalfantasyrpg.fora.pl
Forum gier RPG Portalu Fantasy
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy     GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Nadchodzą zmiany

 
To forum jest zablokowane, nie możesz pisać dodawać ani zmieniać na nim czegokolwiek   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum www.portalfantasyrpg.fora.pl Strona Główna -> Opowiadania o naszych bohaterach
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Triinu
Administrator
Administrator



Dołączył: 21 Lut 2011
Posty: 6244
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 17:12, 31 Lip 2011    Temat postu: Nadchodzą zmiany

Niniejsze opowiadanie najlepiej przeczytać pomiędzy 2,a 3 scenariuszem - wtedy pozostaje ono w zgodzie z głóną osią faularną naszej sesji Mruga

Minęło już kilkanaście dni odkąd Gallmau, Baltazar i Amaranth odłączyli się od pozostałych towarzyszy. Samodzielna podróż w jaką wyruszyli miała być długa – nawet najkrótszymi trasami podróż przez Arnheim zajmowała niemalże trzy tygodnie. Potem pozostawało przekroczyć granice kraju i przez kilkanaście dni podróżować poprzez terytorium Karr’namu dopóki nie dotarliby do przyjaciół czarodzieja, którzy zaoferowali się udzielić mu schronienia. Tam też miało ostatecznie dopełnić się zobowiązanie jakie zgodził się wziąć na siebie młody herszt. Od tamtej chwili byłby wolny i mógłby udać się gdzie tylko by zapragnął. Do tego czasu jednak pozostawało nieco czasu.

We wspólnej podróży nie byli jednakże do końca sami – najpierw towarzyszył im Sam, jeden z ludzi Gallmau którzy zgodzili się udać z nim na bitwę z Xa’nu. Po kilku dniach podróży dołączyli do nich pozostali ludzie z bandy – zgodnie z umową, w okolicach wybranego wcześniej miasta oczekiwali na przybicie swego herszta. Gdy ich drogi w końcu spotkały się wspólnie kontynuowali podróż by – zgodnie z planem wspólnie zapewnić ochronę dwójce magów. Nie mniej jednak pomysł owej pomocy, nie do końca przypadł do gustu pozostałym ludziom z bandy – mimo obiecanej zapłaty za zasługi przystali na ową propozycję nader niechętnie. Gallmau doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Choć ostatecznie zgodzili się podjąć zadania nie raz słyszał ich rozmowy, w których pomiędzy sobą wyrażali głębokie niezadowolenie wobec tego faktu. Trochę teraz żałował swojej decyzji – choć podjął ją w dobrej mierze dobro jego własnej grupy było dla niego ważniejsze. Zaczął zatem obawiać się o możliwy konflikt, bądź rozpad grupy. Miał jedynie nadzieję, że podróż przebiegnie bez zakłóceń – zarówno tych z zewnątrz jak i wewnątrz kompanii.

Tymczasem pomału zbliżali się do granicy dzielącej obydwa państwa, tym samym przeprawy przez otaczające ją góry. Nie mniej do dotarcia od nich wciąż pozostawały dwa, w najlepszym przypadku dzień drogi. Poprzez częstsze postoje starano się zatem oszczędzać konie, jak i sobie samym, pozwolić zebrać siły przed ciężką przeprawą.
Pod wieczór, robiąc ostatni postój tegoż dnia zdecydowano się rozbić obozowisko w pobliżu pobliskiego lasu. Podzielono się zatem obowiązkami: część osób udała się napoić konie i przynieść nieco świeżej wody dla pozostałych członków grupy, inni udali się do lasu zdobyć nieco pożywienia na dalszą drogę. Jeszcze inni sprawdzali pobliskie okolice upewniając się czy jest wolny od potencjalnych zagrożeń jak na przykład stada wilków.

Gallmau oraz Baltazar dysponując posiadanymi na miejscu zapasami zajmowali się przysadzaniem posiłku dla pozostałych towarzyszy. Tymczasem Amaranth udała się gdzieś w las tłumacząc, iż dla „rozprostowania kości” potrzeba jej jest chociażby krótka przechadzka.
-Rozmawialiśmy już nie raz, ale tak właściwie nigdy pana nie zapytałem skąd tak właściwe pan pochodzi, panie Gallmau? –zagadał go czarodziej, jak to zresztą często miał w zwyczaju.
-Z Cymuru…
-Tak wiem, ale mnie chodzi o konkretny region pańskiego kraju…
-Pochodzę z północno – wschodniej części kraju. Z mojej wsi do granicy z Xa’nu było około dwóch dni drogi…Dlaczego pan pyta?
- Proszę m wybaczyć moja dociekliwość, ale intryguje mnie pańskie imię…Jak pan wie prócz tego, że zajmuje się magią jestem także z wykształcenia historykiem. Swego czasu lubiłem się bawić w etymologię wszelakich imion…nie była to moja dziecina, ale zwykły konik, więc mniej więcej znam się na tym…Pańskie imię wydaje się dla mnie nad wyraz ciekawe…
-Ciekawe?- zapytał z zaskoczeniem. –Ot imię jak imię…-Otóż nie! –powiedział czarodziej ożywszy się nieco i poprawiwszy na swoim miejscu. –Bez wątpienia jest to imię stare, acz rdzennie pochodzące z pańskiego kraju –przybrał ton jakim wykładowca zwraca się do swoich studentów, nie zdając sobie sprawy z tego, że w przeciwieństwie do nich jego słuchaczowi, nie posiadającemu większego wykształcenia to co mu zaraz wyjawi niewiele mu będzie mówiło…nie mniej zdawał się tym wcale nie przejmować i śmiało kontynuował.
-Widzi pan w dawnych czasach, jeszcze grubo przed Czasem Chaosu pański kraj podzielony był na kilka walczących ze sobą plemion przez co, choć posiadał wspólną nazwę w rzeczywistości podzielony był na coś w rodzaju…”państewek”…
-No tak to wie…To znaczy, chodzi panu o te rody, które w końcu zjednoczył ze sobą król Corvin?...
-Nie, nie to się stało dużo później – w zasadzie na krótko przed Czasem Chaosu…Tak król Corvin był pierwszym władcą w pełni zjednoczonego Cymuru i dał początek linii z której wywodzi się obecnie panujący król Bowen, a także jego syn…nota bene również Bowen Prawdą jest też fakt, iż rody o których pan napomknął, „Zrodziły” się ze struktury plemiennej owych plemion do których w swym wywodzie zmierzam. Nim jednak powstały struktury rodowe, były plemiona. Jednym z tych plemion byli Gallowie – zamieszkiwali jednakże centralną część współczesnego kraju, nie zaś tę część o której raczył pan mi wyjawić jako miejsce swego pochodzenia....Pańskie imię jest zatem dość stare, jest jednym z nielicznych które przetrwały do obecnych czasów – jednakże imiona wywodzące się z dawnych czasów zwykły występować na obszarze dawnego plemienia, dlatego jako badacz byłem zaskoczony tym co mi pan odpowiedział, jeśli chodzi o miejsce pańskiego pochodzenia…Zatem pierwszy człon pańskiego mienienia oznacza „Galla” – członka owego plemienia. Problem przysparza dociekanie drugiej części…Obecnie w Cymuru, (pomijając występowanie oczywistych gwar) funkcjonuje język cymurski który powstał z połączenia języków dawnych plemion. W niektórych z nich…przepraszam, że nie będę kompetentny w tym, ale językoznawstwo nie jest do końca moją dziedziną….W części dawnych języków możemy odnaleźć słowa podobne w brzmieniu do drugiej części pańskiego imienia…W zależności od języka oznaczały one „kobietę”, lub „sługę”. Dlatego w późniejszych wiekach drugie znaczenie tego słowa, które zdradziłem sprawiało że imię to wybierane było przez galijskich kapłanów jako tych, którzy „chcą służyć bogom”…
Gallmau spoglądał na niego oniemiałym wzorkiem. Z długiego wywodu czarodzieja nie zrozumiał prawie, że nic. Równie dobrze mógłby mu opowiadać o skutkach przeprowadzania nekromanckich rytuałów na zwiędłych roślinach uprawnych w celu poprawienia ich wydajności…i tak uwierzyłby mu na słowo, nawet nie zorientowałby się, że słucha głupota a co dopiero mówić o uzmysłowieniu sobie owego faktu…
-No dobrze…-powiedział po dłuższej chwili, starając się jednakże sprawiać wrażenie, że coś z owej „paplaniny” zrozumiał, a nawet przez chwilę się nad tym zadumał. – A zatem sugeruje pan, że moje imię oznacza…
-„Galla, który służy”, „kogoś uległego czyjejś woli”…- natychmiastowo podsumował.
Gallmau jeszcze przez chwilę ważył pomału słowa czarodzieja…Gdy w końcu poskładał sobie wszystko w jedną myśl, doszedł do wniosku że…wolałby pozostać w owej niewiedzy, w której żył do tej pory. „Kobieta?…sługa?...uległy czyjej woli?” –powtarzał sobie to czego udało musie dowiedzieć…Cóż imię, które obrał sobie kilkanaście lat wstecz przestało być dla niego atrakcyjne….Zaczął nawet pomału brać pod uwagę zmianę imienia…tylko jak wytłumaczyć się z tego tym, którzy znali go już pod nim ładny szmat czasu?...Postanowił, że pomyśli nad tym później…Tymczasem by nie dać się wplątać magowi w kolejną inteligencką pogawędkę postanowił znaleźć sobie jakiś pretekst by się pospiesznie opuścić jego towarzystwo…
-Panie Baltazarze…-odezwał się po dłuższej chwili. –Pozwoli pan, że skupię się na bardziej przyziemnej rzeczy jaką jest przyniesienie drwa na opał…obawiam się, że te, które mamy nie wystarczą nam, a noc zapowiada się chłodna…
-Tak pan sądzi?- dopowiedział czarodziej skupiając się na otaczającej ich aurze. –Cóż trudno jednoznacznie orzec, ale być może ma pan rację…Na wszelki wypadek może niech pan uda się po ten opał. Lepiej by zostało do rana, niż mielibyśmy marznąc w nocy…Proszę się nie martwić: przypilnuje strawy…Jeszcze jedno: jeśli spotka pan gdzieś po drodze Amaranth proszę jej polecić by wracała już do obozowiska. Zbytnio się już ściemnia, a las o tej porze bywa niebezpieczny…
-Tak zrobię –zapewnił go po czym nie zwlekając dłużej powstał ze swego miejsca i ruszył w stronę lasu.

***********************************************************

Przemierzła las już do dłuższego czasu. Zmierzając w jego głąb coraz dalej i dalej nie zdawała sobie sprawy jak bardzo zboczyła z głównego traktu. Gdy sobie to uświadomiła było już po fakcie – uświadomiła sobie, że nie jest w stanie odnaleźć drogi powrotnej do obozowiska. Pomału zaczęło zmierzchać, a perspektywa spędzenia nocy w nieznanym lesie nie napawała jej optymizmem. Postanowiła jednak nie opadać w przesadną panikę i postarać się znaleźć jakiś charakterystyczny punkt, który mógłby zostać jej odnośnikiem w terenie…Kto wie może w końcu przypomni sobie właściwą drogę, bądź spotka kogoś „ze swoich”? Jeśli zapadnie zmierzch mogła być niemalże pewna, że wyruszą jej szukać. Baltazar na pewno zacznie się niepokoić…pan Gallmau zapewne też…Byli w końcu odpowiedzialni za jej życie. Reszta grupy nie sprawiała wrażenie, tych którym można by zaufać…nawet jeśli pod rozkazami ich dowódcy ich zadaniem było chronienie jej i Baltazara wiedziała, że w stosunku do nich należy zachować pewien dystans…

W końcu udało jej się dotrzeć do niewielkiej rzeki przepływającej przez las. Uświadomiła sobie, że jest to pewien trop…Była niemalże pewna, że gdy jechali jeszcze gościńcem podążając do miejsca gdzie ostatecznie rozbili obozowisko mijali po drodze niewielką wiejską rzeczkę. Jeśli była to sama wystarczyło jedynie ruszyć wzdłuż jej biegu, aż w końcu opuści las…Potem zostawało nieco drogi do nadrobienia, ale podążając głównym traktem, we właściwym kierunku w końcu dotrze na miejsce…co zaoszczędzi jej większego wstydu…zresztą już czuła się zawstydzona tym, że nawet podczas zwykłej przechadzki była na tyle nie ostrożna by zgubić drogę.

Nim zdecydowała się ruszyć przed siebie postanowiła napić się rześkiej wody, bezpośrednio ze strumienia, obmyć twarz i napełnić sobie bukłaczek. Gdy klęczała pochylona nad nurtem leśnej rzeki usłyszała odgłos czyjego zbliżania się w jej stronę. Mogło to być zwierze, lub ktoś z jej grupy…Podrywając się z miejsca obróciła się w tamtą stronę. Spostrzegła wtedy stojącego kilkanaście korków od niej jednego z ludzi Gallmau – Ulrica. Był młody, może nieco starszy od swego herszta. Wielka, gruba blizna przechodząca przez jedną część jego twarzy, ani ta po oparzeniu znajdująca się na szyi i ramieniu nie sprawiały, że wygląd jego wzbudzał zaufanie. Nie mniej zdecydowała się okazywać targających nią od wewnątrz niepewności.
- Nie powinna była panienka zbytnio oddalać się od obozowiska, to niebezpieczne…- powiedział mężczyzna podchodząc do niej pewnym krokiem jeszcze bliżej.
-Wiem, przepraszam…- powiedziała i z wyuczoną pokorą pochyliła głowę, jak za każdym razem gdy ktoś zwracał jej uwagę. Mężczyzna, będąc już przy nie zatrzymał się i przez krótką chwile, która w jej subiektywnym odczuciu trwała nad wyraz długo nic nie mówił. Był blisko – nieco za blisko niż powinien był się do niej w ogóle zbliżyć. Przełamana granica przestrzeni prywatnej była nazbyt wyraźna do wyczucia. W pewnym momencie mocno chwycił ją pod brodę i uniósłszy jej twarz na wysokość swojej pocałował ją. Poczuła rosnące obrzydzenie ł to gdy czuła jego język poruszający się w jej ustach. Starała się go odepchnąć, lecz on tylko mocniej docisnął jej ciało do siebie. Jedną ręką w natrętny sposób przesuwał po jej ciele: linii jej dziewczęcych piersi, między udami. Gdy oderwał w końcu od niej usta słyszała i czuła jak sapie z podniecenia…Obrzydzenie jeszcze bardziej w niej wzrosło.
-Co pan wyprawia na bogów?!- wykrzyczała obydwoma rękoma zapierając się o jego ramiona, tym samym próbując go od siebie odepchnąć. Mogłaby użyć jakiegoś zaklęcia- jednakże w owym momencie, podobnie jak w późniejszym nie przyszło jej to do głowy. Po raz pierwszy znalazła się w takiej sytuacji…
-A jak myślisz mała dziwko? Skoro muszę już brać udział w tej farsie to chciałbym mieć z tego osobisty użytek, jakąś przyjemność…
-Twój herszt nakazał was nas chronić…żadnemu z was nie wolno nawet krzywdy nam wyrządzić…
-I co pójdziesz na skargę do niego? Może cie i wysłucha, ale to nic nie da…Mamy już dość pomagania wam na jego rozkazy…Jesteśmy bandytami do cholery, a nie instytucją dobroczynną! – powiedział po czym rzucił ją na ziemię. Nie zwlekając chwili dłużej ułożył się na niej w sposób w jaki tylko mógł by uniemożliwić jej poderwanie się z miejsca.
- Najpierw zabawię się z tobą, a potem, sobie z nim porozmawiam…
Powiedział po czym zaczął wodzić ustami po jej szyi i ramionach. Instynktownie starała się wyrwać ręce by móc zaatakować jego twarz- podrapać go, czy wsadzić któryś z palców w oczy. Niestety trzymała ją zbyt mocno – na tyle, że bardzo dobrze czuła narastający ból…jej ramiona mdlały…Wiedziała, że nie powinna, ale poddała się. Przestając walczyć czekała na to co miało się stać. Gdy wyczuł, że przestaje stawiać opór uniósł się i zaczął rozpinać swoje spodnie. Potem rozsunąwszy jej uda podwinął jej tunikę tak by osłonic jak najwięcej jej ciała. Po raz ostatni podejmując „walkę” mocno złączyła ze sobą nogi za co dostała mocno w twarz. Odwróciła twarz w bok na co tamten rozsierdzony chwycił ją i przesunął tak by ponownie patrzyła w jego oczy.
-Cały czas patrz się na mnie mała kurewko!- powiedział po ponownie rozłączywszy jej nogi starał się w nią wejść.
Wtedy po lesie rozległ się huk. Na jej ciało rozbryznęły się kropelki świeżej krwi, która bryznęła z przestrzelonego ramienia napastnika. Tamten krzyknął przeciągle, po czym kilkakrotnie zabluźnił.
-Złaź z niej albo ci łeb zaraz odstrzelę! –odezwał się głos. Rozpoznała go, ale nie potrafiła się cieszyć…Po pierwsze nie pozwalały jej na to emocje, po drugie, kto wie po co i on przyszedł…
Ulric jedną ręką zapinając swe spodnie, drugą uciskając krwawiące ramię podniósł się znad ciała dziewczyny.
-Gallmau…-wysyczał. –A więc w końcu jawnie wystąpiłeś przeciwko swoim?!
-To ty wystąpiłeś przeciwko mnie łamiąc moje rozkazy…Teraz spieprzaj stąd! Masz dwa wyjścia: albo wrócisz do obozu, gdzie poddany zostaniesz osądowi za złamanie moich rozkazów. Drugie to, ze teraz dam ci fory: możesz uciec dokąd chcesz, jednakże...jeśli kiedyś ponownie się spotkamy przysięgam, że zabiję cię za ową zdradę…
Chwilę panowała miedzy nimi cisza.
-To ty mnie popamiętasz…pożałujesz, że mając okazję nie zabiłeś mnie...-powiedział po czym zniknął w ciemnościach nocy. Gallmau schowawszy broń podszedł do dziewczyna, która podczas ich rozmowy zdążyła już poprawić swoje ubranie. Teraz klęcząc na ziemi łkała –w końcu pozwalając sobie na płacz.
-Czy on…?- zapytał ją kucając tuż obok niej. Odruchowo chciał ją objąć, bał się jednak, jej reakcji na swój dotyk.
-…nie, nie zdążył…dziękuję…-wyszeptała między kolejnymi spazmami płaczu.
-Przepraszam, że przyszedłem za późno…W zasadzie miało mnie w ogóle nie być w lesie…Byłem w pobliżu: usłyszałem odgłosy rozmowy i szamotaniny, postanowiłem sprawdzić…
-Dziękuję ci…panu…-powiedziała po czym zupełnie niespodziewanie dla niego jak i siebie samej rzuciła się w jego ramiona i wtuliła głowę w jego pierś. Czuł przyspieszone bicie jej serca, niespokojny oddech w tym którego unosiła się jej pierś.
-Pan jest taki inny od nich…
-Mylisz się…choć może w pewnym stopniu masz rację. Poza tym pod wieloma względami jestem taki sam jak oni.
-Ale pan nam pomaga…
Nie odpowiedział.
-Skrzywdził pan kogoś tak jak on chciał skrzywdzić mnie?- zapytała po chwili wahania.
Nadal przez dłuższą chwilę nic nie mówił, jego milczenie zdawało się być jednoznaczną odpowiedzią. – Nie zapominaj jestem jednym z nich. Mam jednak pewną zasadę: nie krzywdzę dzieci…nie tak, wolę by zginęły od razu z mojej ręki niż miałby by…-dodał jeszcze, po czym znów zapadła między nimi cisza.
-Powinniśmy już wracać...-powiedział w końcu, po czym pomógł jej wstać i pozwalając jej wspierać się na swoim ramieniu odprowadził do obozowiska.

************************************************************

Zmierzali w stronę obozowiska. Byli już tuż, tuż gdy niespodziewanie wyszedł im Baltazar. Zmierzył wzrokiem napotkaną dwójkę, był pewien że coś się stało…Po jej oczach przypuszczał co, jednak nie zapytał. Obserwując ich, tym samym wyczuwając relację między nimi miał pewność, że za tym co ją spotkało nie stał Gallmau.
-Muszę was uprzedzić panie- zwrócił się bezpośrednio do niego. –W obozowisku, między waszymi ludźmi dzieje się coś…Są wzburzeni, obradują nad czymś…nie przysłuchiwałem się im dokładnie ale wiem, że chodzi o pana…Wymykając się im postanowiłem odnaleźć was by ostrzec…
Młody herszt spojrzał w oczy swojemu rozmówcy. Lekko uśmiechnął się znacząco, jakby tym samym dając odpowiedź że wie, przypuszcza o co może chodzić…Zwalniając dziewczynę spod swoich objęć bez słowa ruszył przed siebie.
-Niech pan uważa na siebie…- na pożegnanie padły z ust czarodzieja szczere słowa.
-Mistrzu czy nie powinniśmy mu…pomóc?- zapytała nieśmiało. Mężczyzna zaprzeczył głową. – Uwierz mi, miałby nam za złe gdybyśmy wtrącili się w ich sprawy…To kwestia honoru, jego honoru nawet jeśli miałby zginąć…

Gdy dotarł do obozowiska zastał ich całą ósemkę, wspólnie zasiadającą wokół ogniska i „obradującą” między sobą półgłosem. Szczerze? Nawet nie obchodziło go to o czym rozmawiali, przeczuwał że przebieg tego spotkania był z góry ustalony. Pośród nich zastał (a jakże ?!) samego Ulrica, oraz Sama….Obecność tego ostatniego zaskoczyła go, a nawet zawiodła. Wiedział, że radzili się przeciw niemu, ale żeby i on był przeciw niemu?
Gdy zdali sobie sprawę z jego obecności kilku z nich obejrzało się za siebie mierząc go wzrokiem…Bynajmniej nie były to przychylne spojrzenia. Pomyślał, że bez względu na to co ma stać się stać on nie zmieni strony jaką obrał.
-Widzę, że nie zdecydowałeś się zabrać stąd swojego tchórzowskiego tyłka?- spostrzegłszy Ulrica pośród nich zwrócił się bezpośrednio do niego. Międzyczasie oparł jedną z dłoni na jednym z pistoletów by w odpowiednim momencie wyciągać go zza płaszcza i wystrzelić. Tamten nie odpowiedział nic, jedynie uśmiechnął się znacząco. Miast niego spośród zgromadzonych powstał Vit, jeden z najstarszych w bandzie będący w niej niemalże od samego początku, jeszcze za czasów starego herszta.
-Sądzę, że zabiorę głos w imieniu wszystkich tu zgromadzonych, nasz drogi herszcie…
-Zatem mów, wysłucham cię…-Gallmau powiedział łagodnym tonem.
- Jesteś naszym hersztem, przez wszystkie te lata służyliśmy ci wiernie i szanowaliśmy bowiem nie raz udowodniłeś, że na to zasługujesz…Ostatnimi jednakże czasie coś się w tobie zmieniło…Odkąd to sprawą bandytów jest mieszanie się w sprawy wielkie, międzynarodowe takie jak wojna z Xa’nu, czy spisek w jaki jest uwikłany mag i jego uczennica, którym zaoferowałeś naszą opiekę? Odpowiedz.
-Przyznaję decyzje jakie podjąłem uwarunkowane były moimi osobistymi pobudkami. Jednakże gdy ruszałem do bitwy zaznaczyłem, że nie oczekuję od każdego z was, że ruszy wraz ze mną. Wyruszyć mieli jedynie ci, którzy odczuwali taką potrzebę, chęć. Zaznaczyłem, że nie będę potępiać ani wyszczególniać nikogo przez wzgląd na jego decyzję.
-Zostaje jeszcze kwestia maga i jego uczennicy…Tu swoją decyzje narzuciłeś innym…
-To zrozumiałe :jestem hersztem, to ja podejmuję tutaj decyzje…Zresztą nie uważam by ta miała szczególnie zaszkodzić grupie…Tak jak powiedziałem: każdy otrzyma wynagrodzenie za wykonanie zadania, mamy na to słowo maga...Przynajmniej mieliśmy, bo obowiązywała nas jedna zasada: ani czarodziejowi, ani dziewczynie nie miał spaść nawet włos z głowy…Tak było dopóki ten tu nie złamał rozkazu!
-Nasza działalność nie opiera się na charakterze dobroczynnym…Teraz tak mamy działać: pomagać innym? Będziemy teraz na ura! biegać dziewicom na ratunek, albo rzucać się na pomoc napadanym przez innych rabusiów?! Jak ty to sobie wyobrażasz dalej? Jesteśmy bandytami do cholery! Jeżeli nie zmienisz swojego obecnego nastawienia jesteśmy wymówić ci posłuszeństwo…Wiedz też, że nie jest to zdanie wyłącznie moje…
Czarny scenariusz, który młody herszt zakładał od pewnego czasu ziścił się. Gallmau mocniej zacisnął dłoń na trzymanym za pasie pistolecie. Druga dłoń przesunął w taki sposób by zdążyć na czas sięgnąć po drugi. Rozejrzał się po zebranych – wiedział, że jest w mniejszości…Czy w ogóle był ktoś po jego stronie. Sam, Keith – spojrzał po ostatnich dwóch osobach, na których mógł w tej chwili polegać…Mógł?
-A zatem kto jest przeciw mnie? – zapytał z uśmiechem na ustach. Lecz tak na prawdę bał się, czuł jak traci grunt pod nogami. Jednak jeśli miał zginąć właśnie w ten sposób… niech tak się stanie!
Powstali niemalże wszyscy – wszyscy prócz Sama i Keitha…Mężczyźni ociągali się, ale ostatecznie i oni poszli w ślady pozostałych. Gallmau wyciągnął zza pasa broń i odbezpieczył ją. Oddał dwa strzały – jak zazwyczaj celne…Dwóch z nich miał z głowy, pozostało jeszcze sześciu. Sięgnąwszy po broń ruszyli jego stronę, byli zbyty szybcy, byli zbyt blisko by zdążył ponownie załadować obydwie bronie, Odrzucił je w bok i sięgnął po znajdującą się za pasem maczetę. Jak tylko było możliwe unikał ciosów przeciwników samemu starając się atakować tak szybko jak byłoby to możliwe. Z jego rąk zginęło kolejnych dwóch dawnych towarzyszy broni…Doprawy dziwnie mu było zabijać ludzi, którym jeszcze do tak niedawna ufał, którzy mogli polegać na nim. W pewnym momencie poczuł w boku silny ból. Obejrzał się, by spojrzeć na miejsce w którym go odczuwał. Na koszuli i płaszczu już pojawiła się szkarłatna plama, która niesłychanie szybko rozrastała się…Kątem oka spostrzegł stojącego za nim człowieka, który zadał mu feralny cios…Był to Ulric.
-Mówiłem ci, że jeszcze pożałujesz że mnie nie zabiłeś kiedy mogłeś…
Mężczyzna spoglądał na niego z dziką satysfakcją w oczach, z radością z jaką zamierzał odebrać mu życie. Zaraz jednak wyraz twarzy jego przeciwnika zmienił się, na jego szyi pojawiła się krwawa linia. Z jego ust popłynęła obfita struga krwi zaraz, potem głowa zsunęła się z szyi i z charakterystycznym pogłosem upadła na ziemię….zaraz obok upadło jego ciało. Dopiero wtedy spostrzegł stojącego za nim…Sama. Mimo bólu uśmiech sam pojawił się na jego twarzy….A jednak nie zdradził go! Stary kompan gestem głowy wskazał mu by obejrzał się za siebie. Jakaż była jego radość, gdy ujrzał tam Keitha, swego rówieśnika, serdecznego przyjaciela który ze wszystkich sił starał się nie dopuścić do niego napastników.
-Dla takich chwil chce się żyć…-powiedział do siebie Gallmau mocniej zaciskając dłoń na rękojeści maczety. Widok dawnych kompanów po swojej stronie sprawił, że znów wróciła mu pewność siebie…Nie był sam…jeśli dziś noc miał zginąć to nie sam! Uczucie, które w nim wzrastało sprawiło, że na te jakiś czas ból przestał istnieć…

****************************************************

Otwierając oczy czuł na twarzy ciepło promieni słonecznych. Wokół rozbrzmiewał śpiew ptaków, czuć było woń lasu, rosnących na łące ziół. Powoli otworzył oczy, jednak światło dnia zbytnio go raziło dlatego przymknął je.
Leżał na trawie, czerpiąc błogi spokój z chwili, która trwała…ale przecież było coś wcześniej! Choć bardzo chciał nie bardzo potrafił przypomnieć sobie wydarzenia minionej nocy…dopiero po dłuższej chwili pojawiło się jej mgliste wspomnienie: zdrada jego ludzi, walka, rana jaką odniósł w trakcie niej i przez którą w pewnym momencie stracił przytomność. Pamiętał także przyjaciół: Sama i Keitha, którzy w tej trudnej chwili, chwili prawdy nie opuścili go. Wiedział, że żył…Tak przynajmniej mu się wydawało…bolało to i owo, zatem tak musiało być Mruga… Jednak co stało się z nimi. Na samo wspomnienie poderwał się z miejsca by rozejrzeć się po okolicy. Poczuł opór – czyjaś ręką przytrzymała go i gestem ponownie kazała się położyć. Spojrzał w stronę swojego towarzysza…nie towarzyszki: była nią Amaranth.
Młoda czarodziejka uśmiechając się do niego zawołała swojego mistrza. Niedługo potem i jego twarz ukazała się oczom młodego herszta…herszta? Czy nadal mógł tak o sobie powiedzieć? Wszak wszyscy jego ludzie, jeśli go powracająca pamięć nie myliła…powinni byli zginąć.
-Co z Samem i Keithem?- zapytał przypomniawszy sobie dwoje przyjaciół, którzy swoją pomocą nie opuścili go w potrzebie.
-Niestety, ale nikt prócz ciebie nie przeżył zeszło nocnej walki…Gdy przybyliśmy na miejsce wszyscy byli już martwi, prócz mężczyzny w średnim wieku, który trwał przy tobie…Jednak było zbyt późno by mu pomóc…
Gallmau na zasłyszaną wieść poczuł jak smutek znów ogarnia jego serce. W niedługim czasie stracił rodzinę, wcześniej pochował dwoje kompanów. Teraz stracił kolejnych przyjaciół…Został sam, zupełnie sam. Najbardziej jednak bolała zdrada…W jego oczach pojawiło się kilka łez, nie pozwolił im jednak spłynąć ze swoich oczu. Nie chcąc przyznać się do swojej słabości odwrócił twarz.
-Byłeś rany, straciłeś dużo krwi…- kontynuował Baltazar. –Gdybyśmy nie przyszli na czas, kto wie czy i ty nie podzieliłbyś ich losu. Magia potrafi zdziałać wiele, ale nie wszystko. Uleczyliśmy cię na tyle na ile było to możliwe, dalej dasz radę sobie sam…
-Dziękuję…-powiedział Gallmau ponownie zwracając się do swoich rozmówców, tym razem z uśmiechem.
-Jest jeszcze jedna rzecz…-dodał mag. – Zwalniamy cię z twojego zobowiązania. Nie musisz już towarzyszyć nam do końca naszej drogi.
Na twarzy młodzieńca pojawił się wyraz zdziwienia. Wsparłszy się na ramionach uniósł swoje ciało z posłania na którym leżał. Jeszcze przez chwilę popatrzył po dwójce swoich towarzyszy:
-Dałem wam słowo…-powiedział w końcu. –Dotrzymam go, chociażby sam…
-Nie, nie przyjacielu – zaprzeczył Baltazar łagodnym tonem. – Długo rozmawialiśmy ze sobą gdy byłeś nieprzytomny. Wiele już dla nas zrobiłeś i szczerze jesteśmy ci za to wdzięczni. Nie chcemy jednak byś więcej narażał dla nas swego życia, bo masz prawo żyć swoim życiem…Zresztą sam jeden nie obroniłbyś nas przed niebezpieczeństwem jakie nam grozi…Nie chcemy dalej narażać się, byś poświęcał się walce w nie swojej sprawie…Dalej zaryzykujemy i postaramy porazić sobie sami…
Nim Gallmau zdążył odpowiedzieć mężczyzna ściągnął z palca jeden ze swoich sygnetów i wręczył mu zamykając w jego dłoni.
-Potraktuj to jako swoją obiecaną zapłatę, choć tak jak mówię: długu jaki mamy wobec ciebie nie sposób spłacić…Jeśli jednak udasz się do dobrego jubilera zapłaci ci za niego dość pokaźną sumę…
Jego rozmówca długo nie odpowiadała przyglądając się wciśniętemu w jego dłoń pierścieniowi. Dokąd miał się udać? Czego się podjąć gdy życie jakie dotychczas znał, którego dotychczas był pewien zakończyło się?
-Dokąd się pan teraz uda panie Gallmau? –zapytała Amaranth tym samym przerywając jego rozmyślania. Jeszcze chwilę potrwało nim spojrzał na nią. W jego oczach widać było to samo beztroskie spojrzenie jakie widniało w nim zazwyczaj, na twarzy malował się zawadiacki uśmiech. Już znał odpowiedź:
-Dokądkolwiek mnie tylko oczy poniosą, droga panno Amaranth…


[/i]


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
To forum jest zablokowane, nie możesz pisać dodawać ani zmieniać na nim czegokolwiek   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum www.portalfantasyrpg.fora.pl Strona Główna -> Opowiadania o naszych bohaterach Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

Skocz do:  

Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001 phpBB Group

Chronicles phpBB2 theme by Jakob Persson (http://www.eddingschronicles.com). Stone textures by Patty Herford.
Regulamin