Forum www.portalfantasyrpg.fora.pl Strona Główna www.portalfantasyrpg.fora.pl
Forum gier RPG Portalu Fantasy
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy     GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Monstrum

 
To forum jest zablokowane, nie możesz pisać dodawać ani zmieniać na nim czegokolwiek   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum www.portalfantasyrpg.fora.pl Strona Główna -> Opowiadania o naszych bohaterach
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Triinu
Administrator
Administrator



Dołączył: 21 Lut 2011
Posty: 6244
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 17:17, 31 Lip 2011    Temat postu: Monstrum

Opowiadanko znowuż z Voghnem w roli głównej Mruga Nie mniej tym razem akcja opowiadania dzieje się przed rozpoczęciem scenariusza II - tak mniej więcej od ok. kilka miesięcy do roku wstecz Mruga

Uliczki miasteczka spowijał już mrok – późna już była pora.„Latarnik gasi światło!”- rozbrzmiewał wszem i wobec donośny, senny głos zataczającego się chwiejnym krokiem ulicami miasta mężczyzny. Kiedy już zgasnąć miały wszystkie latarnie jedynym źródłem świata był znajdujący się nad miasteczkiem księżyc oraz gwiazdy.
Jednak jemu to nie przeszkadzało- osłona nocy nie była dla niego niczym obcym, zwykł się czuć w niej nader swobodnie. Przykucając na gzymsie jednego z budynków, tuz obok szkaradnego kamiennego rzygacza w skupieniu obserwował składające się do snu miasto. Dobrze wiedział czyjego pojawienia się oczekiwał – wezwano go zwalczenia tajemniczej istoty zwanej, przez jego zleceniodawców „zmorą”. Stwór zwykł prześladować kilkoro ludzi, którzy zajmowali w radzie wysokie rangą stanowska. Nigdy wcześniej nie podejmował się wykonywania tego typu zleceń – zabijanie zagrażających życiu ludzkim istot pozostawiał wykwalifikowanym do tego „zawodowcom”. Owszem był kimś w rodzaju najemnika, nie mniej jego interesowały bardziej złożone sprawy, wszelkiego rodzaju intrygi niżeli eksterminacja wskazanych monstrów…Podjął się jednakże wykonania tegoż zadania, gdyż w swojej naturze pod kilkoma względami dość nietypowe...Wyczuwał, że kryjąca się za tym prawda mogła być bardziej złożona, niż na pierwszy rzut oka mogłoby się wydawać…a on lubił tego rodzaju zagadki Mruga

W końcu, po trzech nocach bezowocnego obserwowania okolicy jego cierpliwość zdawała się być nareszcie wynagrodzona. W oddali spostrzegł przeskakującą pomiędzy grzbietów budynków postać. Uśmiechnął się do siebie w charakterystyczny dla siebie sposób. Przez jeszcze krótki czas obserwował ją jeszcze, nim zbliżyła się wystarczająco blisko. Tajemnicza istota poruszała się w sposób niezwykle szybki i zwinny – wręcz jakby teleportując się pomiędzy poszczególnymi budynkami. Dopiero gdy znalazła się bliżej niego był pewien, że za sposobem w jaki poruszała się nie stałą żadna magia, lecz fizyczny ruch…dość nienaturalny wypadałoby dodać. Zaintrygowało go to, lecz nie był to czas na jakiekolwiek kontemplacje – jeżeli chciał osiągnąć cel, powinien był działać…
Wyciągnąwszy zza pleców swoje kopeshe, zmienił pozycję na taką, która umożliwiała mu ukrycie się za kamiennym gargulcem, a jednocześnie w dowolnym momencie przeprowadzenie ataku przez zaskoczenie. Był niemalże pewien dokąd zmierzała istota, na którą „polował”. Oczekiwał na nią czatując na gzymsie budynku, który był własnością jego zleceniodawcy. Z tego co o nim wiedział – to właśnie on był najczęstsza ofiarą „zmory” i jeśli się nie mylił miał on być jej dzisiejszą „ofiarą”. Zadaniem jego jako najemnika było uniemożliwienie dzisiejszego nocnego ataku…

Wyczuwszy odpowiedni moment wyskoczył naprzeciw swojej „przeciwniczce” wyprowadzając dzierżonymi w dłoniach mieczami dwa ataki pod rząd. Istota obroniła się przed nimi w sposób perfekcyjny. Po zakończeniu pierwszego starcia każde z nich opadło na „stabilniejszy grunt”. Stali naprzeciwko siebie – na dachach dwóch budynków znajdujących się naprzeciwko siebie. Wtedy też przez krótką chwilę przyjął się jej. „Zjawa” nie była niczym innym jak stworzeniem swoim posturą przypominającą figurę młodej kobiety, której nagie ciało w nielicznych miejscach okrywały bandaże. Jej sina skóra, swym kolorem przywodziła na myśl kolor ciała wyjętej z wody topielicy. Na jej posturę opadały długie, czarne włosy swobodnym ruchem powiewające na wietrze. Nie mógł bezpośrednio spojrzeć w jej oblicze – gdyż jej oczy zasłonięte były przez obwinięty wokół głowy gałgan, na którego przedzie namalowany był magiczny symbol „wszystko widzącego oka”. Za broń służyły jej długie, czarne, ostre paznokcie, bądź pazury wyrastające z każdego palca u obydwu dłoni. Jak mógł się przekonać swoją wytrzymałością odpowiadały one dobrze zahartowanej stali.

„Zmora” po chwili, podczas której najprawdopodobniej koncentrowała się n a przeciwniku, chcąc go rozpoznać ruszyła do kolejnego ataku wyciągając ku niemu obydwie swoje ręce. Wykonał szybki unik, a znalazłszy się za jej plecami starał się wykonać ostrzami obydwu mieczy proste cięcia. Jego „przeciwniczka” i w tym momencie wykazała się nadludzkim refleksem w odpowiednim momencie odwróciwszy się w jego stronę i wykonała ruch, który miał za zadanie ochronić ją przed ciosami przeciwnika. Widząc jej reakcję odskoczył do tyłu nim jej „szpony” zetknęły się z ostrzem któregokolwiek z kopeshy. Odczekawszy krótką chwilę ponownie ruszył z atakiem, jednocześnie drugim mieczem zabezpieczywszy się przed ewentualnym atakiem „zmory”. Bezbłędnie przewidział jej ruch. Uniknąwszy jej pazurów wykonał kolejny atak: w ostatniej chwili zmylając przeciwnika, który szykował się do jego odebrania wykonał niespodziewanie zupełnie inny cios. Jedno z jego ostrzy bezpośrednio wykonało głębokie cięcie w ciele istoty. Rozległ się przeszywający uszy pisk, skowyt…cokolwiek to było. Odskoczył od stworzenia najdalej jak potrafił i mimowolnym gestem zatkał sobie uszy obydwoma dłońmi. Nadal obserwując stwora zaobserwował coś niespodziewanego – czego sam, przyznając się sam przed sobą nie podziewał się. Zraniona istota, zamiast paść ranna bądź rozwścieczona zaatakować go dosłownie rozpłynęła się na jego oczach…Przez dłuższą chwilę zaskoczony tym co zobaczył, obserwował miejsce gdzie stała jego „przeciwniczka”. Nadal zachowując czujność rozejrzał sie dookoła, jednocześnie starając się wyczuć aurę dziwnej istoty…Bez skutku…
-Wygląda na to, że zapowiada się ciekawiej niż sam się spodziewałem biorąc tę robotę…- uśmiechnął się do swoich myśli…

*************************************************************************************************************************

Był pogodny dzień. Wpadające przez wąskie, wysokie okna światło dnia rozświetlało długi korytarz. Stał wsparty o kamienną ścianę, trzymając obydwie ręce założone. Głowę trzymał lekko pochyloną obserwując znajdujący się na podłodze bliżej nieokreślony punkt.
-Myślisz kim on jest?- zapytał jeden z giermków, kilkunasto letnich chłopców obserwujących zza filaru intrygującego przybysza.
-Nie wiem słyszałem, że nie jest człowiekiem…Służba gadała między sobą, że ma w sobie coś z krwi wampira…-odpowiedział mu drugi, trzymający głowę nieco niżej. –Ponoć pan zna go bardzo dobrze, kiedyś już świadczył mu swe usługi…Mówią, że jest niezwykle szybki i zwinny w walce, zwykłemu wojownikowi trudno dotrzymać mu kroku…Na pewno nie może być człowiekiem…Zresztą przypatrz mu się dobrze, czy tak wygląda człowiek…W ogóle widziałeś jego oczy?...Ponoć przypominają…
-Nie, nie widziałem ich za to podobają mi się jego miecze, chciałbym kiedyś mieć takie…
-Miecze jak miecze…uważaj na jego oczy, ponoć jednym spojrzeniem potrafi odebrać komuś duszę…
Nieznajomy, choć stojąc od nich w pewnej odległości bardzo dobrze słyszał toczącą się między nimi rozmowę. Bawiło go to co o sobie słyszał. Nudził się, a chcąc nieco urozmaicić sobie oczekiwanie postanowił zabawić się ich kosztem. Powoli uniósł głowę i spojrzał w ich stronę. Spomiędzy kosmyków białych włosów opadających na jego twarz dało się dostrzec dwoje, bystrych smoczych oczu – które rozmawiający chłopcy uznali za demoniczne. Posyłając w ich stronę enigmatyczne spojrzenie, dał im do zrozumienia że doskonale zdaje sobie sprawę z ich obecności. Chcąc spotęgować wrażenie wywołane swoją osobą uśmiechnął się lekko. Obaj chłopcy dając wiarę, w krążące o nim pogłoski, czując na sobie jego spojrzenie popadli w panikę. Poderwali się z miejsca w padli na siebie nawzajem po czym podniósłszy się z podłogi pognali przed siebie zostawiając go samego.
Czuł rosnące w nim rozbawienie zaistniałą sytuacją, jednakże nie dał emocjom wyjść poza siebie. Zaraz potem usłyszał jak drzwi gabinetu, pod którym stał otworzyły się. Przyjmując na powrót zimny, obojętny wyraz twarzy spojrzał w stronę lokaja, którego postać wyłoniła się zza drzwi.
-Pan Mazhe życzy sobie pana widzieć…-oznajmił kurtuazyjnie się przy tym kłaniając. Voghn jedynie lekko skinął mu głową, po czym bez słowa wszedł do środka. Zamykający za nim drzwi służący zamierzał podążyć za nim do środka izby, jednak otrzymawszy odpowiednie polecenie pozostał na zewnątrz.
Półsmok przemierzył spory gabinet, którego ściany zastawione były regałami, których półki uginały się od ciężaru stojących na nich książek. Gdzie niegdzie w paru miejscach wisiał portret, któregoś z członków rodziny. Nie zawracając sobie nimi uwagi podszedł bezpośrednio do masywnego biurka za, którym siedział jego zleceniodawca. Był to mężczyzna podchodzący już pod sześciesiątkę, o słusznej ruszy skrzętne skrywanej pod fałdami szat; łysienie oraz podwójnym, a nawet potrójnym podbródku.
Odsunąwszy stojące naprzeciw niego krzesło zasiadł na nim w odpowiedniej odległości tak, by swobodnie, acz niedbale wyciągnąć przed siebie nogę jedną nogę i lekko ugiąwszy ją w kolanie oparł ją o bok biurka.
Gospodarzowi nie spodobało się jego zachowanie, nie mniej zdążył już do niego przywyknąć…Znali się bowiem nie od dziś – w pewnym stopniu łączyła ich ze sobą „wspólna przeszłość”.
-Nic się nie zmieniłeś…-powiedział tonem jakby od niechcenia, tymi słowy nawiązując do kilku kwestii odnoszących się do osoby jego „gościa”. – Spotkałeś ją w końcu?- zapytał nawiązując do zleconego mu przez siebie zadania.
-Tak…-odpowiedział jakby po chwili dłuższego namysłu. – Nie mniej sądzę, że jest coś o czym mi nie powiedziałeś o tej sprawie…
Jego rozmówca po chwili podniósł wzrok znad rozłożonych na blacie biurka papierów, posyłając mu tym samym pytające spojrzenie: -O co ci chodzi powiedziałem ci wszystko co o niej wiem…choć wiem właściwie nic…Co kilka nocy napada na, któregoś z członków rady miasta…nie wiemy czego chce, choć jeszcze nikomu nie wyrządziła znaczącej krzywdy kto wie do czego będzie zdolna…czasem wydaje się czegoś chcieć, ale nie jesteśmy w stanie się z nią porozumieć…Kto wie do czego gotowa jest posunąć się w ostateczności, gdy rozwścieczona nie otrzyma tego czego chce…a tego jak wspomniałem nie jesteśmy w stanie dojść…już ci mówiłem, to twoje zadanie: albo dowiedzieć się czego od nas chce, albo ją wyeliminować..- po tych słowach znów powrócił do przeglądania leżących na biurku kartek papieru.
-…to nie jest istota żywa…cielesna, to rodzaj jakiegoś ducha…-ton jego głosu był chłodny, obojętny być może aż nazbyt.
-….a zatem ją w końcu spotkałeś?
-Tak. Gdy walczyłem faktycznie „zmora” zdawała się posiadać fizyczne ciało, jednak gdy starałem się ją…”zabić” jej ciało rozpłynęło się niczym mgła… Mazhe obawiam się, że z tą sprawą zwróciłeś się do niewłaściwej osoby…Nie zajmuje się eksterminacją wszelakich stworów, potworów, cudaków…tym bardziej duchów, czy czym ona tam jest…To nie moja działka!
Mazie zaśmiał się na jego ostatnie słowa: -Odkąd to eksterminacja, zabijanie nie jest twoją „działką”? Obaj dobrze wiemy czym zajmowałeś się przez te kilka lat…
-…dobrze wiesz, że moja praca nigdy nie miała takiego charteru jak to zadanie, które mi właśnie zlecasz…- ton jego głosu nadal pozostawał chłodny.
-…czyli mam rozumieć, że rezygnujesz?...że myliłem się zwracając się z tym do ciebie?- mężczyzna nie potrafił planować nad swoim rozbawienie, co pomału zaczęło irytować jego rozmówcę – nadal jednak nie dawał nic po sobie poznać. –Mówi mi to ten, który niegdyś szczycił się mianem…którego zwano „krwawą klingą”…?
-Wspomniałem ci już, że zostawiłem przeszłość za sobą…-powiedział z naciskiem. –Oderwałem się już od niej, podobnie jak ty...chociaż- dodał po krótkiej chwili, a w kąciku jego ust pojawił się ironiczny uśmieszek. –Ty wiesz czemu ja odszedłem, jednak nie bardzo kwapisz się by „pochwalić” się co był powodem twojej decyzji…- w jego oczach pojawił się charakterystyczny błysk. Nastrój jego rozmówcy zmienił się natychmiastowo, oblała go nagła fala gniewu.
-Zamilcz!- powiedział unosząc się ze swego miejsca, opierając swe ciało na rękach wspartych na zaciśniętych pięściach. W jego oczach widać było furię. Voghn pozostawał nieugięty: nadal nie zmieniając pozycji przyglądał mu się tym samym wzorkiem, a uśmiech jakby lekko poszerzył mu się….Czerpał niewymowną satysfakcję z wyprowadzenia swojego rozmówcy z równowagi.
-Co ci tak nagle ciśnienie skoczyło Mazhe?- zapytał charakterystycznym tonem. – Powinniśmy być wrogami…jeśli nadal należałbyś do Nich. Jednak gdy cię spotykam okazuje się, że zaszyłeś się w jakimś miasteczku na końcu świata, w dodatku przystąpiłeś do Zakonu Światła jako jego gorliwy kapłan. W dodatku prosisz o pomoc…MNIE! Skąd ta zmiana Mazhe?- powiedział po czym dodał już chłodniejszym tonem, w którym jednak nadal zawarta była drwina. – Nie wierzę w przemianę takiego człowieka jakim byłeś i nadal jesteś…Coś mi mówi, że nasi dawni „wspólni znajomi” poznali się w porę na tobie i twoich zapędach…Wielce prawdopodobne, że czymś im podpadłeś i drżąc o swe życie zaszyłeś się właśnie tu, wchodząc w jakieś nieznane mi nowe układy…Ukryłeś się w Zakonie, by mieć względne poczucie bezpieczeństwa…przed Nimi, ale czy na pewno nie upomną się o ciebie?...żaden z nas nie może być tego pewien: zarówno ty i ja musimy żyć ze świadomością, że któregoś dnia przeszłość się o nas upomni…
-Skoro cię tak mierzi to, że zwróciłem się do ciebie o pomoc…-powiedział tamten po dłuższej chwili, cały drżąc z nerwów. – Dlaczego odpowiedziałeś? Dlaczego przyjąłeś ode mnie zlecenie?
-Bo zaoferowałeś się dobrze za nie zapłacić- odpowiedział z nieskrywaną szczerością. –Poza tym…-dodał jakby po dłuższej chwili zadumy. –Zaintrygowałeś mnie swoim odzewem…Byłem ciekaw czego możesz ode mnie chcieć skoro zadałeś sobie tyle trudu by mnie odnaleźć…By być może dowiedzieć się, co prawiło że upadłeś tak nisko skoro chowasz się przed Nimi niczym szczur…-powiedział spoglądając mu w oczy i uśmiechając się szyderczo.
Mazhe ponownie zajął swoje miejsce, nieco ochłonąwszy (?) powiedział spokojniejszym tonem: -Jeśli ci to zadanie nie odpowiada zawsze możesz zrezygnować…Znajdę kogoś innego…
-Nie, wykonam je…Potrzebuję jednak pomocy kogoś, kto zna się na „duchowych” sprawach. Obaj dobrze wiemy, że niezwykle trudno jest określić naturę „zmory” –wydaje się być czymś zawieszonym jakby „pomiędzy”…-także i półsmok mówił spokojniejszym tonem, jakby zastanawiając się nad omawianym problemem. –Przydziel mi jednego z pomniejszych kapłanów, tych „mnichów”, czy jak ich tam teraz zwiecie…
-Wskażę ci kilku ludzi a ty sam wybierzesz sobie do kogoś udasz się po pomoc…twój wybór. Wiedz jednak, że nie zapłacę mu dodatkowo za pomoc w wykonaniu zadania – będziesz musiał sam się z nim podzielić swoją „zapłata”…
-Umowa stoi…-powiedział półsmok po czym podniósł się ze swego miejsca i ruszył w kierunku wyjścia. Będąc w połowie drogi zatrzymał się i obejrzał się na niego przez ramię.
- Mazhe?
-Taaak?- odpowiedział tamten nie odrywając wzroku znad biurka.
-Intryguje mnie jej wygląd…Dlaczego ona ma zawiązane oczy? Jaki z tym ma mieć związek symbol, który znajduje się na jej „twarzy”?...
-Nie wiem, ty masz do tego dojść…-odpowiedział zdawkowo, tym samym dając do zrozumienia, że nie życzy sobie więcej jego towarzystwa.


CDN.... Wink


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Triinu
Administrator
Administrator



Dołączył: 21 Lut 2011
Posty: 6244
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 21:07, 02 Wrz 2011    Temat postu:

Wszystko wskazywało na to, że dla niego zapowiadała się kolejna noc spędzona na dachu budynku należącego do Mazhe’a. W zamian za swój chłód oferowała w zamian piękną panoramę zasypiającego miasteczka, która obrzydła mu już tak bardzo jak tylko mogła. Jak zazwyczaj, w dole dało się posłyszeć senne, monotonne nawoływanie: „Latarnik gasi światło!”. Pomyślał, że jeżeli jeszcze kolejną noc przyjdzie mu spędzić w ten sposób dostanie szału, lub trafi go jeszcze jakiś inny szlag. Tym razem nie był jednak sam. Za towarzysza miał osobę młodego mnicha Yahna. Nieco pulchnawy, mężczyzna przed trzydziestką miał wspomóc go swoją wiedzą w dziedzinie istot nadprzyrodzonych…Póki co nie był oz niego ani żadnego towarzystwa, ani pożytku. Wsparłszy się o komin, przez większą część czasu drzemał sobie niewinnie mamrocząc co jakiś czas pełnej beczułce piwa, tłuściutkiej goloneczce oraz tuzinie jeszcze innych potraw…”Gdyby mógł jadłby nawet przez sen”- pomyślał o nim półsmok obawiając się, że jego pomocnik bardziej będzie zawadzał, niżli pomagał…Pożałował zatem, że w ogóle zwrócił się z prośbą o jakąkolwiek pomoc wolałaby już sam mierzyć się ze „zmorą” niż troszczyć się dodatkowo o tyłek spasionego mnicha pierdoły…

Bez względu na warunki i okoliczności w jakich zmuszony był „pracować” wyglądało jednak na to że los mu sprzyjał. Na horyzoncie dało się dostrzec dobrze znajomą mu postać, w swoim sposobem pomału zmierzającą w ich kierunku.
-Hej mnichu, obudźże się! Mamy robotę!- szturchnął go białowłosy, jedną ręką sięgając już po jeden ze swoich kopeshy. Tamten w odpowiedzi zachrapał po raz ostatni ale za to tak głośno jak potrafił. Potem poderwał się z miejsca jak oparzony podekscytowanym głosem zapytał: -Co jest?! Co się dzieje?! Już podają do stołu?!
Voghn poczuł jak z wrażenia opada mu wszystko co tylko możliwe, po czym ochłonąwszy nieco zwrócił się do niego swoich neutralnym, opanowanym tonem powiedział, jednocześnie wskazując palcem odpowiedni kierunek.
-O tam, jest nasza „zmora”…Gdybyś był tak dobry i wykorzystując swoje umiejętności pomógłbyś rozpoznać jej naturę jeśli w ogóle mamy zamiar ją pokonać…
Kapłan podniósłszy się z miejsca spojrzał w stronę zbliżającej się do nich istoty. Gdy już była wystarczająco blisko dostrzegłszy dokładnie jej fizjonomię zamarł przez chwilę w miejscu, po czym przeciągle krzycząc ruszył w stronę komina, za którym się ukrył.
-Pomocnik do siedmiu boleści…-wymamrotał pod nosem półsmok, jednakże wystarczająco głośno by tamten usłyszał. – Chcesz ją nam spłoszyć?
-To to coś nie tylko straszy, ale samemu daje się wystraszyć?!- wymamrotał tamten.
-Nie wiem jak się zachowuje i jak reaguje w konkretnych sytuacjach...zostań nam gdzie jesteś i rób co do ciebie należy międzyczasie ja się nią zajmę…-powiedział po czym poderwawszy się z miejsca, dzierżąc w dłoniach obydwa miecze ruszył w stronę „zmory”. Na sąsiednim dachu ostrza jego mieczy, oraz jej pazury skrzyżowały się ze sobą. Podobnie jak poprzednim razem wywiązała się między nimi walka. Nie mniej zauważył, że miała ona nieco inny przebieg niż ostatnimi razy. Zdawało mu się, że jego przeciwniczka bardziej stara się ch trzymać go na dystans. Starała się bardziej bronić przed zadawanymi przez niego ciosami, robić uniki – a jeżeli faktycznie próbowała przeprowadzić atak robiła to niezwykle ostrożnie. Zupełnie jakby…zapamiętała poprzednie starcie?...być może był jeszcze inny powód, którego on nie znał. Już wtedy przekonał się, jak bardzo imponujące są jej umiejętności: mimo zasłoniętych oczy potrafiła poruszać się w pełni sprawnie. Nie pozostawało też wątpliwości, że miał przed sobą istotę w jakiś sposób samodzielnie myślącą, wyciągającą wnioski – nie kierującą się wyłącznie żądzą walki, zabijania. Być może istniał zatem racjonalny powód jej egzystencji?...
-Panie Voghn!- zabrał w końcu głos ukrywający się za kominem mnich. –To dusza, nie ulega wątpliwości…Przybrała jednak formę, którą nawet mnie samemu trudno klasyfikować…Nie mniej jest to dusza, ludzka dusza…w dodatku cierpiąca…i to bardzo, czuję jej cierpienie.
„A zatem na coś się przydał…”- pomyślał półsmok. Zaskoczyła go jednak owa „diagnoza”…Rozumiał samodzielne istnienie duszy gniewnej, nie mniej jednak nie potrafił uzmysłowić sobie by dusza ta egzystowała w sposób w jaki miał przed sobą.
-Ona chce być wysłuchana…- kontynuował dalej kapłan.
-Zatem wysłuchajmy jej…- półsmok bardziej powiedział do siebie niż do niego. Nadal walcząc ze „zmorą” starał się zbliżyć do niej tak blisko jak było to możliwe. Początkowo nie było to proste gdy ż broniąc się starała się utrzymać już istniejący pomiędzy nimi dystans. Międzyczasie mnich Yahn znanymi sobie modlitwami starał się ułagodzić targaną silnymi emocjami duszę. Voghn nadal walcząc z nią podejmował swoje próby, cały czas starając się by nie zranić jej – obawiał się, iż tak jak ostatnim razem rozpłynie się w powietrzu nim zdarzą dowiedzieć się od niej czegokolwiek przydatnego. W końcu wyczuwając odpowiednia okazję odrzucił w bok jeden ze swoich mieczy i wolną ręką dało mu się chwycić ją mocno w przegubie dłoni. „Zmora” zasyczała atakując swoją drugą ręką starała się go zadrapać. W ostatniej chwili udało mu się przytrzymać ją powietrzu tym samym pozbawiając się drugiej z broni. Trwał tak trzymając ją za obydwie ręce, w wystarczającej odległości od siebie- tak by go nie zadrapała swoimi ostrymi pazurami. Istota z kole z całych sił starała się oswobodzić z jego uścisku. Żałował teraz, że zdecydował się pochwycić ją w ten nie inny sposób samemu ograniczając sobie możliwość ruchu...Nie wiedząc do czego była zdolna, wolał ją przytrzymywać niż pozwolić rzucić się na siebie. Za plecami słyszał powoli zbliżające się w jego kierunku słowa modlitw recytowanych przez mnicha Yahna.
- Pomóż mi…sam nie dam sobie z nią rady…- oglądając się przez ramię za siebie zwrócił się do kapłana. Ten zdecydował się podejść do nich nieco bliżej. Nadal nie przerywając recytowania religijno magicznych formuł zaczął także rękoma kreślić w powietrzu określone symbole, co pewien czas zmieniając przy tym układ palców swoich dłoni.
Kto wie czy za sprawą jego zabiegów, czy też zwyczajnie poddając się w końcu „zmora” przestała się wyszarpywać z rąk Voghna. W końcu jej ciało uspokoiło się, nadal jednak nie rozmyła się w powietrzu. Skierowała swoją twarz w kierunku półsmoka – tak jakby chciała na niego spojrzeć. Zaryzykowawszy puścił jej jedną dłoń, swoją rękę przesuwając w kierunku jej twarzy. Odgarnąwszy opadające na twarz włosy chciał zsunąć zakuwającą ją opaskę z magicznym symbolem. Istota wzdrygnęła się i najwyraźniej zaniepokojona jego gestem odsunęła się do tyłu na tyle na ile mogła.
-Chcemy cie tylko wysłuchać...- powiedział łagodniejszym tonem. –Tego przecież pragniesz prawda: być wysłuchaną…
Wyglądało, że bardzo dobrze rozumiała jego słowa. Chwilę jakby się zadumawszy przysunęła uwolnioną rękę do jego twarzy. Nie było w tym geście żadnej agresji, nie mniej jednak wiedziony instynktem zadrżał delikatnie odchylając do tyłu głowę. Towarzyszący mu mnich z zaciekawieniem obserwował zaistniałą sytuację, „zapobiegawczo” jednak nie przerywając recytowania formułek…Tym razem robił to ciszej, szeptem…”Zmora” w końcu dotknęła twarzy Voghna i powiodła po niej delikatnie dłonią. Poczuł przebiegające po wpływem jej dotyku mrowienie. Przez krótką chwilę zastanowił się nad tym jakie prawdziwe znaczenie miał gest jaki ona wykonała. Jakiś wewnętrzny impuls nakazał mu zwolnienie uścisku także i drugiej ręki. Zrobił to. Oswobodzona istota płynnym ruchem przesunęła się bliżej niego. Dziwne: im bliżej była tym mniej czuł jej obecność obok siebie. W końcu poczuł jak niczym mgła przenika ona w jego ciało…

W jego głowie pojawiła się cała masa chaotycznych obrazów…Niezwykle intensywnie odczuwał emocje takie jak” smutek, strach, cierpienie. Posiadały one takie natężenie jakiego on sam nigdy nie zaznał…Oczami wyobraźni widział TO miejsce: ciemną wilgotną piwnicę wybudowaną z czerwonej cegły. Wszędzie wodór panował niewyobrażalnie intensywny zapach stęchlizny. Czuł jakby sam przemieszczał się wąskim, długim korytarzem łączącym ze sobą dwie sale. Komnata jaką ujrzał na końcu rozświetlona była nikłymi płomieniami kilkudziesięciu świec. Tańczące na ścianach światło świec wyłaniało z mroku znajdujące się na ścianach symbole, których znaczenia pojąc nie potrafił. Pośrodku znajdował się coś co przypominało stół. Ktoś na nim leżał –jego ręce i nogi skrępowane były grubymi, szorstkimi, przecinającymi skórę sznurami…Ból wynikający z powstałych z otarć ran wydawał się być tak realny, odczuwał go bardzo wyraźnie na sobie tak jakby to jego nadgarstki krwawiły. Podświadomie jednak wiedział, że prawdziwy ból dopiero nadejdzie…Mieli go zadać ci ludzie w czarnych płaszczach, których twarzy nie widział. Stali obok siebie, wokół stołu na którym leżał, czekali tylko na właściwy moment, znak by…

***

- Trudno będzie panu zastać dziś pana Mazhe …Dziś jest wyjątkowo zajęty…-tłumaczył się lokaj, który zwykł usługiwać kapłanowi, o którym była mowa.
-Nie będę do niego przychodził po kilka razy dziennie, to jest jego sprawa…Proszę mu przekazać, że mamy pewien postęp... Jeśli chce się dowiedzieć czegoś więcej niech da mi znać – wie gdzie mnie zastać…
Odpowiedział Voghn po czym ruszył korytarzem w kierunku wyjścia. Traf chciał, że pomylił się i skręcił w nie ten boczny korytarz, w który powinien. O swej pomyłce zorientował się jakiś czas potem, już miał zawracać gdy w pewnym momencie jego uwagę przykuło ciche wołanie zza drzwi jednej z komnat. Kobiecy głos był zbyt słaby by mógł usłyszeć o co wołał. W pierwszej chwili uznał, że nie powinien był się nim interesować – od spełniania wszelkich zachcianek mieszkańców domu była służba…Głos jednak nie ustawał nawoływać, a jego brzmienie weszło głęboko w jego podświadomość. Zdecydował się w końcu zainteresować tym. Zlokalizowawszy odpowiednie drzwi uchylił je powoli by nie spłoszyć osóbki, która znajdowała się w jego wnętrzu. Wołanie ustało, ale nie doczekał się także żadnej reakcji. Zaciekawiony otworzył szerzej drzwi i zajrzał do pomieszczenia. Tuz pod oknem na łóżku leżała młoda dziewczyna. Mogła mieć około dwudziestu lat, bądź niewiele więcej. Była cała blada, oraz sprawiała wrażenie niezwykle wątłej. Poczuwszy jego obecność otworzyła oczy i spojrzała na niego. Skóra na jej twarzy była tak blada i cienka, że miejscami widział prześwitujące poprzez nią niebieskie żyłki. Drobnymi, spękanymi ustami starała się walczyć o każdy łyk powietrza. Przy mizernym wyglądzie jej twarzy kości policzkowe uwydatniały się bardziej niż powinny, nos wydawał się nazbyt długi i wąski, a zapadnięte oczy nienaturalnie duże...
-Przepraszam…nie powinienem był wchodzić…-powiedział do niej półszeptem, nieco zakłopotany. Nie mógł jednak oderwać oczu od jej twarzy – nie dlatego, że swym wyglądem wzbudzała w nim współczucie, czy też obrzydzenie, ale dlatego że w jakiś sposób wydała mu się…znajoma?
-Nazywam się Mazheva, jestem córką kapłana Mazhe właściciela tegoż domu…- w tym co powiedziała nie było niczego nadzwyczajnego. Prawo nie zabraniało kapłanom, zwłaszcza tym wysoko postawionym na posiadanie rodzin –byleby dobrze wypełniali swoje obowiązki. Jednak Voghn znał kapłana, poznali się znacznie wcześniej niż nim został. Wiedział, że owdowiał wcześnie i już wtedy posiadał córkę, której nie dane mu było poznać…Zresztą nigdy go to nie interesowało...Teraz oto miał ją przed soba? Co czuł spoglądając na jej wymizerniałe oblicze?...Nic prócz owej dziwnej pewności, że kiedyś już się spotkali. Czuł się jednak niezręcznie będąc w miejscu, w którym nie powinno go być i rozmawiając z nią. Uznał zatem , że dociekanie czegokolwiek jest nie jego sprawą. Odwrócił się zatem od dziewczyny, zamierzając udać się w kierunku wyjścia. Wtedm poczuł na sobie dotyk jej kościstej dłoni, której palce zacisnęły się na jego dłoni. Jeszcze raz spojrzał w jej stronę. Patrzyła na niego z uczuciem, które trudno było nazwać. Wyrzut? Nadzieja ? Zaufanie?
-Nie wiem jak to możliwe, ale wydaje mi się że znam cię…-powiedział w końcu, nie wiedząc jak to się stało, że słowa owe padły z jego ust…
- I ja ciebie znam…Widziałam cię we śnie, nawet dwa razy…Raz mnie zabiłeś, drugi raz chciałeś uratować…
Voghn poczuł jak po jego ciele spłynęły kropelki zimnego potu. Mógł tylko przypuszczać jak wyglądała jego mina, gdy spoglądał teraz na tę przykuta doróżka dziewczynę. „Czyżby?”- pomyślał wtedy. „Czyżby było to możliwe, że świadomie bądź nie opuszcza swe ciało w trakcie snu tworząc do pewnego stopnia namacalną iluzje? Wizualizację samej siebie, swego cierpienia?...Jeśli tak co sprawia, że tak cierpi dokładnie tak jak ja to poczułem, gdy przeniknęła moje ciało? Jak jest przyczyna?”
Usiadł na łóżku. Musiała minąć jeszcze jakaś chwila by mógł cokolwiek powiedzieć…Cały czas przyglądał jej się z oniemieniem w głowie starając poukładać sobie logicznie fakty, które zaczęły się w niej pojawiać.
-Przepraszam – były to pierwsze słowa jakie do niej wypowiedział zdawszy sobie sprawę z pewnych kwestii. –Przepraszam, że usiłowałem cię zabić…Nie wiedziałem kim jesteś…mam nadzieje, gdy cię…zraniłem nie cierpiałaś zbyt bardzo…
-Nie- pokiwała przecząco głowa. –Na pewno nie tak, jak cierpię niemalże na co dzień…od wielu już lat…- starała się uśmiechać, lecz jej głos zadrżał. –Fizycznie nie wyrządziłeś mi żadnej szkody…
-Dlaczego opuszczasz swe ciało?
-Szukam sprawiedliwości…
- Za to jak cierpisz?
-Tak...
-Opowiedz mi o tym proszę…

***

Dokądkolwiek by się nie ruszyć w piwnicy kłębił się gryzący w oczy i drażniący gardło dym. Kilka z tajemnych komnat spłonęło doszczętnie. Droga do głównego wejścia została odcięta. Pozostawało jeszcze jedno, tajemne przejście. Jak się szybko zorientował nie tylko jemu w chwili zagrożenia życia przyszło ono na myśl – po drodze mijał kilka ciał znajomych sobie ludzi, podobnie jak on odzianych w czarne habity. Wszyscy leżeli martwi…zamordowani…nie bestialsko zaszlachtowani jak zwierzęta…Pomyśleć, że tak skończyła elita tego miasta…
Wciąż przytykając szeroki rękaw do swoich ust i nosa, przedzierał się przez leżące na jego drodze martwe ciała, co pewien czas potykając się o któreś z nich. W końcu dotarł do sekretnych, awaryjnych drzwi. Ku jego zdziwieniu były otwarte. „Być może któremuś z braci, także udało się wydostać…”-pomyślał uchylając je. Znalazłszy się za nimi zatrzasnął je od środka – tak by ich prześladowca nie mógł podążyć za nim…Upewniając się, że ich nie otworzy z całej siły, parokrotnie naparł na stalowe wrota. Ani drgnęły – zatem miał pewność że nikt więcej poza nim ani przez nie wejdzie ani nie wyjdzie. Ostrożnie zaczął wbiegać po schodkach wiodących ku górze. Poruszając się po omacku, dla pewności dotykał rękoma wilgotne kamienne ściany, czując pod placami miękkie i wilgotne kłęby pleśni.
Schody skończyły się - zostało tylko przejść niewielki korytarzyk i już, już będzie wolny! Zginając się w pół zmierzał ku widocznemu na końcu tunelu światłu. Ktoś zapewne w pośpiechu, nie zamknął drzwi – tym lepiej dla niego, nie będzie musiał się z nimi mocować. Im był bliżej wyjścia tym był bardziej pewny, że na zewnątrz już świtało: słyszał poranny śpiew ptaków, widział blady blask brzasku. W końcu opuścił tunel. Zamknął oczy i zaciągnął się świeżym powietrzem – tak przyjemnym w porównaniu do smrodu znajdującej się głęboko pod ziemią piwnicy. Nim zdążył zagregować poczuł silne uderzenie twarz. Na chwilę go zamroczyło, osunął się w tył. By nie wpaść do środka zaprał się ramionami o krawędzie wejścia. Gdy oprzytomniał spojrzał przed siebie. Spostrzegł przed sobą stojącą w świetle budzącego się dnia sylwetkę swojego napastnika. Jego przepasany pasem płaszcz, znajdująca się pod nimi koszula, spodnie podobnie jak i twarz i włosy zachlapane były we krwi swoich ofiar. Jego twarz miała nieprzejednany wyraz, a spojrzenie jego bursztynowych oczu wydawało się być na wskroś nieludzkie. Palce obydwu dłoni trzymał zaciśnięte na rękojeściach jego kopeshy.
- Mazhe?...Nareszcie! Ileż można na ciebie czekać?!- powiedział lodowatym, pozbawionym wszelkiego uczucia tonem. – i co się tak wytrzeszczasz? Chciałeś jeszcze zobaczyć Krwawą Klingę, masz go oto przed sobą…- uniósłszy nogę kopnął go z całej siły w brzuch tak, iż mężczyzna zgiął się w pół. Nie mogąc powstrzymać odruchu wymiotnego zwrócił na trawę treść swego żołądka obficie wymieszaną z krwią. W kąciku ust półsmoka pojawił się delikatny uśmiech.
-Coś ci się chyba zadania pomieszały…Voghn…-wyjęczał tamten.
-Pomyliły?!...-jakby na chwilę się zadumał. –zaraz miałem wyeliminować monstrum…zatem wszystko się zgadza, nie rozumiem twego zarzutu…
- Miałeś zając się „zmorą”!
-Wiesz Mazhe odkąd poznałem prawdę zacząłem się nad tobą zastanawiać: jesteś taki głupi jakiego z siebie robisz, czy tylko takiego udajesz…Pierwsze tłumaczyłoby czemu Oni już z nimi nie jesteś…Oni nie trzymają przy sobie nieudaczników, a ty nim jesteś Mazhe…Z drugiej strony trochę ciężko mi uwierzyć, że nawet na jotę, nawet przez chwilę zastanawiając się nas natura tej całej sprawy jaką mi zleciłeś nie przyszło ci do głowy, że przez cały czas chodzi o…twoją córkę..
Mężczyzna spojrzał na niego z niedowierzaniem i nienawiścią. Nie powiedział jednak nic.
-Odpowiedz mi jednak teraz: kto jest w tej sprawie prawdziwym monstrum…Dziewczyna, której podświadomość odrywa się od jej ciała, by odnaleźć sprawiedliwość za to co ją spotkało? Czy też może jej ojciec, który po śmierci matki krzywdzi ją latami…Chociaż nie, to się zaczęło znacznie wcześniej: już wtedy nie patrzyłeś na nią jak na swoją córkę…Na pewno nie wtedy, gdy zakradałeś się do jej pokoju i…
-Zamknij się wreszcie! –wrzasnął wreszcie na niego, próbując poderwać się do ataku…Nadal odczuwalny ból uniemożliwił mu to. Jeszcze raz zwrócił na ziemię, tym razem samą krwią…
-Jak nazwać ojca, który latami gwałci swoją córkę, każde spłodzone z nią dziecko żywcem pali w piecu? Co ot za ojciec, który by zaspokoić swoje chore zapędy, wraz z innymi popaprańcami przeprowadza na niej pseudonaukowe eksperymenty?...Ja w tej historii widzę tylko jedno monstrum Mazhe – ty nim jesteś.
- I co teraz, gdy to odkryłeś? Zamierzasz mnie zabić? –zapytał siląc się na pewny siebie ton. Uśmiech na twarzy jego rozmówcy poszerzył się jeszcze bardziej, przybierając nader groteskowy wyraz.
-Nie, Mazhe…Ty nie zasługujesz na nic: ani na iskrę współczucia, sympatii a tym bardziej szybką śmierć…Będziesz umierał powoli…bardzo powoli choć i tak w chociażby najmniejszym stopniu nigdy nie poczujesz tego co przez lata czuła twoja córka…
Powiedziawszy to jeszcze raz zadał mężczyźnie mocny cios. Gdy ten znów skulił się z bólu pochwycił go za włosy i cisnął prosto w wyjście z tunelu.
Chwilę potem mężczyzna uniósł się na rękach z kamiennej posadzki i spojrzał w stronę wyjścia. Po raz ostatni zobaczył dobiegające zza niego światło dnia. Potem zapadła ciemność. Krzyczał ale jego przeciwnik słów tych już nie słyszał…Nikt nigdy nie miał go już kiedykolwiek usłyszeć.

***

Mężczyzna wszedł do karczmy i rozejrzał się po izbie. Dobrze wiedział kogo szukał i rozejrzawszy się dobrze po obecnych dostrzegł go. Słyszał o nim wiele, nie zawsze dobrego – ale tak to już jest z ludzkim gadaniem. Nigdy nie ma się pewności co w nim jest prawdą, a co nie…Przełknąwszy ślinę i dodawszy sobie w duchu otuchy nieśmiało ruszył przed siebie.
-Pan…pan łowca…- wydukał w końcu stając przed nim…Nawet nie wiedział jak poprawnie powinien był się do niego zwracać.
Białowłosy dokończył swoje piwo, po czym odstawiwszy pusty kufel na stół zmierzył chłopa od stóp do głów. Mężczyzna czując na sobie jego wzrok poczuł jak przeszywa go dreszcz. By ukryć drżenie dłoni mocniej zacisnął na sakwie palce. Nieznajomy nie odpowiedział nic.
-Sły..słyszałem że podejmie się pan każdego zadania…
-To zależy jakie zadanie ma pan na myśli…-poprawił go swoim neutralnym, tonem.
-W naszej okolicy zaczęła grasować dzika wiwerna…co dzień tracimy któreś ze swych zwierząt, bądź kogoś z osadników…Ktoś powinien pozbyć się z okolicy potwora…Całą osada zebraliśmy fundusze jakie dwoiny pokryć koszty wykonania zadania…- skończywszy swój monolog wieśniak postawił mieszek na stole przed swoim rozmówcą.
-Zatem umowa stoi?- zapytał jeszcze, nie bardzo wiedząc jak powinno się kończyć „transakcje” tego typu. –Jak będzie mało możemy się jeszcze dogadać…
Białowłosy powstał ze swego miejsca. Naciągnął na dłonie swoje rękawice odsłaniające palce i poprawił płaszcz. Wychodząc spomiędzy ławy a stołu przy którym siedział chwycił stojące oparte o ścianę miecze i dołożył je na swoje miejsce.
-Nie jestem bohaterem…co więcej nawet nie zamierzam nim być…-odpowiedział w końcu niewzruszonym tonem. –Z pieniędzmi zrób co chcesz: wypraw córce bądź synowi porządne wesele, przepij, przehulaj w mieście….czy jak tam chcesz poszukaj sobie innego „łowcy”…- zrobił krótka przerwę, po której dodał: - Zwróciłeś się do niewłaściwego człowieka: ja nie zajmuje się zabijaniem monstrów…
Następnie raźnym krokiem ruszył przed siebie zostawiając chłopa samego, nie bardzo wiedzącego jak powinien się w tej sytuacji zachować...ale to już nie była jego sprawa.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
To forum jest zablokowane, nie możesz pisać dodawać ani zmieniać na nim czegokolwiek   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum www.portalfantasyrpg.fora.pl Strona Główna -> Opowiadania o naszych bohaterach Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

Skocz do:  

Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001 phpBB Group

Chronicles phpBB2 theme by Jakob Persson (http://www.eddingschronicles.com). Stone textures by Patty Herford.
Regulamin