Forum www.portalfantasyrpg.fora.pl Strona Główna www.portalfantasyrpg.fora.pl
Forum gier RPG Portalu Fantasy
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy     GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Brat i siostra.

 
To forum jest zablokowane, nie możesz pisać dodawać ani zmieniać na nim czegokolwiek   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum www.portalfantasyrpg.fora.pl Strona Główna -> Opowiadania o naszych bohaterach
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Triinu
Administrator
Administrator



Dołączył: 21 Lut 2011
Posty: 6244
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 18:56, 15 Cze 2011    Temat postu: Brat i siostra.

Daję tu dawno zapowiedziane opowiadanko - pomysł na nie powstał dość dawno, w trakcie pierwszego scenariusza. Opowiadanko odnosi sie do przeszłości Avenie, choć nie tylko - bym mogła je opublikować musiał w naszej historii pojawić się także Voghn...A dokładniej musiało w końcu dojść do spotkania tejże dwójki bohaterów.

Akcja ma miejsce w przeciągu roku (mniej więcej 10- 11 lat przed rozpoczeciem fabuły pierwszego scenariusza)...Zatem wystepujący tam bohaterowie są dość młodzi Avenie ma 14 lat, Voghn 19... Wink



Synu...być może nigdy nie zrozumiesz tych słów...W twoim sercu nigdy nie znajdzie się miejsce na przebaczenie...Wiedz jednak, iż decyzja jaką podjęliśmy nie była łatwa - podejmując ją kierowaliśmy się wyłącznie twoim bezpieczeństwem...Bezpieczeństwem, którego my sami nie byliśmy w stanie ci zapewnić...


Tak zaczynał się list, którego treść znał bardzo dobrze na pamięć. Otrzyma go od swoich opiekunów gdy miał kilkanaście lat. Tak jak jego rodzice, tak i oni mieli nadzieję, że przeczytawszy go rozumie...Czytał go niezliczoną ilość razy, znał go już na pamięć...Nigdy jednak nie potrafił „znaleźć w swoim sercu miejsca na przebaczenie”...Nie! Cokolwiek nie byłoby powodem nie potrafił znaleźć usprawiedliwienia! Nienawidził ich...kimkolwiek byli. Uznał, że skoro wyrzekli się swojego syna, to także i oni przestali dla niego istnieć...”Nie mam rodziców”- odpowiadał zawsze gdy go o nich pytano. „Jak to nie masz? Umarli? Każdy miał lub ma rodziców, to niemożliwie ich w ogóle nie mieć”- pytali go towarzysze jego dziecięcych zabaw...zawsze by było ich raczej nie wielu, o ile w ogóle jakiś miał. „Po prostu nie mam, nigdy nie miałem”- odpowiadał. „To wobec tego skąd się wziąłeś?”- pytali dalej. „Nie wiem...sądzę że po prostu, w jakiś sposób przyszedłem na ten świat prosto z Nadprzestrzeni...”. Tu dziecięce dociekania zazwyczaj się kończyły – zazwyczaj nikt nie rozumiał znaczenia tych słów, bądź uważał je za nazbyt poważne...jak dla dziecka...Zawsze wydawał się być doroślejszy niż jego rówieśnicy...Jako dziecko z zazdrością obserwował jak jego przyjaciele spędzają czas z rodziną. Za każdym razem gdy widywał którekolwiek z nich, gdy coś sobie zrobiło w czułych objęciach rodziców, czuł jak do jego oczu napływają piekące łzy...Tak bardzo pragnął mieć wtedy ojca, matkę...Owszem posiadał dom, opiekunów - lecz tam nie było tego ciepła. Choć byli dla niego dobrzy, istniał pewien dystans...Byli uczonymi magami, zamiast więc próbować tworzyć mu namiastkę rodziny od małego uczyli i zaznajamiali go z prawami rządzącymi wszechświatem. Wszak w przyszłości stać się miał magiem...bardziej z woli ich niż swojej własnej – nigdy właściwie nie czuł specjalnego pociągu do posługiwania się nią....

Dorastając wyzbył się swoich pragnień z dzieciństwa, które uznał za nieważne. Już wtedy wyznawał zasadę – „polegaj tylko na sobie i swoich umiejętnościach”. Postanowił także nigdy w życiu nie oglądać się za siebie - bez żalu zatem opuścił „rodzinne strony” i udał się na dalsze nauki do ludu zielonych smoków. Pociągał go jednak świat – im był starszy tym bardziej czuł potrzebę wyruszenia w nieznane...W końcu, po zaledwie paru latach zrobił to co uznał za słuszne...Los jednak bywa niezwykle przewrotny, o czym w ciągu swojego życia miał się przekonać nie raz....W zasadzie zaczynając swoją historię bez wahania mógłby pominąć kwestie, o których była już mowa i rozpocząć opowieść od poznania wędrownego czarodzieja Tristrama ...

************************************************************

Doskonale pamiętał dzień, kiedy ją poznał...Wraz ze swym mistrzem odbywał właśnie podróż przez stepy amarejskie – leżące na granicy Cymuru i Xa’nu. Okoliczności sprawiły, iż w osadzie w której się zatrzymali wybuchła zaraza. Tristram – stary cwaniak zwęszył w tym swój interes: korzystając ze swoich podstawowej wiedzy z zakresu magii leczniczej dorabiał sobie lecząc tubylców....Po okolicy szybko rozniosła się wieść o wędrownym magu –cudotwórcy, co ściągało do wioski rzesze tych, którzy dawali wiarę zasłyszanym pogłoskom.
Pewnego dnia u progu pomieszczeń, które wynajmowali zjawił się stary znajomy czarodzieja - krasnolud Bjorn. Przywiódł on nie byle kogo, bowiem istotkę niezwykle niepozorną, jak i przerażoną całym światem. Dziewczyna odziana była w byle łachmany, miała przy sobie niewiele złota- być może starczyłoby zaledwie na kilka posiłków. Była niska, drobniutka oraz przeraźliwie blada. Na twarz opadały jej kosmyki rudych, nierówno ściętych (jakby w pośpiechu) włosów. Uwagę zwracały jej niezwykłe oczy: jedno było zielone, drugie niebieskie.
-Błąkała się samotnie po stepie – tłumaczył krasnolud. –Nie chciała zdradzić jak się nazywa, ani skąd pochodzi....Mówiła tylko, że chce zostać czarodziejką...Nie poprawne dziewczę, przy tym niezwykle naiwne i głupiutkie, bo zdaje się nieświadome jeszcze czyhających ją niebezpieczeństw...-zarechotał śmiejąc się swoim charakterystycznym głosem. Czarodziej podszedł do niej i przyjrzał się dokładnie.
-A na co ty się nam możesz bidulo przydać...-westchnął. –Nie zwykłem trzymać przy sobie darmozjadów, zatem jeśli chcesz z nami zostać musisz się na coś przydawać..
Położył rękę na jej czole i skoncentrował się...Z czasem na jego zaczął poszerzać się uśmiech. Otworzył oczy i spojrzał na nią, nie wiedziała ale poczuła jak od tego spojrzenia przebiegł ją dreszcz...Chwilę potem zmieniło się, stajać się mniej niepokojącym – mimo to przez dłuższy czas wspomnienie pierwszego spojrzenia jakim ją obdarzało sprawiało, że odczuwała przed swoim mistrzem lęk.
- Będzie jeszcze z ciebie czarodziejka!- oznajmił pogodnym tonem.-Ale tak jak wspomniałem, na nauki musisz sobie zapracować...- zrobił pauzę. –Nie martw się, nie mam nic złego na myśli...Razem z Voghnem będziecie sporządzać magiczne talizmany i inne specyfiki, które sprzedajemy napotkanym ludziom. Jeśli faktycznie będziesz dobrze się przykładała do swojego zadania, więcej się nauczysz...- uspokoił ją.
- Voghn...-zwrócił się do swego ucznia, który siedząc na parapecie okna obserwował to co dzieje się na zewnątrz, jednocześnie przysłuchując się całej sytuacji. – Dziewczyna u nas zostaje: pójdź do gospodyni i każ przygotować jej gorącą kąpiel, oraz coś do jedzenia...Niech wynajdzie też dla niej jakąś odzież, nie możemy pozwolić by podróżując z nami chodziła w tych łachmanach..
Młodzieniec wstając z okna, bez żadnego słowa skłonił się lekko swemu mistrzowi dając do zrozumienia, iż zaraz rusza wykonać jego polecenia.

Dostała jeszcze jeden osobny pokój, znajdujący się na samym poddaszu. Nie było tu zbyt wiele miejsca, w dodatku było brudno i chłodnawo nocą – jednak mając w pamięci swój rodzimy dom przywykła do takich warunków. Siedziała na łóżku wykąpana i odziana w nowe ubrania. Tunika, oraz mocno przylegające do ciała spodnie nie były niczym niezwykłym jednak nie mogła przestać wodzić dłonią po miękkim materiale z jakiego były wykonane...Nigdy w życiu nie miała na sobie coś tak przyjemnego w dotyku – było to totalne przeciwieństwo jej poprzednich strojów wykonanych z szorstkiej przędzy zgrzebnej. W dodatku otrzymała sznurowane trzewiki – nigdy jeszcze w życiu nie miała butów!
Do pokoju wszedł uczeń czarodzieja. Na niewielkim stoliku postawił strawę z jedzeniem. Ubrany był zwykły wędrowny strój jaki noszą ludzie podróżujący przez step, na ramionach miał opleciony płaszcz, a zawiązana na czole opaska przytrzymywała nieco zbyt długą grzywkę – która w jego wyglądzie stanowiła kontrast dla jego krótkich włosów. Największą uwagę przykuwały jego dłonie zakończone...pazurami? a także gadzie oczy, oraz spiczaste uszy.
-Jesteś smokiem? –zapytała nieśmiało. Było to pierwsze zdanie jakie wypowiedziała po przybyciu tutaj.
Nawet na nią nie spojrzał gdy odpowiedział: -Tak, można tak powiedzieć...- ton jego głosu wskazywał, iż niezbyt jest zainteresowany wchodzeniem z nią w jakąkolwiek konwersację.
-Myślałam, że potraficie w pełni przybrać ludzki wygląd...
-Bo możemy...znaczy się smoki, potrafią ja nie - jestem nim tylko w połowie – wytłumaczył jakby z przymusu, po czym dodał: -Nie potrafię też przybrać smoczej formy, postać pod jaką mnie widzisz jest moją jedyną...
-Dlaczego? –zapytała dociekliwie.
-Nie mam pojęcia!– wycedził przez zęby. –A ty czemu masz każde oko innego koloru? –jego pytanie uwarunkowane było raczej ironią niżeli ciekawością.
-Nie wiem...-odpowiedziała nieco onieśmielona.
-Bo taka już jesteś ty, a taki jestem ja i na tym koniec! Ja dla niektórych wyglądam jak dziwoląg, a ty jesteś płaska, choć powinnaś mieć cycki, bo jesteś dziewczyną...Mamy poczucie swojej inności, jednakże jak podejrzewam oboje nie lubimy wścibskich pytań, czy komentarzy co do swojej odmiennej natury...
Dziewczyna poczuła się nieco zaskoczona i zakłopotana jego reakcją, nie mniej komentarz o jej piersiach poruszył ją najbardziej- nie lubiła gdy ktoś jej to wypominał. Przez chwilę nie wiedziała co powiedzieć. W końcu zacisnęła pieści na pościeli i niemalże wykrzyczała w jego stronę: - Choć pochodzę ze wsi nigdy nie spotkałam się z takim zachowaniem. Takiego grubianina jak ty tylko ze świecą szukać!
- Wiem, ale dziękuję za komplement....zatem jak ci moje towarzystwo przeszkadza, to wracaj na wieś...
- Co za bezceremonialny typ...
- Staram się...dziękuje, że dostrzegasz...- powiedział zamykając za sobą drzwi, tym samym zostawiając ją samą. Tak oto wyglądało ich pierwsze spotkanie.

Podczas dalszej wspólnej drogi zdążyli już do siebie przywyknąć. Voghn, choć nadal mrukliwy, nie stroniący od ciętych komentarzy pomału nauczył się wytrzymać wieczną dociekliwość i upierdliwość nowej towarzyszki. Nadal zachowując pewien dystans, stał się wobec niej bardziej wyrozumiały – zwłaszcza gdy tłumaczył jej zawiłości poszczególnych zaklęć, czy przysadzania naparów. Częściej też, niż wcześniej żartować z nieporadności nowej koleżanki. W przyszłości stała się nawet dla niego kimś więcej – młodszą siostrą, namiastką rodziny, której nigdy nie miał...Tak też i ona postrzegała jego, zastąpił jej bowiem rodzonego brata, z którym łączyły ją podobne stosunki.


************************************************************

-Musimy coś zrobić z twoimi włosami..- oznajmił jej któregoś dnia, niedługo po tym jak dołączyła do nich. Wiedziała, że miał rację...Jeszcze do niedawna, miała długie rude włosy które często zaplatała w warkocz. Gdy zdecydowała się opuścić dom, na znak rozpoczęcia nowej drogi w życiu postanowiła ściąć swój ukochany warkocz. Zrobiła to jednak nieumiejętnie i pośpiesznie – nieruchawo ścięte włosy nie dodawały jej uroku, taka „fryzura” z cała pewnością nie pasowała uczennicy czarodzieja...Odkąd podjęła nauki u Tristrama, często krzątając się przy pomocy ludzie kojarzyli ją z nim, a jako że jego darzono szacunkiem ona także traktowana była z poważaniem. Musiała zatem wyglądać odpowiednio do opinii o niej krążącej.
-Tak, ale co zamierzasz zrobić? Znasz kogoś kto się zna na obcinaniu włosów?
-Głupia...-parsknął. – Pewnie, że nie a nie mam czasu chodzić po wsi i pytać ludzi...Sam ci je zetnę...
Spojrzała na niego z zaskoczeniem, ale jednocześnie obawą – Voghn nie wyglądał na kogoś, kto byłby specjalistą od strzyżenia kobiecych włosów...Szczerze mówiąc nie wyglądał nawet na kogoś kto w ogóle ma o tym blade pojęcie.
- Zamiast się tak na mnie gapić jak ciele w malowane wrota zajmij miejsce na stołku i staraj się zbytnio nie wiercić...
Wykonała jego plecenie i zajęła miejsce przy stoliku obok okna, tak by zapewnić mu więcej podczas tej czynności światła...Jej towarzysz podszedł bliżej niej i jedną ręką gładząc jej włosy, drugą wyciągnął nożyce.
-Jesteś pewien, że dasz radę? – zapytała.
Zaśmiał się ironicznie: -Nie powinnaś mnie o to pytać sama wiedząc co zrobiłaś z własnymi włosami...Jest tak źle, że nie może być lepiej...
Dziewczyna zamamrotała pod nosem, przedrzeźniając jego głos, orz styl mówienia.
-Nie przesadzaj...-uprzedził ją.- Aktualnie składa się, że to ja mam w tej sytuacji przewagę, i jak mnie sprowokujesz naprawdę mogę cię tak urządzić się z włosami, że tylko zgolenie na łyso pomoże ci wyglądać przyswoicie...- powiedział to w taki sposób, iż miała wrażenie, że ma za sobą nie jego lecz rodzonego brata. Tymczasem Voghn chwycił w palce pierwszy kosmyk włosowi przyciął go. Zaraz za nim u jej stóp spadł kolejny i jeszcze jeden i jeszcze....
-Albo wreszcie zdradzisz nam jak masz na imię, albo będziemy musieli ci jakieś znaleźć...Chyba nie chcesz byśmy przez cały czas zwracali się do ciebie bezimiennie, bądź mówić po prostu „ty”- odezwał się po dłuższej chwili.. Dziewczyna milczała. Wstydziła się wymienić swoje imię, jaki zaszczyt był w nazywaniu się po prostu Siódmą?
-Zatem jak masz na imię...- upomniał się o odpowiedź, po dłuższej chwili.
-Nie mam imienia...- sposób w jaki powiedziała to przypominał mu dzieciństwo, gdy w podobny sposób odpowiadał pytany o rodziców...
- Jak to, przecież musieli jakoś na ciebie wołać...
-Matka miała nas wiele, nie popisała się inwencją...
-Zatem wybierz sobie jakieś....–wciąż mówił swoim obojętnym tonem, międzyczasie wyrównując jej włosy.
Milczała...zabawne, przez całe życie chciała nosić normalne imię, a gdy stanęła przed jego wyborem, nawet nie wiedziała jak chciałaby się nazywać...
-No daje, poganiał ją...Bo sam ci jakieś wymyślę, a zapewne nie będziesz wtedy zadowolona...
-A jakie byś mi wybrał? –zapytała po chwili. Sam zapytany także przez chwilę nic nie mówił zastanawiając się nad dopowiedzią.
-Mucha...-odparł w końcu.
Dziewczyna gwałtownie poruszyła się na swoim miejscu:
- że jak chcesz mnie niby nazwać?
-Mucha- powtórzył z całą powagą w głosie. –I nie kręć się tak, bo ci ucho odetnę...
-Dlaczego akurat Mucha?
-Bo jesteś równie upierdliwa i irytująca, co ona..
Naburmuszona dziewczyna założyła ramiona za siebie. Znowu nastała chwila milczenia.
-Choć strasznie mnie korcić by tak cię nazwać, myślałem bardziej o imieniu Avenie...
-Avenie?...
Potaknął głową.
- Oznacza „Rzekę”...Chciałbym byś nosząc to imię stała się jak ona: była stała w swoich postanowieniach, wciąż szła przed siebie i nigdy nie oglądała...- wyjaśnił.
-Avenie...- powtórzyła uśmiechając się do siebie. – To dobre imię...


CDN....


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Triinu dnia Czw 16:36, 08 Gru 2011, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Triinu
Administrator
Administrator



Dołączył: 21 Lut 2011
Posty: 6244
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 15:24, 16 Cze 2011    Temat postu:

Całą izbę pokrył gęsty dym. Chcąc się go pozbyć podbiegła szybko do okien i otworzyła je – najpierw jedno, potem drugie. Instynktownie chwyciwszy jakaś szmatę starała się za jej pomocą pomóc wylecieć z pomieszczenia nadmiarowi dymu. Zaraz potem drzwi otworzyły się ponownie i do pomieszczenia wpadł Voghn...

-Co do diaska?! –zapytał zakrywając usta i nos. –Co żeś tu odstawiła?
-Przez pomyłkę dodałam do wywaru z mandragory sproszkowane lithium perlicium...-odpowiedziała kaszlą, dym zbyt bardzo drapał ja w gardło.
-Głupia! – wycedził przez zęby, zawsze się tak do niej zwracał gdy coś pomyliła, zrobiła nie tak, nawet jeśli była to zwykła pomyłka w równaniu magicznym a nie przypadkowa wpadka przy sporządzaniu mikstur. Nie obrażała się na to, gdyż przywykła do tego – minął już rok odkąd podjęła nauki u maga Tristrama, zdążyła zatem przyzwyczaić się swojego starszego kolegi. Zresztą sposób w jaki wypowiadał do niej to słowo, bardziej przypominał naganę otrzymaną od starszego brata, niż coś co miało ją rzeczywiście obrazić...
Chcąc jak najszybciej pozbyć się dymu, wypowiedział proste zaklęcie rozproszenia – zaraz potem w pomieszczeniu dało się normalnie oddychać.
-Pokaż cóżeś tam naknociła w tym...- powiedział podchodząc do biurka. –Jeżeli myślisz, że ja przez cały czas będę chodził i poprawiał bądź sprzątał po twoich pomyłkach to może lepiej zrezygnuj z nauki magii...
-Pan Nieomylny się odezwał...-zakpiła. –A kto w zeszłym miesiącu, pomylił symbol na schemacie przyzywania...Gdyby nie Tristram byłbyś nie odwołał tego co przyszło...
Cicho syknął i posłał jej szybkie ostre spojrzenie, po czym ponownie spojrzał na rozłożone przed sobą papiery. –Avenie, ile razy ci mówiłem, że nie można tego z tym połączyć...A tu dałaś niewłaściwe proporcje...Choć tutaj musisz to zaraz poprawić...
Odsunąwszy się od stołu wpuścił ją przed siebie by zasiadła do stołu. Jej przyjaciel wsparłszy się jedną ręką o stół nachylił się nad jej ramieniem czuwając nad poprawnością naprowadzanych przez nią poprawek
-Dobrze, tak jak jest teraz może być...Pamiętaj by tego nie dodawać więcej niż 10 gramów...Tu musisz jeszcze poprawić, zastanów się sama jak powinno być...tak teraz jest dobrze... – mówił łagodniejszym tonem, „ cierpliwego nauczyciela”. Tak właściwe był nim przez cały czas – Tristram, choć to on sam podjął się przyjąć dziewczynę na nauki nie poświęcał jej na razie zbyt wiele uwagi. Tłumaczył się brakiem czasu, powierzał to zadanie swojemu starszemu uczniowi. Jedynie z rzadka prosił ją do siebie, by sprawdzić czego się zdążyła nauczyć. Czasem może nauczał ją kilku prostych zajęć – były to jednak sytuacje rzadkie...Tak naprawdę całą wiedzę jaką posiadła zawdzięczała w większości półsmokowi.
- Czy mogę to dodać do siebie? – wskazała na dwa składniki.
-Tak: jeśli chcesz otrzymać dość skuteczną maść na jadowite ukąszenia zaskrońców...
Znów się z niej nabijał...Posłała mu ostre spojrzenie.
-...jeśli to dodasz do siebie w tym przypadku otrzymasz maść zupełnie nie przydatną do niczego...- wyjaśnił poważniej. – Owszem jeśli byś dodała tę substancję, ale wymieszała ją ze składnikami jak....- tu wymienił kilka ziół. – Wtedy otrzymałabyś całkiem dobrą truciznę, nadającą się do zatruwania grotów strzał... - nagle przerwał. Najwyraźniej coś innego oderwało jego uwagę. Za oknem słychać stukot końskich kopyt uderzających o bruk. Białowłosy oderwał się od stołu, by sprawdzić kto przyjechał, zaraz za nim podążyła zaciekawiona Avenie.
- Znowu go przywiało...-powiedział bardziej do siebie niż do niej. Jego oczy stały się wyjątkowo chłodne. Dziewczyna przyjrzała się jegomościowi, który dopiero co przybył. Był to człowiek w trudnym do określenia wieku, nie był jednak stary...Nie wiedzieć czemu miała wrażenie że sprawiał wrażenie kogoś kogo czas...omijał- sama nie wiedziała dlaczego tak pomyślała. Nie mogła przyjrzeć mu się dobrze - odległość była zbyt duża.
-Kim on jest...-zapytała.
-Lepiej byś go nigdy nie poznała...- opowiedział nadal pogrążony w swoich przemyśleniach.
-Kim on jest? – powtórzyła pytanie dając mu do zrozumienia iż oczekuje odpowiedzi...
-To Mikkal...-odparł niechętnie. – Odkąd zostałem uczniem Tristrama, to już jest parę lat...Spotkałem go kilkakrotnie. Nie mam pojęcia kim dokładnie jest, ani jaki wspólny interes ich łączy...Nigdy mu nie ufałem, niby nie zrobił wprost niczego co mogłoby mnie do niego zrazić, ale jest w nim coś...sam nie wiem...Nie ufam mu i nie chciałbym byś ty mu zaufała...

Parę chwil później do pokoju wszedł ich mistrz, wraz z towarzyszącym im gościem.
-Mikkalu, Voghna już znasz...a to jest moja młodsza uczennica Avenie, jest z nami dopiero od roku...
W milczeniu Voghn skinął głową nowo przybyłemu, jednak przez cały czas spoglądał na niego z nieufnością. Mikkal bardzo dobrze wiedział, że uczeń jego przyjaciela nie pała do niego sympatią. Zainteresowała go za to dziewczyna. Spojrzał jej głęboko w oczy, jakby starając się czytać w jej oczach. W końcu uśmiechnął się i kładąc jej rękę na ramieniu powiedział:
-Witaj, miło cię poznać...Twój mistrz opowiadał mi, że całkiem zdolna z ciebie dziewczyna...Podobno masz spory potencjał, kto wie...Być może kiedyś staniesz się jedną z potężniejszych czarodziejek na Kontynencie.
-Dziękuję, staram się dawać z siebie wszystko...-odparła siląc się na skromność.
-Voghn...-zwrócił się do niego Tristram.
-Tak mistrzu...
-Mam dla ciebie zadanie – powiedział wręczając mu do ręki zwinięty pergamin. – Chcę byś udał się do alchemika i zdobył dla mnie te składniki...Wręcz mu także ten list...
Półsmok odebrał co mu wręczono i skłoniwszy się ruszył w stronę drzwi. Nim przekroczył próg obejrzał się lekko za siebie na Avenie...Nie chciał jej tutaj zostawiać samej – coś go niepokoiło. Był pewien, że obecność Mikkala nie jest przypadkowa, nie wiedział jednak skąd miał przeczucie, że może to mieć związek z nią...Nie chcąc jednak wzbudzać podejrzeń posłusznie oddalił się z pomieszczenia.

Wrócił kilka godzin później – alchemik do którego się udał nie posiadał kilku substancji, po które wysłał go Tristram. Musiały być zatem przygotowane na miejscu, młodzieniec został także poproszony o pomoc w ich przygotowaniu....Minęło zatem nieco czasu zanim powrócił do domu, który tymczasowo wynajmowali.
Od razu udał się w stronę gabinetu mistrza. Zmierzając tam rozglądał się, czy przypadkiem nie ma gdzieś w pobliżu Avenie. Dochodząc do pomieszczenia spostrzegł, iż drzwi do niego prowadzące są uchylone. Ukradkiem zajrzał do środka: spostrzegł wówczas swojego mistrza i jego gościa pochylonych nad jakimiś księgami, międzyczasie półszeptem prowadzących między sobą rozmowę...Nadal zachowując ostrożność starał się ją podsłuchać, choć niestety nie udało mu się zbyt wiele wyłapać:
-...jest jeszcze za wcześnie, stanowczo za wcześnie...-mówił Tristram. -...owszem dziewczyna posiada moc, o której nie zdaje sobie sprawy jednak jest jeszcze sprawy, ale jest za wcześnie...
Mikkal zaśmiał się: -Doprawdy przyjacielu, nie wierzę w twoje szczęście...to, że udało ci się znaleźć jedną z nich...Czuję jej moc o której mowa, nie pozostawia to wątpliwości, że jest...-niestety tych słów nie udało się młodemu półsmokowi dosłyszeć dobrze...Z słów, które pochwycił z ich rozmowy wiedział, że rozmawiali o jakimś rytuale „przebudzenia”...Nie potrafił jednak zrozumieć na czym polegał, był za to pewien, że chodzi o Avenie – że dziwne przeczucie jakie odczuł wcześniej, zdawało się potwierdzać...Tylko dlaczego je miał?
Zwrócił uwagę na miejsce, w które odkładają jedną z ksiąg –gdy nadarzy się okazja chciał wiedzieć nad czym tak namiętnie dyskutowali...Zdecydował się także w końcu wejść do środka. Pewnym ruchem ręki otworzył drzwi i zachowując się tak naturalnie jak tylko mógł podszedł do mężczyzn.
-Przyniosłem mistrzu to o co prosiłeś, mam także wiadomość od alchemika...- powiedział wręczając Tristramowi liścik. Mężczyzna rozpieczętował go i przez chwilę przeczytał.
-Voghnie, ja i Mikkal musimy się gdzieś udać...Tymczasem rozstaw składniki, które tu przyniosłeś, a gdy skończysz zamknij gabinet.
-Tak mistrzu...-odpowiedział obojętnym, aczkolwiek stanowczym tonem.
Gdy mężczyźni znikli za drzwiami, postanowił odczekać chwilę nim zacznie swoje poszukiwania...Międzyczasie wykonał polecenie swego nauczyciela, a uznawszy, że minął już odpowiedni czas sięgnął na półkę, na którą odstawiona została tajemnicza księga. Szybko odtworzył w myślach schemat, który pomógł mu zapamiętać, gdzie owa księga się powinna znajdować. Znalazł ją i położył na stole. Pospiesznie, acz ostrożnie zaczął wetować jej stronice...Okazało się, że zawierały one schematy, których nie potrafił rozszyfrować. W dodatku słowa tekstu zapisane były jakimś dziwnym językiem którego nie znał...Postanowił zaryzykować i wypowiedział zaklęcie pozwalające mu poznać naturę / historię przedmiotu...Zadziało inaczej niż zwykle – w jednej chwili przez jego myśli przepłynęły dziesiątki... Nie! Setki informacji, których nawet nie potrafił zrozumieć...Tego wszystkiego było za dużo...za dużo na raz...Poczuł jak zaleciło mu się w głowie, poczuł w ustach dziwny smak, miał wrażenie że zaraz czymś zwróci...Padł na ziemię i na pewien czas stracił przytomność..

-Podziwiam twoją odwagę...bądź głupotę...-jakby z daleka słyszał głos. Otworzył oczy – jakby przez mgłę widział czyjąś sylwetkę...Nie potrafił jej rozpoznać. Zamknął oczy i i powoli zaczął się podnosić, znów zrobiło mu się niedobrze. Usiadł na podłodze, opierając się o regał z książkami. Kilkakrotnie pomrugał oczami, za każdym razem odzyskując ostrość widzenia. Starał się przypomnieć to co zobaczył pod wpływem zaklęcia – niestety nie pamiętał nic...
-Zaklęcie jakiego użyłeś ma to do siebie, że może odwrócić się przeciwko korzystającemu z niego...Zwłaszcza, gdy nie jest on wystarczająco doświadczony, lub przedmiot który stara się „rozczytać” sam w sobie zawiera potężną moc...- mężczyzną, którego miał przed sobą był Mikkal...
-Ty sukinsynu...co wy tu kombinujecie...-wycedził przez zęby. Jego rozmówca roześmiał się, co tylko wzmogło gniew w młodym adepcie magii. Działając pod wpływem emocji wypowiedział zaklęcie magicznej tarczy, które zastosował jako atak w przeciwnika. Tamten bez większego problemu zniwelował jego działania. Voghn poderwał się na równe nogi i bardziej koncentrując się starał się wypowiedzieć zaklęcie pioruna kulistego. Doświadczony mag wyczuwszy odpowiedni moment – gdy elektryzując pneuma koncentrowała się wokół przeciwka wypowiedział swoje zaklęcie. Energia, którą zbierał wokół siebie półsmok, by rzucić zaklęcie została odwrócona przeciwko niemu. Poczuł jak napięcie przeszło przez całe jego ciało. Znowu upadł na ziemię.
-Szczeniaku, ja się tylko z tobą bawię...- powiedział jego przeciwnik stając nad nim. – No i co? Jakie zaklęcie teraz rzucisz?...Podpowiem ci: jakiegokolwiek nie użyjesz i tak wypowiem silniejsze...Chcesz ją chronić, ale prawda jest taka, że nie masz ze mną żadnych szans...Chyba zdajesz sobie w końcu z tego sprawę...- mówił z pogardą.
Młody półsmok wiedział, że mówi prawdę...Czuł się bezsilny, nienawidził tej bezsilności...ani magii, która podczas tej walki w jego przypadku okazała się być zawodna...
-Co chcecie z nią zrobić?- zapytał podnosząc się z miejsca.
-...Nawet gdy ci powiem, nic nie zrozumiesz...Nie masz pojęcia o pewnych sprawach...- zrobił krótką pauzę. –...Podobnie jak większość myślących istnień w Leunionie nie posiadasz świadomości o rzeczach, prawach które pozwoliłby ci pojąć to co powiem...
- To mnie kurwa oświeć! –wycedził przez zęby.
Zamiast odpowiedzieć jego rozmówca uśmiechnął się szeroko, wzrok jakim go zmierzył wywołał w nim nieopisane uczucie...Miał wrażenie jakby spoglądał w nim w głąb jego duszy. Mikkal odwrócił się do niego, zmierzając w kierunku wyjścia. Voghn poderwał się z miejsca i chciał za nim ruszyć...Niestety jego mięśnie były jeszcze zbyt sparaliżowane...Nim postać tajemniczego maga rozpłynęła się zupełnie przed jego oczami zdołał zauważyć znajdujący się na jego karku tajemniczy symbol...

**************************************************************************************************************************

Decyzja, którą podjął kosztowała go wiele ale był przekonany, że musiał ją podjąć...Postąpić tak nie inaczej...Nie zabrał z sobą wiele – zaledwie to co uważał za najpotrzebniejsze, oraz nieco sztuk złota...Opuścił swój pokój i ruszył cicho wzdłuż korytarza kierując się ku wyjściu. Nie potrafił jednak przejść obojętnie obok drzwi pokoju, w którym spała ona...
Cichutko je otworzył i wszedł do środka. Modlił się do bogów, by tylko spała – nie chciał się z nią żegnać....Choć liczył, że nigdy się już nie spotkają - chciał by tak było. Nie potrafił wyobrazić sobie sytuacji, w której po latach musiałby spojrzeć w jej oczy, po tym co zamierzał jej zrobić...Wiedział, że go za to znienawidzi – miała do tego pełen prawo...
Spojrzał na jej twarz wtuloną w poduszę, na którą przez okno padało blade światło księżyca. Wyglądała tak spokojnie...Czuł jak żal ściska jego gardło, cicho westchnął starając się nie rozpłakać....Była pierwszą istotą, na której mu naprawdę zależało – jego młodszą siostrą...”A więc tak smakują uczucia?...” –zapytał sam siebie, jednocześnie przysięgając sobie, że nigdy już nikogo nimi nie obdarzy...Wiedział już jak bardzo boli, gdy troszczysz się o kogoś bliskiego, z jaką odpowiedzialności się to wiąże. Odpowiedzialnością, której nie miał odwagi na siebie wziąć.
Miał świadomość, że postępował wobec niej podle – jak tchórz. Wiedział, że jest w niebezpieczeństwie jednak zostawiał ją zupełnie samą...Kto wie jakie plany mieli względem niej Tristram i Mikkal. Zostając jednak z nią nie mógł jej wystarczająco chronić, nie mógł też zabrać ją ze sobą – gdziekolwiek by się nie udali nie potrafiłby zapewnić jej bezpieczeństwa...dać gwarancji, że na pewno nic złego ją przy nim nie spotka...Cóż mógł jej zaoferować, sam będąc niepewnym własnego jutra...Był za słaby i to go bolało. Był słaby nie tylko pod względem umiejętności magicznych, czy siły fizycznej lecz i psychicznej – był tchórzem, bo zamiast pokonać problem uciekał od niego, zostawiając ją z nim samą...wiedząc, że grozi jej niebezpieczeństwo...”Może tak będzie lepiej...” –pomyślał. Lepiej?! Zastanawiał się jak wiele z myśli kłębiących się teraz w jego głowie były tylko błędnymi usprawiedliwieniami przed samym sobą...Kłamstwami, w które dla zwykłej wygody chciał sam wierzyć.
„Znienawidzi mnie...” – pomyślał. –„...ale ma do tego prawo...”. Nagle przypomniał mu się pewien list z dzieciństwa, który znał do tego pory bardzo dobrze na pamięć...Uśmiechnął się smutno na wspomnienie własnych rodziców...Kimże był wobec nich? Postępował dokładnie tak jak oni – opuszczał kogoś sobie bliskiego...Była pomiędzy nimi pewna różnica: oni opuścili go by go ochronić, on opuszczał ją...Bo był tchórzem...Zadziwiające, że dopiero teraz to zrozumiał, wszystko stało się tak oczywiste – paląca go od lat nienawiść znikła...Jej miejsce zajęło przebaczenie – nie miał prawa potępiać tych, od których był przecież gorszy...

„Być może nigdy tego nie zrozumiesz...ale mam nadzieję, że w twoim sercu pojawi się choć cień przebaczenia dla mnie...” – pomyślał po raz ostatni spoglądając na nią nim na Zasze opuścił to miejsce...Jakże teraz rozumiał znaczenie tych słów, które kiedyś ktoś, w innym czasie i miejscu skierował do niego...


************************************************************************************************************************

Tu macie jeszcze taki wątek muzyczny w jakimś stopniu odzwierciedlający uczucia Avenie kiedy dowiedziała się, że Voghn odszedł bez pożegania zostawiając ją samą z tym, czym zmusozna była sama sie mierzyc potem (ale to inna historia Mruga)
http://www.youtube.com/watch?v=JmO3Jozcm6Y


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
To forum jest zablokowane, nie możesz pisać dodawać ani zmieniać na nim czegokolwiek   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum www.portalfantasyrpg.fora.pl Strona Główna -> Opowiadania o naszych bohaterach Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

Skocz do:  

Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001 phpBB Group

Chronicles phpBB2 theme by Jakob Persson (http://www.eddingschronicles.com). Stone textures by Patty Herford.
Regulamin